Pani Magda Hartman komentując na Pardon.pl wyrok kanadyjskiego sądu skazujący niejakiego K. F. W. Noble’a na pół roku więzienia za „świadome nawoływanie do nienawiści przeciwko określonym grupom” (żydom, murzynom, gejom itp.) stwierdziła, że aczkolwiek „wyrok na pewno zapadł surowy”, to trudno to nazwać cenzurą, bo „cenzura jako taka zapobiega wypowiedzi – jak w PRL. Cenzura nie pozwala na wyrażenie swych poglądów. Noble swoje poglądy mógł wyrażać bez przeszkód – ze świadomością, że może za nie zostać ukarany”. Zdaniem pani Hartman „mamy tu raczej do czynienia z odpowiedzialnością za słowo – tyle, że egzekwowaną przez państwo”.
No cóż, to, jaka jest różnica pomiędzy niepozwalaniem na wyrażanie poglądów a groźbą kary za ich wyrażanie pozostaje tajemnicą pani Hartman. Bo na zdrowy rozsądek, jeśli przyjąć zaprezentowany przez nią sposób rozumowania, to i w PRL nie było cenzury. Wszak każdy mógł bez przeszkód rozpowszechniać „bibułę” poza oficjalnym obiegiem – oczywiście ze świadomością, że może za to zostać ukarany. Nie było cenzury i w ZSRR – taki Włodzimierz Bukowski mógł przecież bez przeszkód powielać antysowiecką literaturę i organizować antysowieckie demonstracje, ze świadomością, że może być za to ukarany. Trudno przypuścić, by nie był tego faktycznie świadomy…