Konfederacja i wdzięczność Ukrainy

23 września, 2023

W ostatnich dniach zauważyłem wysyp wypowiedzi oraz wpisów działaczy i sympatyków Konfederacji sugerujących (lub jawnie stwierdzających), że polska polityka wobec Ukrainy (czyli mocne wspieranie jej w wojnie z Rosją) była i jest błędna, a Ukrainie i Ukraińcom nie można ufać. Bo prezydent Ukrainy nie okazał wdzięczności za pomoc, krytykując w mocnych słowach („Niektórym z naszych przyjaciół w Europie wydaje się, że grają na siebie, a w rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla aktora z Moskwy”) utrzymanie przez Polskę embarga na ukraińskie zboże, a w dodatku próbuje dogadywać się z Niemcami.
Utwierdza mnie to w przekonaniu, że gdyby Konfederacja rządziła w momencie rosyjskiej agresji na Ukrainę, to dzisiaj rosyjskie czołgi mogły być już w Polsce, a na polskie miasta spadałyby rosyjskie rakiety. Bo rządzona przez Konfederację Polska zachowałaby się – sądząc po dzisiejszych wypowiedziach jej działaczy – jak orbanowskie Węgry i nie tylko nie udzieliłaby pomocy militarnej, ale i nie pomogłaby logistycznie w dostarczaniu pomocy militarnej przez inne państwa, co mogłoby wpłynąć na wynik wojny na samym jej początku. Być może nawet nie ułatwiłaby ucieczki ukraińskim uchodźcom, zmuszając ich tym samym do korzystania ze standardowej procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową.
A po szybkim upadku rządu w Kijowie, bez specjalnego sprzeciwu świata, i ustanowieniu na Ukrainie władz posłusznych Putinowi, rosyjska armia, o nienaruszonym potencjale, miałaby otwartą drogę do ataku – być może wraz z armią ukraińską – na Polskę. A Putin byłby zachęcony powodzeniem „specjalnej operacji wojskowej” i mógłby liczyć, że i w przypadku Polski świat słabo zareaguje.
Ale prezydent Ukrainy nie miałby okazji do okazania niewdzięczności.
Tylko, że w polityce międzynarodowej nie chodzi o to, by władze innego państwa okazywały wdzięczność, łechtając narodowe ego Polaków. Można uważać, że słowa prezydenta Zełeńskiego są dla Polski krzywdzące, a stawianie na Niemcy jest (zważywszy niezbyt chętne pomaganie przez Niemcy Ukrainie przez wiele miesięcy wojny oraz dużo silniejsze niż w Polsce prorosyjskie nastroje w społeczeństwie niemieckim) błędem, ale nie zmienia to faktu, że polityka polskiego rządu wobec Ukrainy i Ukraińców była i jest zasadniczo (poza ową nieszczęsną kwestią embarga na zboże) właściwa. Tak z punktu widzenia moralnego (sprzeciw wobec agresji, humanitarna postawa wobec uchodźców), jak i z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski i Polaków, które to bezpieczeństwo chronią obecnie ukraińscy żołnierze powstrzymując na terenie swojego kraju wojska Putina.
Dlatego nigdy nie zagłosuję na Konfederację, bez względu na to, w jakim stopniu jej program w kwestiach gospodarczych jest zbieżny z moim. Bo nie chcę ani wojny spowodowanej rosyjską agresją na Polskę, ani ponownie życia w państwie będącego w orbicie politycznych wpływów Moskwy – żyłem w nim dwadzieścia lat i pamiętam, jak było.
A przy okazji, rozumiem Zełeńskiego i wcale nie uważam, że okazał on jakąś straszną niewdzięczność. Wcześniej wielokrotnie on i inni ukraińscy politycy dziękowali za polską pomoc. Ale nakładanie embarga na ukraińskie zboże, wbrew stanowisku Unii Europejskiej, w sytuacji, gdy eksport zboża jest istotny dla ukraińskiej gospodarki, Rosja blokuje szlaki morskie, a na rosyjskie zboże żadnego embarga nie ma, może być postrzegane jako działanie – niekoniecznie celowe – w interesie Rosji. (A przy okazji, przeciwko interesom i swobodzie wyboru polskich młynarzy, piekarzy i konsumentów pozbawionych dostępu do tańszego zboża z Ukrainy, ale to już wewnętrzna polska sprawa).
Mam nadzieję, że władze Polski i Ukrainy mimo wszystko się dogadają, stosunki pozostaną przyjazne, Ukraińcy w Polsce nadal będą przyczyniać się do produkcji bogactwa, a Konfederacja nie wejdzie do rządu po najbliższych wyborach.

Wyborczy czas, paskudny czas

22 września, 2023

„Afera wizowa”, w połączeniu ze zdemaskowanymi przez Tuska planami ułatwienia wydawania wiz cudzoziemskim pracownikom, pokazała, że tak naprawdę rządząca partia nie obawia się napływu migrantów (bo – jak już pokazał napływ milionów Ukraińców, nie stanowią oni realnego zagrożenia ani jako migranci zarobkowi, ani jako uchodźcy), a pokazowe blokowanie granicy białoruskiej z wprowadzaniem stanu wyjątkowego i naruszaniem konwencji międzynarodowych miało i ma na celu jedynie zdobycie poparcia wyborców obawiających się cudzoziemców lub nienawidzących ich – z rozniecaniem w nich takiego strachu i nienawiści, jeżeli się da.
Z kolei krytykowanie przez największą partię opozycyjną liczby i stosunkowej łatwości uzyskiwania polskich wiz oraz planów ściągnięcia większej liczby migrantów zarobkowych oraz skwapliwe podkreślanie przez popierające ją media, że rząd wydawał te wizy między innymi ludziom „z krajów islamskich”, pokazuje, że ugrupowanie owo również stara się o poparcie takich wyborców – choć tak naprawdę wcale migrantów się nie obawia, akceptując unijne plany relokacji tych, którzy trafiają do państw Unii Europejskiej nielegalnie.
Jedni i drudzy świadomie poświęcają prawa człowieka oraz interes gospodarczy Polski w imię zdobycia głosów tych, którzy przepełnieni są strachem lub nienawiścią wobec „obcych”, lub których łatwo takim strachem czy nienawiścią zarazić.
Nad Konfederacją nie ma nawet co się rozwodzić, bo oni od początku nastawiają się na ten elektorat i przedstawiają migrantów – tak zarobkowych, jak i uchodźców – jako zagrożenie. Choć pewnie ich liderzy też zdają sobie sprawę, że nie taki imigrant straszny, jak go malują.
Nawet Lewica, w osobie posłanki Żukowskiej, zaczyna mówić, że większość migrantów – tych ekonomicznych – należy odesłać z Europy. Najwyraźniej również wśród potencjalnych wyborców tej partii jest sporo takich, którzy niechętni są myśli o towarzyszu z pracy mówiącym innym językiem.
Wyborczy czas to paskudny czas.

Jeszcze o CRW

17 września, 2023

Jeszcze o istocie problemu z Centralnym Rejestrem Wyborców, który – jak uważam – spowodował nadmierny, w porównaniu z poprzednimi wyborami, odsetek odrzucanych podpisów poparcia dla list kandydatów (tam, gdzie w oparciu o ww. Rejestr sprawdzano wszystkie podpisy), a w konsekwencji niezarejestrowanie pewnej liczby kandydatów, w tym przynajmniej kilku list Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, ale także np. kandydata Konfederacji do Senatu w jednym z okręgów warszawskich.
Bo niektórzy uważają, że to jakaś teoria spiskowa.
Od 4 sierpnia br. wszedł w życie przepis Kodeksu wyborczego zawierający definicję „adresu zamieszkania”. Wcześniej w Kodeksie wyborczym takiej definicji nie było i interpretowano to pojęcie jako adres faktycznego zamieszkiwania, związany z centrum interesów życiowych wyborcy. Co za tym idzie, sprawdzanie, czy adres figurujący obok podpisu wyborcy na karcie poparcia dla listy kandydatów jest (jak wymaga tego ustawa) jego adresem zamieszkania sprowadzało się to ustalania, czy on tam faktycznie zamieszkuje – w oparciu o różne urzędowe dokumenty, w tym (zgodnie z art. 217 Kodeksu wyborczego) urzędowe rejestry mieszkańców i rejestry wyborców (prowadzone przez gminy), a także wyjaśnienia wyborców. Kodeks nie wykluczał brania przy takim sprawdzaniu pod uwagę np. zameldowania na pobyt czasowy.
Teraz „adres zamieszkania” to „adres, pod którym dana osoba faktycznie stale zamieszkuje i pod tym adresem ujęta jest w Centralnym Rejestrze Wyborców w stałym obwodzie głosowania zgodnie z adresem zameldowania na pobyt stały albo adresem stałego zamieszkania”. Inaczej mówiąc, adres różniący się od adresu, pod którym wyborca ujęty jest w CRW nie jest traktowany jako jego „adres zamieszkania”, a wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej nakazują uznawać w takim przypadku adres za wadliwy, choć art. 217 Kodeksu wyborczego nadal dopuszcza teoretycznie weryfikację w oparciu o „dostępne urzędowo dokumenty” i „wyjaśnienia wyborców”. Przy sprawdzaniu uznaje się w takim przypadku, że podpis złożony przez wyborcę ma „wadę eliminującą”.
Należy tu dodać, że zgodnie z art. 18a Kodeksu wyborczego w Centralnym Rejestrze Wyborców nie znajdują się dane dotyczące zameldowania na pobyt czasowy, za „adres zamieszkania” nie jest uznawany też adres przebywania wpisany do tego Rejestru w związku z wnioskiem o dopisanie do spisu wyborców (to można było robić zresztą dopiero od 1. września br.), a dane z dotychczasowych rejestrów wyborców miały zostać przekazane najpierw przez gminy do Państwowej Komisji Wyborczej (do 30 kwietnia br. – termin określony nie w ustawie, ale w komunikacie premiera), następnie przez Państwową Komisję Wyborczą do CRW (do 30 czerwca br. – termin również określony w komunikacie premiera), a następnie zweryfikowane w CRW przez gminy (do 29 lipca br. – termin tak samo określony w komunikacie premiera). Czy zostały poprawnie przekazane i zweryfikowane – nie wiadomo.
Przypominam – przepisy wprowadzające do Kodeksu wyborczego definicję „adresu zamieszkania” oraz nakazujące przeprowadzać postępowanie sprawdzające w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców weszły w życie 4 sierpnia br. – notabene również w terminie określonym w komunikacie Prezesa Rady Ministrów w sprawie określenia terminu uruchomienia Centralnego Rejestru Wyborców. Pomijając już konstytucyjność delegowania określenia terminu wejścia w życie przepisów ustawy do aktu, który nie jest konstytucyjnym źródłem prawa, ustalone orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego określa, że uchwalanie istotnych zmian w prawie wyborczym powinno następować co najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami („konieczność zachowania co najmniej sześciomiesięcznego terminu od wejścia w życie istotnych zmian w prawie wyborczym do podjęcia pierwszej czynności wyborczej jest nienaruszalnym składnikiem art. 2 Konstytucji” – wyrok Trybunału Konstytucyjnego 28 października 2009 r., sygn. akt Kp 3/09). A tu mamy niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami.
Oznacza to, że wprowadzono prawdopodobnie niekonstytucyjne zmiany w prawie wyborczym w istotny sposób wpływające na ocenę prawidłowości podpisów poparcia pod listami kandydatów. Stąd taka duża liczba zakwestionowanych podpisów w niektórych przypadkach. Dodajmy – w przypadkach, w których Okręgowe Komisję Wyborcze uznały, że należy sprawdzić wszystkie podpisy, a nie jedynie niektóre wyrywkowo.

W rejestrze źle figurujesz, nie zagłosujesz

13 września, 2023

Na 7175 podpisów wyborców popierających listę Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców w okręgu 31 (Katowice) Okręgowa Komisja Wyborcza weryfikując je wszystkie w Centralnym Rejestrze Wyborców zakwestionowała aż 2487 (prawie 34,7%). Z czego 698 zakwestionowała jako „inny adres” (adres podany przy podpisie różnił się od tego z CRW), a 595 jako „brak praw wyborczych do właściwej rady” (prawdopodobnie w CRW był adres z innego okręgu – oczywiście nie oznacza to braku praw wyborczych, ale brak praw do poparcia listy w okręgu 31). Jest bardzo prawdopodobne, że ludzie, tak jak przy poprzednich wyborach, wpisywali adres stałego zamieszkania (na kartach wg wzoru było napisane „adres zamieszkania”), a w Centralnym Rejestrze Wyborców ich nazwiska widniały głównie pod adresem zameldowania na pobyt stały, bo taki adres wg ustawy Kodeks wyborczy był zaciągany do CRW z rejestru PESEL (zameldowanie na pobyt czasowy nie jest tam brane pod uwagę). Niewykluczone, że do CRW nie wpisano też wszystkich zmian adresu wynikających ze wcześniejszych wniosków o dopisanie do stałego rejestru wyborców w innym obwodzie – to miały pouzupełniać gminy. Niewykluczone też, że wśród 139 podpisów zakwestionowanych jako „inne nazwisko, imię” było sporo takich, których autorzy niedawno zmienili nazwisko przy okazji zmiany stanu cywilnego, bo dotarły do mnie sygnały o konkretnych takich przypadkach.
W tym, że powyższe błędy wynikały z wpisywania przez wyborców w dobrej wierze faktycznego adresu zamieszkania zamiast adresu z CRW (o którym mogli nawet nie wiedzieć, bo rejestr został uruchomiony z początkiem sierpnia br., a udostępniony do zmian od 1 września br., gdy większość podpisów była już złożona), a nie z jakichś celowych fałszerstw, utwierdzają mnie dwa fakty – po pierwsze, KW Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców zwrócono do poprawy ponad 100 zgłoszeń kandydatów, którzy podali dane różniące się od tych z CRW (w tym kandydatki, które sam przekazywałem osobie dokonującej zgłoszenia listy w okręgu 29), po drugie, jedna z osób chcących pełnić funkcję w jednej z obwodowych komisji wyborczych chciała początkowo podać w zgłoszeniu adres, pod którym faktycznie mieszka, a nie adres, pod którym jest zameldowana w zupełnie innej gminie.
To, że w przypadku innych komitetów takich wyników nie uzyskano, nie jest argumentem, ponieważ KW Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców był prawdopodobnie jedynym komitetem, któremu w kilkunastu okręgach zarządzono weryfikację wszystkich – a nie tylko wyrywkowych – podpisów poparcia w oparciu o dane z CRW. Nawet bez zawiadomień o wszczęciu postępowania wyjaśniającego, o których mowa w art. 217 Kodeksu wyborczego. I procent „odrzutów” w tych okręgach był podobny do tego z Katowic.
Jakby nie było, błędy wynikające z wpisywania adresu różniącego się od tego z CRW (czy w tym samy okręgu, czy innym) wyniosły ponad 18% złożonych podpisów (inną sprawą jest to, że odrzucenie na tej podstawie podpisu osoby z tego samego okręgu wyborczego oznacza faktycznie odrzucenie podpisu poparcia osoby, co do której zweryfikowano fakt stałego zamieszkania – w każdym tego słowa znaczeniu – w okręgu tym samym, którego dotyczy popierana lista kandydatów i której podpisu nie zakwestionowano jako sfałszowany – przy uznaniu tych podpisów, odrzuconych z przyczyn czysto formalnych jako „błędny adres” lista PL!SP w okręgu 31 byłaby zarejestrowana).
A teraz wyobraźmy sobie, że 18% wyborców w okręgach podobnych katowickiemu – w większych miastach – dowiaduje się przy urnie wyborczej, że nie może głosować w swoim obwodzie, tylko musi to zrobić w całkiem innej gminie, często odległej. Bo nie wpadło na to, że mogą figurować w CRW gdzie indziej – skoro wcześniej głosowali tam, gdzie faktycznie mieszkają. Tak jak ci, co udzielali poparcia tej liście kandydatów. I, co za tym idzie, nie zmieniło swoich danych w CRW.
Spora część elektoratu z takich okręgów – tradycyjnie częściej sprzyjających obecnej opozycji – może „odbić się od urny”. Może to zaważyć na wyniku wyborów. Nawet kilka procent tak odrzuconych wyborców może na nim zaważyć.
Weryfikujcie swoje adresy w Centralnym Rejestrze Wyborców.

Przemyślenia wyborcze

8 września, 2023

Jak zrobić, by formalnie była demokracja, a w rzeczywistości zagwarantować, że dostęp do władzy będą miały tylko określone frakcje?
Oczywiście wystarczy odpowiednio ukształtować mechanizmy wyborcze.
Nie musi być to tak, jak w PRL, gdy wyborcy mogli głosować tylko na kandydatów Frontu Jedności Narodu, czy potem Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Może to być tak, jak we współczesnej Polsce:
👉Po pierwsze, ustanowić system proporcjonalny z niezbyt dużymi okręgami i dodatkowo ogólnokrajowym pięcioprocentowym progiem wyborczym oraz metodą podziału mandatów d’Hondta premiującą tych, którzy zdobywają najwięcej głosów.
W tej sytuacji wyborcy zamiast głosować na tych, których uważają za najlepszych, głosują na tych, których uważają za najlepszych z tych, którzy – jak uważają – „mają szanse”. Co za tym idzie, łatwiej tymi wyborcami manipulować przy pomocy odpowiednio opracowanych przekazów medialnych oraz sondaży. I, jak w powieści Douglasa Adamsa, wyborcy ci „wybierają jaszczurki, bo gdyby nie wybrali jaszczurek, do żłobu mogłyby się dorwać nieodpowiednie jaszczurki”.
👉Po drugie, wprowadzić zasadę, że w celu zarejestrowania list w całym kraju, a co za tym idzie uzyskania realnej szansy przekroczenia progu (a przynajmniej bycia postrzeganym jako mające taką szansę), należy w ponad połowie okręgów – 21 – zdobyć poparcie w postaci co najmniej 5000 własnoręcznych podpisów wyborców.
Ale uwaga – muszą to być wyborcy z tego okręgu, to znaczy zarejestrowani w rejestrze wyborców w tym okręgu. W sytuacji, gdy wielu ludzi mieszka zupełnie gdzie indziej, niż są zameldowani i zarejestrowani w rejestrze wyborców (przy czym jedno nie musi pokrywać się z drugim), zbieranie takich podpisów jest utrudnione zwłaszcza w większych miastach. Podpisy elektroniczne oczywiście nie wchodzą w grę.
👉Po trzecie, ustanowić przepisy wymagające podania przy podpisie numeru PESEL oraz tak zwanego „adresu zamieszkania”, który w rzeczywistości jest adresem figurującym w rejestrze wyborców. W ten sposób zbieranie podpisów jest coraz trudniejsze, bo coraz więcej ludzi jest świadomych znaczenia ochrony swoich danych osobowych i nie chce podawać numeru PESEL razem z nazwiskiem, imieniem i adresem, żeby potem nie okazało się, że na przykład ktoś weźmie na ich dane pożyczkę, której nie spłaci.
A dodatkowo wiele podpisów okazuje się nieważnych, bo ktoś podał adres np. faktycznego zamieszkania zamiast tego, pod którym figuruje w rejestrze. Choćby był wyborcą z „właściwego” okręgu. Może nawet nie wiedzieć, pod jakim adresem tam figuruje.
👉Po czwarte, umożliwić urzędnikom w okręgowych komisjach wyborczych odrzucanie nie tylko poszczególnych podpisów z uwagi na np. adres niezgadzający się z rejestrem wyborców czy brak daty przy podpisie, ale i całych kart wyborczych z uwagi na to, że ktoś nie wpisał na nich numeru okręgu wyborczego lub że urzędnicy uważają, że to wydruki skanów czy ksera. Oczywiście te ostatnie mogą się zdarzyć, ale o odrzuceniu decyduje subiektywna ocena sprawdzających.
👉Po piąte, pozwolić tym urzędnikom sprawdzanie podpisów poparcia tylko niektórych ugrupowań. Jeśli kogoś władza naprawdę nie lubi, jest on sprawdzany, a jego konkurenci nie. Parweniusze usiłujący wedrzeć się na salony zastrzeżone dla politycznej arystokracji są sprawdzani bezlitośnie.
Okazuje się w końcu, że choć wymaganych jest 5000 podpisów, to i 9000 może być zbyt małą ilością.
Ostatecznie na placu boju zostają ci, którzy „powinni”. Z czego ci kreowani na mających największe szanse zdobywają najwięcej głosów, choćby wcale nie byli bezwzględnie najlepszym wyborem dla większości.
Potem oni tobą rządzą, mówiąc, że tak naprawdę to ty rządzisz, bo jest demokracja.

Kukiz, wierny żołnierz PiS

31 sierpnia, 2023

Paweł Kukiz kandyduje do Sejmu z pierwszego miejsca listy PiS w województwie opolskim.
Mimo tego, że PiS jak dotąd nie zrealizowało większości postulatów, które były kandydat na prezydenta stawiał wielokrotnie jako warunek (dalszej) współpracy:
– nie wprowadziło nie tylko jednomandatowych okręgów wyborczych (sztandarowy postulat Pawła Kukiza przez wiele lat), ale nawet ordynacji mieszanej (nie powstał nawet projekt ustawy);
– nie uchwaliło ustawy o sędziach pokoju (powstał prezydencki projekt ustawy, który procedowany jest w Sejmie od prawie 22 miesięcy i nie został skierowany do drugiego czytania mimo zakończenia prac przez podkomisję nadzwyczajną już pięć miesięcy temu);
– nie uchwaliło ostatecznie ustawy obniżającej próg frekwencyjny w referendach lokalnych i ułatwiającej mieszkańcom ich inicjowanie (po odrzuceniu ustawy przez Senat oraz zarekomendowaniu odrzucenia senackiego weta przez sejmową komisję, głosowanie zostało odłożone, ponieważ posłowie związani ze Zbigniewem Ziobrą zapowiedzieli, że zagłosują przeciwko ustawie, dopóki Fundacja „Potrafisz Polsko!” – związana z Pawłem Kukizem – nie zwróci 4,3 mln zł państwowej dotacji, i nie wróciło do porządku obrad już od ponad czterech miesięcy);
– nie uchwaliło ustawy ułatwiającej uzyskiwanie pozwoleń na broń palną (projekt złożony w marcu 2022 r. oraz autopoprawka złożona we wrześniu 2022 r. ugrzęzły w konsultacjach jeszcze przed skierowaniem do pierwszego czytania);
Z ustaw wskazywanych jako warunek współpracy przez Pawła Kukiza rządząca partia uchwaliła jedynie ustawę antykorupcyjną – ale z błędem (celowym?) uniemożliwiającym nakładanie kar finansowych na partie polityczne, które nie ujawniają umów i wpłat w publicznie dostępnym rejestrze (brak wskazanego trybu postępowania przed PKW).
Trudno nie odebrać tego inaczej, niż jako potwierdzenie faktu, że w porozumieniu, które Paweł Kukiz zawarł z PiS (i które realizował, konsekwentnie popierając projekty ustaw zgłaszane przez rządzącą partię) nie chodziło wcale o realizację jego postulatów, ale o stanowisko w Sejmie.

Nie jestem „woke”

27 sierpnia, 2023

Zdecydowanie nie jestem „woke”. Na 14 zadanych w badaniu Warsaw Enterprise Institute pytań „tak” odpowiedziałbym tylko na dwa: „Tranzycja płciowa (korekta płci) powinna być dostępna na życzenie” (dlatego, że każdy powinien mieć pełne prawo decydowania o swoim ciele i nikomu innemu nic do tego – z tym, że oczywiście nie oznacza to, że inni mają obowiązek takie życzenie spełnić czy finansować) oraz „Praca seksualna to praca jak każda inna i nie powinna być kryminalizowana” (z tego samego powodu).
Jedno z pytań uznałbym za niejednoznaczne: „Płeć to nie jest kwestia biologii, a przede wszystkim tego, kim czuje się dana osoba”. Bo o ile płeć w rozumieniu angielskiego „sex” jest kwestią biologii (choć nie zawsze biologia daje tu jednoznaczną odpowiedź), o tyle można tu brać pod uwagę jeszcze coś takiego, jak płeć kulturowa (zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci – po angielsku „gender”). Ale „gender” danej osoby nie jest kwestią tylko tego, kim czuje się ta osoba (tu raczej można mówić o tożsamości płciowej), ale też tego, w jaki sposób jest ona postrzegana przez innych i w jaki sposób faktycznie funkcjonuje w społeczeństwie (owszem, zdarza się, że ktoś będąc biologicznie określonej płci jest społecznie postrzegany jako przedstawiciel innej płci, zdarza się to nawet w konserwatywnych społecznościach, ale nie jest tak zawsze), więc chcąc być precyzyjnym, nie wiedziałbym, jak odpowiedzieć na to pytanie.
Na pozostałe pytania odpowiedziałbym negatywnie (w przypadku pytania „Dziecko najlepiej wie, jakiej jest płci” odpowiedziałbym, że może ono wiedzieć, z jaką płcią się utożsamia oraz że ma prawo starać się, by funkcjonować jako przedstawiciel tej płci w społeczeństwie – ale to niekoniecznie jeszcze znaczy, że tej płci – nawet w rozumieniu „gender” – jest) lub – w przypadku pytania „LGBT to najbardziej prześladowana grupa społeczna w Polsce” – „nie wiem” (bo nie potrafię porównać tego z np. Cyganami czy imigrantami). W szczególności negatywnie odpowiedziałbym na pytania dotyczące cenzury „języka nienawiści” (bo uważam, że wolność słowa jest wyższą wartością), limitów konsumpcji, parytetów płci oraz wymogu udowadniania przez przedsiębiorców, że dbają o „sprawy społeczne”.
Z tego, co czytam, widzę jednak, że więcej respondentów popiera cenzurę i zmuszanie do udowadniania, że dba się o „sprawy społeczne” niż wolność decydowania o swoim ciele (co do niekryminalizowania pracy seksualnej – 39% „tak”, 34% „nie”, co do korekty płci na życzenie – po 38% „tak” i „nie”). Co ciekawe, więcej z nich gotowych jest przyznać, że płeć jest bardziej kwestią tego, kim się człowiek czuje (również w przypadku dzieci), niż zaakceptować tranzycję płciową na życzenie. Czyli niektórzy z nich gotowi są zaakceptować, że ktoś będący biologicznie np. kobietą jest „tak naprawdę” mężczyzną, ale nie chcą przyznać mu prawa do korekty swojego ciała na męskie…
Wygląda na to, że społeczeństwo polskie zdecydowanie nie jest „woke”, ale nie jest też szczególnie wolnościowe.

Edukacja po konfederacku

17 sierpnia, 2023

Jednym z tych elementów programu wyborczego Konfederacji, które uważam za pozytywne – postulujące zmiany w dobrym kierunku – jest punkt dotyczący edukacji. Można w nim przeczytać: „Chcemy ograniczenia biurokracji, likwidacji zbędnych regulacji, pozostawienia swobody w kształtowaniu programu nauczania. Rolę państwa można i należy sprowadzić do roli organu kontrolującego wyniki szkół poprzez cykliczne egzaminy, oraz do funkcji aparatu finansowania, przejrzystego i sprawiedliwego dla wszystkich podmiotów oświatowych. Doświadczenie podpowiada, że pozostawienie więcej odpowiedzialności i kompetencji w rękach ludzi (dyrektorów, nauczycieli, rodziców, uczniów) stanowi najkrótszą i najlepszą drogę do poprawy wyników. Pora skończyć z zarządzaniem edukacją przez drobiazgowo rozpisywane przepisy, niepozostawiające przestrzeni na kreatywność w procesie kształcenia”. Dalej dodane jest, że po reformie każda szkoła będzie mogła „opracować własny, autorski, program nauczania”, a państwo nie będzie wtrącać się „w ofertę programową szkół” (str. 49-52).
Tylko że dzisiejsze głosowanie posłów Konfederacji nad obywatelskim projektem ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe każe wątpić, czy partia ta traktuje ten program poważnie. Bo aż dziewięciu z nich zagłosowało za narzuceniem szkołom podstawowym prowadzonym przez jednostki samorządu terytorialnego zakazu działalności w nich stowarzyszeń i innych organizacji „promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci” (przy okazji: czy np. działalność Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, zajmującej się problematyką seksualnego wykorzystywania dzieci, to promowanie takich zagadnień?). Nawet jeśli dyrektor, nauczyciele i rodzice wyraziliby na to zgodę. Czyli zagłosowali za jeszcze większym wtrącaniem się państwa w ofertę programową szkół, wbrew swoim własnym oficjalnym postulatom. Wstrzymał się jedynie jeden – Dobromir Sośnierz.
Wygląda więc na to, że tak naprawdę są za tym, by państwo narzucało szkołom, co ma być w nich nauczane – byle było to zgodne z ich własnymi poglądami.
Skoro jednak tak, to czemu wierzyć, że będą chcieli realizować deklarowane w swoim programie postulaty – te dotyczące edukacji i te inne?

Lep na muchy, pułapka na ślimaki

16 sierpnia, 2023

Cztery lata temu Agrounia domagała się wprowadzenia przepisów „nakładających na sklepy wielkopowierzchniowe obowiązku oferowania do sprzedaży produktów rolno-spożywczych z minimalnym udziałem 51% produktów pochodzenia i produkcji krajowej”, w dodatku kupowanych w pierwszej kolejności od producentów funkcjonujących w w promieniu do 50 km – dopiero brak konkretnego towaru pozwalałby na realizowanie dostaw z dalszych regionów kraju.
Postulaty te były zaprezentowane na stronie o nazwie PostulatyAgrounii.pl.
Dziś na tej stronie jest reklama lepów na muchy i pułapek na ślimaki, a liderzy Agrounii, jak ogłosił Donald Tusk, będą kandydowali do Sejmu z list Koalicji Obywatelskiej. Prezes Agrounii Michał Kołodziejczak ma startować z 1. miejsca listy KO w okręgu konińskim.
Jak widać, „liberałowie” z Koalicji Obywatelskiej nie tylko odwołując się do strachu przed muzułmanami atakują plany ułatwienia imigracji zarobkowej, ale i nie wahają się pomóc w dostaniu się do Sejmu przedstawicielom ugrupowania chcącego, by państwo narzucało, co ma być w sklepach spożywczych i ograniczało dostępność produktów z zagranicy. I żeby uprzedzić zarzuty, że to postulat sprzed czterech lat – ten sam postulat „50% polskiej żywności w sklepach” kontraktowanej obowiązkowo przez sieci handlowe z góry na rok do przodu (!) znalazł się w programie Agrounii przedstawianym w maju br. na konferencji w Warszawie, wraz z postulatami ograniczenia swobody budowania nowych sklepów („ochrona przed koncentracją”), odkupywania przez państwo od rolników niezapłaconych faktur („fundusz stabilizacyjny”), „społecznej linii kredytowej” w NBP do wysokości przynajmniej jednej płacy minimalnej dla każdego, 10-letniego zakazu eksportu drewna oraz „społecznej moderacji” treści w Internecie przez losowo wyznaczanych do tego ludzi.
A pozująca na antysystemową Agrounia, która krytykowała transformację czasów Balcerowicza, przekonywała, że „formuła III RP się wyczerpała” i twierdziła, że nie wierzy opozycji tak samo jak PiS – chcę skorzystać z autostrady do parlamentu podsuniętej przez partię uważaną za kontynuatorów Balcerowicza i uosobienie III RP.
Obie partie to lep na muchy i pułapka na ślimaki – a raczej na naiwnych liberałów i antysystemowców.
Jeśli ktoś chce głosować na ugrupowanie naprawdę liberalne i naprawdę antysystemowe – niech zagłosuje na Polskę Liberalną – Strajk Przedsiębiorców. Nawet uznając, że jest duże ryzyko nieprzekroczenia przez to ugrupowanie progu wyborczego, to głos na PL!SP zawsze będzie tu jakąś szansą. Głos na zbieraninę Tuska takiej szansy nie daje w żadnym stopniu, bo nie są to ludzie ani liberalni, ani antysystemowi. Po prostu żądni stanowisk.

Nowi komuniści

15 sierpnia, 2023

W 1920 roku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski z Julianem Marchlewskim i Feliksem Dzierżyńskim wzywał do wydarcia z rąk kapitalistów i obszarników fabryk, kopalń, folwarków i lasów, by przeszły one „na własność narodu”.
Wtedy się nie udało, bo Armia Czerwona poniosła porażkę, która dzisiaj, jak co roku, jest oficjalnie świętowana. Ale udało się po II wojnie światowej.
Prywatne kopalnie, fabryki i lasy przeszły w ogromnej większości na własność „narodu”, to znaczy państwa. Również spora część ziemi rolnej została przejęta przez państwo.
Potem „peerel” się skończył – gospodarczym upadkiem – i duża część tego majątku znowu trafiła w ręce prywatne, choć niekoniecznie pierwotnych właścicieli czy ich spadkobierców. Ale zdecydowana większość kopalń i lasów, i całkiem sporo fabryk, nadal należy bezpośrednio lub pośrednio do państwa.
A teraz rządząca partia sugeruje odpowiedzieć „nie” w referendum na pytanie „czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw”, a jej lider straszy, że jeśli polskie lasy będą w rękach prywatnych (jak w wielu innych krajach europejskich) to nie będzie można chodzić swobodnie na grzyby.
Jak widać, wizja własności gospodarki obecnych panów Polski niewiele różni się od tej Polrewkomu. No, z wyjątkiem komitetów robotniczych – nie po to państwo przejmuje kontrolę nad środkami produkcji, by oddać ją jakimś robolom. Ale w PRL było podobnie.