Archiwum kategorii ‘Ogólne’

Łańcuchy regulacji

środa, 11 września, 2024

Od czerwca br. Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt” zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy mającym wzmocnić ochronę zwierząt domowych. Bez dużego ryzyka błędu można zaryzykować stwierdzenie, że projekt ten, jeżeli wszedłby w życie, miałby wpływ na życie większości mieszkańców Polski – 49% gospodarstw domowych w Polsce ma psa, a 41% kota (w obu przypadkach jest to drugi wynik w Europie). W komitecie jest kilku posłów rządzącej obecnie koalicji (Platformy Obywatelskiej, Zielonych i Lewicy) na czele z wicemarszałek Sejmu Moniką Wielichowską, więc można przypuszczać, że projekt, jeśli trafi do parlamentu, ma duże szanse zostać przyjęty.
Projekt promowany jest pod hasłem „Stop łańcuchom”, co sugeruje, że jego głównym celem jest zakazanie trzymania psów na łańcuchu i innych działań, które sprawiają zwierzętom cierpienie. Tak też myślałem sam, dopóki go nie przeczytałem. Niestety, obok rozszerzenia definicji znęcania się nad zwierzętami zawiera szereg przepisów bardzo mocno ingerujących w wolność posiadaczy / opiekunów kotów i psów i faktycznie mogących ograniczyć im możliwość trzymania tych zwierząt.
Po pierwsze, projekt zawiera przepisy nakazujące kastrację / sterylizację wszystkich kotów i psów poza hodowlami. Obu płci, bez względu na wiek – chyba że stan zdrowia zwierzęcia na to nie pozwala. Zasadniczo na koszt posiadacza, chyba że jest on osobą biedną lub zaliczoną do znacznego stopnia niepełnosprawności. Gminy będą miały obowiązek kastracji zwierząt bezdomnych.
Oznacza to, że rozmnażanie kotów i psów będzie dozwolone wyłącznie w oficjalnych hodowlach. Zwykły opiekun psa lub kota nie będzie mógł mieć już legalnie szczeniąt czy kociąt. W praktyce oznacza to, że będą rozmnażały się jedynie psy rasowe, a i koty „dachowce” będą mogły rozmnażać się tylko jako wolnożyjące – choć i tu na gminy jest nałożone zadanie ich sterylizacji. Za kilkanaście lat kundla w Polsce będzie można spotkać tylko jeżeli ktoś go przywiezie z zagranicy lub rozmnoży nielegalnie. Nieważne, że z punktu widzenia całego gatunku mieszanie genów jest zjawiskiem pozytywnym i jak wykazały badania zespołu pod kierownictwem prof. Bogdanowicza z Instytutu Zoologii PAN – kundle stanowią „superrasę”, bardziej odporną na choroby i bardziej inteligentną od psów rasowych. No, chyba, że nastanie moda na psy nierasowe i powstaną ich hodowle…
Założenie i prowadzenie hodowli ma być przy tym trudniejsze niż obecnie. Stowarzyszenia hodowców psów i kotów mają być obowiązkowo wpisane do centralnego rejestru, wykreślenie z którego zabroni prowadzenia działalności. Hodowcy oczywiście obowiązkowo będą musieli należeć do stowarzyszeń figurujących w rejestrze i będą podlegali surowszym wymogom (m. in. zwierzęta będą podlegały badaniom genetycznym, a każdy miot ma być zgłaszany władzom gminy). Na prowadzenie hodowli powyżej 20 zwierząt będzie wymagane zezwolenie wydawane przez gminę. Przy okazji ma być zakazane zrzeszanie w jednym stowarzyszeniu hodowców kotów i hodowców psów.
Hodowca będzie miał trudniej sprzedać zwierzę – zakazana będzie sprzedaż za pośrednictwem internetowych serwisów aukcyjnych lub ogłoszeniowych.
Od każdego szczenięcia i kocięcia urodzonego w hodowli hodowca będzie musiał wnosić specjalną opłatę – faktycznie jednorazowy podatek – w wysokości określonej przez radę gminy.
Regulacjom mają zostać poddane też schroniska dla zwierząt. Między innymi zostanie wprowadzony obowiązek utrzymywania wskaźnika adopcji zwierząt na poziomie nie niższym niż 65% – poniżej 50% gmina będzie mogła rozwiązać umowę, a w przypadku nieprawidłowości w zakresie skutecznego wykonywania programu adopcyjnego będzie mogła być nałożona kara nie niższa niż 10000 złotych. Kierownik schroniska (obligatoryjnie obywatel polski) nie będzie mógł zarabiać więcej niż dwukrotność wynagrodzenia minimalnego, a pracownicy schroniska – nie więcej niż jego półtorakrotność.
Projekt nakazuje również posiadaczom kotów i psów zachipowanie swoich pupili (zasadniczo na własny koszt – jak wyżej) w celu wprowadzenia ich do centralnego rejestru. Pod tym względem idzie dalej niż projekt rządowy, który nakazuje to tylko w przypadku nowo urodzonych zwierząt. Nieważne, że kot może być „niewychodzący”. Dane z rejestru (zawierające m. in. imię, nazwisko i miejsce zamieszkania posiadacza zwierzęcia) mają być udostępniane nie tylko funkcjonariuszom i pracownikom rozmaitych instytucji i urzędów, ale również przedstawicielom organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.
Dodatkowo, projekt zakazuje używania lub wystawiania zwierząt domowych w celach zarobkowych, co delegalizuje m. in. „kocie kawiarnie”, a może i terapię z użyciem zwierząt, o ile pobiera się za nią opłatę.
Podsumowując, jeżeli przepisy zawarte w tym projekcie wejdą w życie i będą egzekwowane, posiadacze niezachipowanych i niewysterylizowanych psów i kotów będą musieli ponieść dodatkowe koszty, które mogą skłonić ich do porzucenia zwierząt lub oddania ich do schroniska. Narzucenie dodatkowych regulacji może zmniejszyć liczbę schronisk dla zwierząt, a w konsekwencji przez jakiś czas pogorszyć warunki bytowania tych ostatnich. Ograniczenie rozmnażania tylko do zarejestrowanych hodowli w połączeniu z ograniczeniami narzucanymi na hodowców i ich stowarzyszenia oraz dodatkowymi opłatami spowoduje zaś, że docelowo – po iluś tam latach – dostępne będą praktycznie tylko coraz droższe psy i koty z hodowli, zapewne wyłącznie rasowe. Alternatywą pozostanie przygarnięcie zwierzęcia bezdomnego (porzuconego lub którego opiekun umarł) lub kota wolnożyjącego.
Projekt uderza nie tylko w ludzi, którzy chcą cieszyć się towarzystwem kota lub psa. Jest wątpliwy również z punktu widzenia etyki uznającej podmiotowość zwierząt. No bo jeżeli mamy traktować zwierzęta podmiotowo, to nakaz ich kastrowania / sterylizacji jest czymś podobnym do sytuacji, w której próbuje się złagodzić niewolnictwo ludzi nakładając taki nakaz na właścicieli niewolników, z wyjątkiem zarejestrowanych hodowców niewolników…
Jako opiekun kota (wysterylizowanego – taki już do mnie trafił) mam nadzieję, że ten projekt w takiej formie nie przejdzie.

Wolnorynkowcy głosują na etatystów

piątek, 6 września, 2024

Dziś pierwsza rocznica opublikowania wyników badania Rainera Zitelmanna dotyczącego nastawienia ludności w 34 krajach do wolności gospodarczej i kapitalizmu. Badanym zadawano do wyboru siedem stwierdzeń na temat wolności gospodarczej i roli państwa w gospodarce oraz dziewiętnaście na temat pojęcia „kapitalizm”. Być może niektórych zaskoczy fakt, że społeczeństwem najbardziej pozytywnie nastawionym zarówno do wolności gospodarczej, jak i do kapitalizmu okazali się Polacy. W tym pierwszym przypadku przewaga wypowiedzi popierających wolność gospodarki nad tymi popierającymi interwencję państwa była bardzo wyraźna, zwłaszcza na tle innych krajów. Najsłabsze poparcie dla wolności gospodarczej ujawniło się w Rosji, co sporo mówi o „rosyjskiej duszy” i „ruskim mirze”.
Mimo to zeszłoroczne wybory pokazały, że Polacy nadal gremialnie głosują na partie wrogie wolności gospodarczej. Rząd się wprawdzie zmienił, ale jednych etatystów zastąpili drudzy, którzy uchwalili budżet z rekordowo wysokim deficytem, zamierzają kontynuować wielkie państwowe inwestycje wymyślone przez poprzedników i nie kwapią się do zwiększenia wolności nawet w tak drobnej kwestii, jak zezwolenie na handel w niedziele.
O ile rządy etatystów można wytłumaczyć tym, że pozbywanie się kontroli nad gospodarką nie jest w interesie przeciętnego polityka, a kontrola demokratyczna nad politykami jest słaba, o tyle trudniej jest już wytłumaczyć to, że mimo tak dużego społecznego poparcia dla wolności gospodarczej na polskiej scenie politycznej nie ma żadnej liczącej się partii z takim programem. Nawet jeśli za taką partię uznać Nową Nadzieję (choć ostatnie wypowiedzi jej lidera Sławomira Mentzena o potrzebie inwestycji w Centralny Port Komunikacyjny oraz tym, że należy opodatkować i kontrolować korporacje każą w to wątpić), to od dłuższego czasu nie jest ona samodzielnym podmiotem na scenie politycznej, tylko występuje pod wspólnym szyldem Konfederacji z jawnie etatystycznym Ruchem Narodowym, wysuwając m. in. postulaty protekcjonizmu w rolnictwie, w tym embarga na produkty z Ukrainy. Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców nie zarejestrowała list we wszystkich okręgach, a inne ugrupowania ze postulatami wolnego rynku na sztandarach nawet tego nie próbowały. O takim sukcesie, jak wygrana wolnorynkowego kandydata w wyborach – tak, jak w Argentynie, która w badaniach Zitelmanna ujawniła współczynnik poparcia dla wolności gospodarczej dwukrotnie niższy od Polski, choć nadal dodatni – w naszym kraju można tylko pofantazjować.
Wygląda to tak, jakby Polacy mimo deklaratywnego dużego poparcia dla wolności gospodarczej nie chcieli głosować na ugrupowania z takimi postulatami. Przyczyny mogą być trzy – albo nie wierzą, że takie ugrupowania mogą odnieść jakikolwiek polityczny sukces (tak jak w powieści Douglasa Adamsa, gdzie planetą zamieszkaną przez ludzi rządziły jaszczurki, bo głosowano na nie po to, by do władzy nie dorwały się gorsze jaszczurki), ogólnie nie wierzą politykom, albo też kwestia wolności gospodarki jest dla nich mało ważna w porównaniu z innymi.
To ostatnie może być prawdopodobne, ponieważ z badania Zitelmanna wynikło, że postawy prokapitalistyczne w Polsce występują częściej u zwolenników umiarkowanej lewicy, niż u zwolenników prawicy. Stąd może brać się słabe poparcie dla wolnorynkowych ugrupowań akcentujących prawicowość (KORWiN/Nowa Nadzieja, Republikanie, Polska Fair Play) czy próbujących koncentrować się głównie na kwestiach gospodarki (Polska Liberalna). Może dla większości polskich zwolenników wolności w gospodarce ważniejsza jest mimo wszystko wolność osobista, taka jak możliwość zapalenia „zioła” czy przerwania ciąży bez groźby represji?

Poufna komunikacja – coś, czego nie lubią rządy

niedziela, 25 sierpnia, 2024

Jako właściciel i dyrektor generalny VK, Paweł Durow odmawiał usuwania treści zamieszczanych przez rosyjską opozycję oraz przekazywania rosyjskim służbom danych uczestników Euromajdanu.
Jako właściciel Telegrama w 2018 r. odmówił przekazania tym służbom kluczy kryptograficznych umożliwiających odszyfrowywanie wiadomości przesyłanych przez użytkowników serwisu, broniąc ich prawa do tajemnicy korespondencji nawet w sytuacji, gdy umożliwiłoby to dostęp do informacji przekazywanych przez osoby podejrzane o terroryzm. Poskutkowało to trwającym dwa lata – choć w praktyce nieskutecznym – nakazem blokowania dostępu do Telegrama w Rosji, który z kolei wywołał protesty w obronie wolności Internetu w Moskwie i innych miastach.
Dzisiaj Paweł Durow, posiadający między innymi obywatelstwo francuskie, został zatrzymany we Francji – jak czytam, za to, że nie cenzuruje we współpracy z organami ścigania treści na Telegramie, umożliwiając tym samym porozumiewanie się przestępcom.
Czyli za postawę, którą konsekwentnie prezentuje od kilkunastu lat.
Okazuje się, że prywatność komunikacji użytkowników Internetu jest nie do zaakceptowania dla rządu francuskiego dokładnie tak samo jak dla ludzi Putina.
I prawdopodobnie tak samo dla innych rządów „wolnego świata”.
Oficjalnie – bo wtedy trudniej ścigać terrorystów, handlarzy narkotyków, pedofilów i oszustów.
Ale – jak pokazała choćby afera Pegasusa w Polsce – środki mające oficjalnie służyć inwigilacji w celu zwalczania przestępczości mogą być – i są – używane do zwalczania przeciwników politycznych i utrzymania władzy. Również w „wolnym kraju”.
Dlatego usługi zapewniające przy pomocy szyfrowania prywatność komunikacji w Internecie – takie jak Telegram – są solą w oku jakichkolwiek rządów. I dlatego – uważam – wszystkie takie serwisy prędzej czy później zostaną zmuszone do współpracy z organami ścigania liczących się państw oraz do odszyfrowywania wiadomości, którymi interesują się służby.
I dlatego też prywatność w Internecie powinna iść w kierunku szyfrowania end-to-end – najlepiej neutralnego względem usług komunikacyjnych, z których korzysta użytkownik. W postaci aplikacji instalowanej w całości na urządzeniach użytkowników, a nie usługi z centralnymi serwerami. Wtedy nikt nie zmusi właściciela usługi – na przykład komunikatora czy serwera poczty – do odszyfrowania zaszyfrowanej w ten sposób wiadomości, bo ten nie będzie miał w ogóle technicznie takiej możliwości. Nie da się też zablokować takiej komunikacji przez wyłączenie usługi – chyba, że dotyczyłoby to wszystkich możliwych usług komunikacyjnych, z których mogą korzystać użytkownicy. Ani przez atak na centralną bazę kluczy, jeśli te będą przechowywane w sposób rozproszony, z kopią bazy u każdego użytkownika.
Oczywiście, możliwość inwigilacji oprogramowaniem typu Pegasus nadal będzie. Ale to jednak trudniejsze niż stała tylna furtka w serwerach komunikatora.

Chleba i igrzysk

sobota, 17 sierpnia, 2024

Jeżeli Donald Tusk chce, by w Polsce były organizowane igrzyska olimpijskie, niech znajdzie odpowiednich prywatnych sponsorów, którzy wyłożą te kilka czy kilkanaście miliardów dolarów na ten cel – bo tyle dotychczas kosztowały igrzyska organizowane w ostatnich latach.
Nie ma jednak żadnego powodu, by marnotrawić na ten cel pieniądze zabrane podatnikom, czy też pożyczone na poczet zwrotu z kieszeni podatników.
Rozumiem, że już od czasów rzymskich wiadomo, że pospólstwo domaga się „chleba i igrzysk”, czyli tego, by ktoś dawał im dobra materialne oraz rozrywkę. Jednak w dzisiejszych czasach rozrywka polegająca na kibicowaniu zawodnikom w igrzyskach olimpijskich będzie dostępna tak samo, gdy igrzyska te będą organizowane w Kinszasie czy Aszchabadzie, jak gdy będą organizowane w Krakowie czy Warszawie. Bo umożliwiają to nowoczesne środki komunikacji.
Owszem, może nieco mniej Polaków zobaczy zawody na żywo. Ale tych, co oglądają na żywo jest i tak stosunkowo niewielu – na igrzyska w Paryżu sprzedano niecałe 9 milionów biletów na wszystkie zawody, faktycznie kibiców musiało być trochę mniej, bo pewnie byli tacy, którzy kupili więcej niż jeden bilet, no i nie wszyscy z nich byli Francuzami.
Dlaczego całe społeczeństwo ma dopłacać do tego, by jakaś grupa polskich kibiców – niechby i trzy-cztery miliony – miała większą okazję zobaczyć jakieś zawody olimpijskie bezpośrednio, a nie na ekranie?
To nie jest nawet cel wspólny.
W starożytnym Rzymie za czasów republiki igrzyska finansowane były w większości ze środków prywatnych. Urzędnicy, którzy je organizowali – edylowie lub pretorzy – musieli wykładać najczęściej własne pieniądze. Dopiero w czasach cesarstwa – wraz ze wzrostem autorytaryzmu – rozpowszechniła się (wraz ze wzrostem ich kosztów) praktyka finansowania ich przez władców głównie z pieniędzy publicznych.
Donalda Tuska niektórzy nazywają żartobliwie „cesarzem Europy”, ja jednak wolałbym idee republikańskie. Niech współcześni edylowie – minister sportu i przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego – finansują igrzyska z własnej, lub sponsorskiej, kiesy.

Więcej pieniędzy – mniej sukcesów

poniedziałek, 12 sierpnia, 2024

Nie pamiętam tak słabego startu Polaków na igrzyskach olimpijskich, bo… nie mogę. Polska reprezentacja kończy igrzyska w Paryżu na najgorszym (42.) miejscu w stuletniej historii dotychczasowych startów (m. in. za toczącymi wojny Ukrainą i Izraelem, a także Gruzją, Azerbejdżanem, Bahrajnem, Algierią czy Hongkongiem, nie mówiąc o większości krajów europejskich) oraz z dorobkiem medalowym najgorszym od 68 lat.
Przed igrzyskami Nielsen’s Gracenote typował dla Polski 3 złote, 7 srebrnych i 7 brązowych medali, a włoski magazyn OA Sport 3 złote, 5 srebrnych i 6 brązowych. Wg Instytutu Sportu Polska miała statystyczne szanse na 13 medali. Rzeczywistość okazała się dużo gorsza, przede wszystkim z uwagi na tylko jeden złoty medal.
Najbardziej do tegorocznej klęski przyczynili się lekkoatleci, którzy z poprzednich igrzysk przywieźli 4 złote, 2 srebrne i 3 brązowe medale (najlepszy wynik w historii polskich startów), a tym razem zdobyli zaledwie jeden brązowy. Co ciekawe, akurat związek lekkoatletyczny zanotował w 2024 r. jeden z najwyższych wzrostów dofinansowania z ministerstwa sportu do zadań związanych z przygotowaniem zawodników kadry narodowej do udziału w igrzyskach olimpijskich oraz przygotowaniem i udziałem w mistrzostwach świata i Europy w sportach olimpijskich w porównaniu do poprzedniego roku olimpijskiego (2021 r.) – o prawie 67% (27,5 mln zł w 2024 r. w porównaniu do 16,5 mln zł w 2021 r.).
Ogólnie państwowe dofinansowanie do ww. zadań dla wszystkich związków sportowych w letnich dyscyplinach olimpijskich wzrosło od poprzednich igrzysk nominalnie o ok. 54% – na pewno powyżej inflacji, która wyniosła trochę ponad 30% – i wyniosło w 2024 r. ponad 170 mln zł. Efekt? Wyraźny regres.

To nie transseksualizm

czwartek, 1 sierpnia, 2024

Czytam na Facebooku, że na igrzyskach olimpijskich występuje algierska bokserka Imane Khelif, która rzekomo jest osobą transpłciową, czyli inaczej mówiąc biologicznym mężczyzną, który przeszedł procedurę „zmiany płci”.
W rzeczywistości jest inaczej. Imane Khelif faktycznie ma dość męski wygląd oraz zmierzono jej podwyższony poziom testosteronu, co wcześniej skutkowało dyskwalifikacją w innych zawodach. Jednak jest oficjalnie kobietą od urodzenia, o czym można przeczytać np. tutaj. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech zastanowi się chwilę nad tym, że w Algierii nie ma legalnej procedury „zmiany płci” ani uznawania osób niebinarnych, a praktykowanie homoseksualizmu jest karane (patrz np. tu czy tu). W jaki sposób ktoś mógłby być w tym kraju uznany za osobę płci innej niż płeć stwierdzona przy urodzeniu i dopuszczony jako taki do jego reprezentowania?
Imane Khelif jest prawdopodobnie osobą interseksualną. To znaczy kimś naturalnie przejawiającym pewne cechy płci przeciwnej niż biologiczna lub cechy obu płci. Tak jak np. polskie złote medaliski olimpijskie, Stanisława Walasiewicz i Ewa Kłobukowska. O ile dopuszczanie takich osób do startu w zawodach sportowych kobiet może być kwestią dyskusyjną (kto jednak chciałby odebrać medale polskim biegaczkom?) o tyle nie mamy tu do czynienia z kimś, kto „zmienił płeć”.

Czy komórka macierzysta to człowiek?

sobota, 17 czerwca, 2023

Zespół naukowców z Cambridge i Caltech pod kierownictwem polskiej uczonej prof. Magdaleny Żernickiej-Goetz ogłosił, że udało się doprowadzić do powstania ludzkiego zarodka z komórek macierzystych pobranych (jak wynika z informacji) od innego zarodka. Oraz do jego rozwoju przez nieco ponad 14 dni, to znaczy do fazy początkowego różnicowania się komórek zarodka zwanej gastrulacją.
Nie jest wykluczone, że gdyby eksperyment trwał dłużej, to doprowadzono by do powstania człowieka – aczkolwiek nie wiadomo, jak przebiegałby dalej rozwój sztucznie stworzonego zarodka. Zakładając jednak, że nie różnił się on od zarodka naturalnego i jego rozwój w odpowiednich warunkach przebiegałby podobnie, to zakończenie eksperymentu było równoznaczne z przerwaniem naturalnej ciąży.
Dla niektórych przerwanie ciąży już na tym etapie jest równoznaczne z zabójstwem człowieka, bo uważają, że człowiek zaczyna się od momentu poczęcia, to znaczy od momentu powstania pierwszej komórki – zygoty – która następnie dzieląc się przekształca się w zarodek. Z ich punktu widzenia zygota jest już człowiekiem.
Tu odpowiednikiem zygoty była pierwsza komórka macierzysta, którą pobudzono do rozwoju.
Zwolennicy istnienia człowieka od poczęcia powinni uznać, że taka komórka też jest człowiekiem.
A skoro tak, to każda z komórek macierzystych ludzkiego zarodka, którą można pobudzić do samodzielnego rozwoju w kierunku odrębnego zarodka, to osobny człowiek. Tylko jak to jest, że z tej wielości ludzi powstaje ostatecznie na ogół (z niewielkimi wyjątkami w postaci np. bliźniąt) jeden człowiek? Wielu ludzi stapia się w jednego? W którym momencie?
Ponadto komórki macierzyste występują nie tylko u zarodków. Występują też w dorosłych organizmach, choć póki co nie wiadomo, czy takie komórki mogą być zdolne do dowolnego różnicowania się i rozwoju takiego, jak komórki macierzyste zarodków. Jednak już w 2006 r. naukowcy z uniwersytetu w Louisville (notabene w większości Polacy) ogłosili znalezienie w szpiku kostnym myszy pluripotencjalnych komórek macierzystych, to znaczy takich, z których mogą powstawać dowolne komórki dorosłego organizmu, a rok później badacze z Kioto i Wisconsin używając inżynierii genetycznej przekształcili zwykłe komórki ludzkiej skóry w pluripotencjalne. To jeszcze nie są komórki, z których mogą powstawać całe zarodki i potencjalnie całe dorosłe organizmy, ale jest już blisko. A gdyby udało się otrzymać ludzki zarodek z komórki pobranej od dorosłego człowieka – naturalnej lub sztucznie przekształconej – czy to znaczy, że taka komórka jest osobnym człowiekiem?
A może komórka staje się osobnym człowiekiem dopiero w chwili nabycia totipotencjalności (zdolności dowolnego różnicowania się, w tym rozwinięcia w osobny organizm)? Wtedy trzeba by dopuścić możliwość, że komórka np. ludzkiej skóry po pewnej ingerencji polegającej na wprowadzeniu do niej określonych genów – np. przy pomocy retrowirusów – stanie się nagle człowiekiem.
Popuśćmy teraz wodze fantazji. Wyobraźmy sobie, że retrowirusy będące nośnikiem hipotetycznych genów totipotencjalności wydostały się wskutek jakiegoś wypadku z laboratorium i zakaziły jakichś ludzi, powodując, że niektóre komórki tych ludzi uzyskały zdolność rozwoju w niezależne organizmy ludzkie. Z punktu widzenia tych ludzi byłby to rodzaj nowotworu wymagający leczenia – ale dla zwolenników poglądu opisanego wyżej w ich ciałach zaistnieli by nowi ludzie.
Tak czy inaczej przyjęcie poglądu, że człowiek istnieje od „poczęcia” (od zygoty) prowadzi w konsekwencji do uznania, że w pewnych sytuacjach ludzie pod postacią pojedynczych komórek mogą wchodzić w skład ciał innych ludzi, a już na pewno ludzkich zarodków we wczesnym stadium rozwoju.
To dość dziwny wniosek.
Przyjęcie konkurencyjnego poglądu – że koniecznym warunkiem bycia człowiekiem jest przynajmniej zdolność odczuwania (przetwarzania informacji napływających z własnego ciała lub świata zewnętrznego), jeśli już nie myślenia i samoświadomości – eliminuje taką możliwość, choć dalej prowadzi do konsekwencji, że człowiekiem można być jeszcze przed urodzeniem. Otwiera też możliwość, że człowiekiem można być w sztucznym ciele.
Może w przyszłości wielu z nas przeniesie się do sztucznych ciał lub będzie funkcjonować jako samoświadome procesy w sztucznych „mózgach”? Może powstaną sztuczne samoświadome i inteligentne osoby, które wyewoluują z dzisiejszych prototypowych „sztucznych inteligencji” bądź zwierząt (jak w książkach Cordwainera Smitha)? W tej chwili jest to science fiction, ale jeśli tak się stanie, to wszystkie te podmioty będą dla mnie zasługiwać na miano ludzi w większym stopniu, niż pozbawione możliwości odczuwania i myślenia pojedyncze komórki lub złożone z nich niewielkie organizmy, wyposażone jedynie w zdolność rozwinięcia się w ludzkie ciało.
Osobiście uważam, że zygota nie jest człowiekiem (ale np. ośmiomiesięczny płód już nim jest), eksperymenty takie jak przeprowadzane przez zespół prof. Żernickiej-Goetz powinny być dozwolone, a aborcja we wczesnym stadium ciąży – dopóki nie powstanie mózg i układ nerwowy – powinna być dozwolona bez żadnych ograniczeń.
A prawo powinno chronić ludzkie osoby, a nie same w sobie organizmy ludzkie.

Alternatywa dla wynajmowanych pokoi

wtorek, 27 września, 2022

Właściciel mieszkania w Gliwicach, który postanowił przerobić je na „cztery niezależne kawalerki” – czyli jakby podmieszkania wyposażone w odrębne łazienki, ubikacje i aneksy kuchenne, do których wchodzi się ze wspólnego korytarza – spotkał się z hejtem. No bo jak można wynajmować ludziom mieszkania o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych? Toż to nieludzkie warunki!
Tyle, że tak naprawdę te mieszkania mogą być teraz wynajmowane zamiast zwykłych pokoi we wspólnym mieszkaniu, z których to pokoi zostały przerobione. Być może czterech, choć prawdopodobnie trzech, bo musiała tam być pierwotnie wspólna łazienka z ubikacją i może kuchnia.
Czyli zamiast trzech lub czterech osób wynajmujących niewiele większe pokoje we wspólnym mieszkaniu i dzielących łazienkę, WC oraz kuchnię mogą tam teraz mieszkać cztery osoby wynajmujące zestawy pokój + łazienka z WC + aneks kuchenny, bez potrzeby dzielenia czegokolwiek poza korytarzem.
Cena jest tylko nieco wyższa – w ogłoszeniu sprzedaży tego mieszkania na otodom.pl jest napisane, że „każdą kawalerkę można wynająć za 1200 zł – 1500 zł odstępnego”. A w Gliwicach zdarzają się pokoje za 1200 zł, a 900 zł to już częsta cena.
Podejrzewam, że wielu ludzi wolałoby wynająć taką „kawalerkę” zamiast pokoju o podobnej, a nawet większej powierzchni w zwykłym mieszkaniu ze współlokatorami. Choćby więcej płacąc. Bo brak konieczności dzielenia łazienki, ubikacji i kuchni z obcymi ludźmi, którzy mogą się zdarzyć różni, dla wielu jest dużym plusem. Dla mnie by był.
Oczywiście jeśli każdego byłoby stać na wynajęcie lub kupienie normalnego dużego mieszkania dla siebie, to taka inwestycja nie miałaby racji bytu. Jednak tak nie jest. Wielu ludzi z powodów ekonomicznych skazanych jest na wynajmowanie pokoi. I części z nich takie inwestycje dają możliwość mieszkania w nieco lepszych – z ich punktu widzenia – warunkach.

Zyski państwowych spółek, strata obywateli

niedziela, 12 czerwca, 2022

Tę grafikę, pokazującą zyski dziesięciu spółek z dominującym lub wyłącznym udziałem Skarbu Państwa, pewnie wiele osób już widziało. Okazuje się, że spółki te zarobiły netto (czyli już po odliczeniu kosztów, nieważne jak wysokich) w pierwszym kwartale 2022 r. o ponad 100% więcej niż rok wcześniej – o ponad dziewięć miliardów złotych więcej. Gdyby zyski te byłyby podobne jak w pierwszym kwartale 2021 r., to te dziewięć miliardów zostałoby w kieszeniach konsumentów i przedsiębiorców np. kupujących paliwa (Orlen, Lotos), gaz (PGNiG), węgiel (JSW), energię elektryczną (PGE), nawozy sztuczne (Azoty) czy biorących kredyty (PKO BP, Pekao SA). A pośrednio i w innych kieszeniach, bo wysokie koszty nawozów sztucznych mają wpływ na wzrost cen żywności, a wysokie koszty paliw i energii przekładają się na wzrost cen praktycznie wszystkiego.
Jeśli taka tendencja utrzyma się w skali całego roku, to będzie to ponad 35 miliardów. Tylko z tych dziesięciu spółek. A one mają przecież wpływ na inne podmioty konkurujące z nimi na rynku.
Można powiedzieć, że celem prowadzenia działalności gospodarczej jest maksymalizacja zysku. Owszem, tak jest w przypadku podmiotów prywatnych. Ale państwo podobno nie jest przedsięwzięciem nastawionym na zysk, tylko, jak głosi Konstytucja RP, „dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. I będąc podmiotem kontrolującym te spółki lub mającym w nich decydujący wpływ, mogło w obliczu inflacyjnego kryzysu zadziałać w interesie tych obywateli – swoich „udziałowców” – i wpłynąć na obniżenie cen sprzedawanych towarów i usług, tak, by te miliardy zostały w ich kieszeniach.
Tak jednak nie zrobiło, co prowadzi do wniosku, że albo państwo ma w nosie swoich obywateli i faktycznie jest podmiotem nastawionym na zysk – tych, którzy nim rządzą i tych, którzy zarabiają w porozumieniu z nim – albo też z jakichś powodów uznało, że w obliczu inflacji należy te miliardy ściągnąć z rynku. Jeśli to drugie, to mamy sytuację, w której nadmiar pieniądza wypuszczonego wcześniej przez to samo państwo w ramach wsparcia z „tarcz” – które to wsparcie trafiło do niektórych – jest ściągany teraz praktycznie od wszystkich. Najgorzej wychodzą na tym ci, którzy żadnego wsparcia nie dostali i nie dostają – czyli przeciętnie i nieco bardziej niż przeciętnie zarabiający ludzie niebędący ani poszkodowanymi przez lockdowny przedsiębiorcami, ani emerytami, ani rodzicami przynajmniej jednego dziecka.

Wykluczenie prawicowca Ziemiańskiego

czwartek, 17 lutego, 2022

Czytam, że pisarzowi Andrzejowi Ziemiańskiemu (autorowi „Achai”, „Pomnika Cesarzowej Achai” i „Viriona”) cofnięto zaproszenie na jakąś odbywające się w trybie online spotkanie miłośników fantastyki. Według organizatorów dlatego, że „nie chcemy mieć gości, którzy szykanują inne grupy społeczne”. Według innego pisarza, Andrzeja Pilipiuka, któremu również cofnięto zaproszenie, „członkom i zarządowi stowarzyszenia Awangarda nie spodobała się obecność na liście gości pisarzy o prawicowych poglądach”.
Jedno i drugie w kontekście Andrzeja Ziemiańskiego mnie po prostu dziwi. Nie wiem wprawdzie, jakie ma on faktycznie poglądy polityczne i na temat różnych grup społecznych, bo nigdy z nim nie rozmawiałem ani nie czytałem jego wypowiedzi na ten temat. Wiem natomiast, jaki przekaz płynie z jego książek. Wydźwięk publikowanych od dwudziestu lat powieści ze „świata Achai” jest według mnie pro-tolerancyjny i daleki od popularnie rozumianej prawicowości.
Bo prawicowość, z grubsza próbując dookreślić to mocno ogólnikowe pojęcie, to poszanowanie tradycji, hierarchii, religii, Boga oraz konserwatywnej obyczajowości wyrażającej się w określonych rolach przypisanych kobietom i mężczyznom oraz skrępowaniu sfery erotycznej rygorystycznymi regułami. Często z prawicowością łączona jest również nieufność lub niechęć do obcych/innych wyrażająca się w nacjonalizmie czy rasizmie.
A co mamy w książkach Ziemiańskiego?
Wyraźną sympatię wobec buntu. Buntu wobec tradycji (skostniałym zwyczajom i zacofaniu, które muszą ustępować postępowi tak technologicznemu, jak i społecznemu), religii (instytucja reprezentująca w „świecie Achai” zorganizowaną religię dbającą o interesy bogów – Zakon – przedstawiona jest jako czarne charaktery manipulujące światem i zdolne do największych zbrodni), władzy (są m. in. wyraźne aluzje do lewicowych rewolucji, np. jeden z drugoplanowych bohaterów wzorowany jest – nawet przydomkiem i imieniem – na „Che” Guevarze) a nawet samemu Bogu (bohaterowie zupełnie otwarcie stają po stronie Szatana – Sepha – przeciwko zamysłom bogów, na czele których stoi „nasz” Bóg).
Silne, emancypujące się kobiety, na czele z główną bohaterką pierwszej powieści. Państwa, w których kobiety rządzą i w przeciwieństwie do mężczyzn służą w wojsku.
Obyczajowość seksualną bynajmniej nie konserwatywną – łącznie z homoseksualizmem i BDSM.
Nacjonalistycznej propagandy czy ksenofobii też jakoś specjalnie nie widać – ba, w „Achai” jest nawet scena, w której pojęcie narodu wymyślane jest po to, by „sprawić, by wszyscy ujęli się za własnym królestwem”. A w armii alternatywnej Polski z „Pomnika…” są Tatarzy, Żyd i Niemiec – przedstawieni bynajmniej nie jako postacie negatywne.
Wykluczenie akurat Andrzeja Ziemiańskiego za „prawicowe poglądy” czy rzekome szykanowanie jakichś grup wydaje się mi kompletnym absurdem. Pomijając to, że nie jestem zwolennikiem wykluczania kogokolwiek z tego typu wydarzeń za dowolne poglądy (choć oczywiście organizatorzy mają do tego prawo, tak jak inni mają prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat).
Chyba, że czegoś nie wiem.