12 sierpnia, 2021
Sejm odrzucił wczoraj poprawkę Senatu do uchwalonej 24 czerwca br. nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego, nakazującej nie wszczynać postępowań w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji, od której ogłoszenia lub doręczenia upłynęło trzydzieści lat – a trwające umorzyć.
Poprawka (poprawka nr 2) miała umożliwić ewentualne stwierdzenie, że decyzja została wydana z naruszeniem prawa, choć bez stwierdzenia jej nieważności. W ten sposób spadkobiercy właścicieli nieruchomości przejętych po wojnie przez komunistyczne władze z naruszeniem ówczesnego prawa (m. in. należących do ofiar Holokaustu) mieliby nadal podstawę do ubiegania się o odszkodowanie w sądzie, choć nie mogliby domagać się ich zwrotu, jak do tej pory.
Ale osobliwy sojusz posłów (PiS, Lewica, trzech posłów koła Kukiz’15, trzech posłów „niezależnych” (m. in. Monika Pawłowska z Porozumienia, dawniej z Lewicy) oraz pięciu posłów Konfederacji (czterech członków Ruchu Narodowego i Janusz Korwin-Mikke), tę poprawkę odrzucił. Jeśli Prezydent RP podpisze ustawę, bardzo utrudni to – a może zamknie – drogę do uzyskiwania rekompensat za bezprawnie zagrabione mienie.
Jak widać, Lewicy nie wystarcza zabezpieczenie interesów lokatorów poprzez zagwarantowanie, że mienie to nie wróci do dawnego właściciela w drodze unieważnienia decyzji. Chce najwyraźniej ostatecznie pognębić potomków byłych właścicieli uniemożliwiając im uzyskanie odszkodowania. A narodowcy i Janusz Korwin-Mikke mają gdzieś poszanowanie własności, gdy w grę mogą wchodzić roszczenia Żydów.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
11 sierpnia, 2021
Wg naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego nie jest możliwe osiągnięcie odporności zbiorowej na wirusa powodującego COVID-19, w sensie całkowitego wygaszenia jego transmisji w populacji.
Bo zakażają się nim – w przypadku wariantu Delta – także osoby zaszczepione. Wymienieni wyżej naukowcy twierdzą, że dwie dawki szczepionki to prawdopodobnie tylko 50 procent ochrony przed infekcją, a z czasem może pojawić się nowy wariant, który będzie jeszcze lepszy w zakażaniu zaszczepionych osób.
Jeśli to prawda, to oczywiście nie znaczy, że szczepienia nie mają sensu. Przeciwnie, są ważne, bo w dużym stopniu chronią przed ciężkim przebiegiem choroby i zgonem (na dowód tego można porównać aktualne statystyki zgonów w związku z COVID-19 w Wielkiej Brytanii i Rosji: przy podobnej liczbie zakażeń, w tym pierwszym kraju, gdzie zaszczepiono dużo większą część populacji, zgonów i ciężkich przypadków jest o wiele mniej). W sytuacji, gdy nie da się zahamować rozprzestrzeniania się wirusa, lepiej zrobić wszystko, by zapewnić sobie łagodny przebieg zakażenia.
To jednak znaczy, że osoby, które nie chcą się szczepić, ryzykują co najwyżej jedynie swoim zdrowiem, a nie zdrowiem innych. Nie blokują osiągnięcia pełnej odporności zbiorowej, bo i tak jest to niemożliwe. Co najwyżej wirus rozprzestrzenia się nieco szybciej, niż w populacji w pełni zaszczepionej. Odpada więc „wolnościowy” argument za przymusem szczepień, że społeczeństwo ma prawo bronić się przed „agresją” w postaci zakażania.
To również znaczy, że wszelkie przymusowe lockdowny i ograniczenia w rodzaju obowiązku noszenia maseczek, w celu spowolnienia transmisji wirusa do momentu, aż wszyscy się zaszczepią lub przechorują i epidemia wygaśnie, nie mają sensu. Wirus będzie z nami już na stałe, jak wirus grypy. Co można zrobić, to skupić się na ograniczaniu jego szkodliwości poprzez dobrowolne szczepienia, opracowywanie nowych doskonalszych szczepionek, a także wprowadzanie nowych leków (są wstępne pozytywne rezultaty badań skuteczności takich znanych leków jak aplidin czy fenofibrat, obiecująco wyglądają też testy nowego leku EXO-CD24).
A co z argumentem, że lockdowny są konieczne, bo inaczej ciężkich przypadków COVID-19 będzie mimo wszystko tak dużo, że system opieki medycznej nie wytrzyma?
Po pierwsze, dość duża część populacji w Polsce (obecnie ponad 40%) jest już w pełni zaszczepiona, sporo osób też już przebyło zakażenie i ma nabytą odporność. To powinno znacznie ograniczyć liczbę ciężkich, wymagających hospitalizacji przypadków.
Po drugie, przez ostatni rok zdążono jednak stworzyć dużą bazę łóżek szpitalnych dla ewentualnych pacjentów. Jest ich potencjalnie ponad 35 tysięcy (krytycznych przypadków w Polsce jest aktualnie – jak informuje Worldometer – 48 na ponad 154 tysiące wszystkich aktywnych, a wg raportu Ministerstwa Zdrowia ogółem hospitalizowanych w związku z tą chorobą jest 307 osób, czyli 2 promile wszystkich zakażonych). Obecnie przygotowanych jest 6 tysięcy łóżek i prawie 600 respiratorów (na wiosnę było przygotowanych ich ponad 3300).
Po trzecie, jeśli jest to niewystarczające, można dalej rozbudowywać tę bazę. Zamiast wydawać obecne i przyszłe pieniądze podatników na pokrycie strat wywołanych kolejnymi lockdownami (przypominam – do tej pory ponad 200 miliardów złotych). Albo na kolejne świadczenia dla wybranej grupy, jaką są rodziny z dziećmi.
A jeśli państwo ma sobie z tym nie radzić, to może lepiej pozostawić ochronę zdrowia innym podmiotom i zorganizować ją na zasadzie dobrowolnych, konkurencyjnych ubezpieczeń? Fachowcy wycenialiby koszty leczenia, ryzyko zachorowania i na podstawie tego wyliczaliby składki wystarczające do zapewnienia wszystkim wystarczającej opieki medycznej. Być może niezaszczepieni płaciliby wtedy więcej – no i dobrze.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
8 sierpnia, 2021
Właściwie co takiego złego stałoby się, gdyby narkobiznes z jakiegoś państwa OECD (domyślam się, że Jarosław Kaczyński miał tu na myśli Kolumbię lub Meksyk) zainwestowałby w telewizję lub radio w Polsce?
Byłoby w Polsce więcej zainwestowanego kapitału i tyle.
Ja tam bym chciał, żeby wszyscy posiadacze kapitału ze wszystkich państw OECD inwestowali wyłącznie w Polsce i pomagali tym samym tworzyć tu nowe bogactwo oraz zwiększali popyt na pracowników. Mógłbym więcej zarobić i więcej kupić.
Wszystko jedno, czy ten kapitał został uzyskany z produkcji np. tequili, czy kokainy. Jedno i drugie to używka dająca ludziom przyjemność, a poza tym, jak powiedział cesarz Wespazjan, pecunia non olet. Pieniądze nie śmierdzą.
No a jak fakt posiadania telewizji w Polsce przez jakiegoś narkotykowego bossa z Meksyku wpłynąłby na jej treść?
Najprawdopodobniej tylko tak, że nie byłaby ona podporządkowana rządzącej partii i nie przekazywałaby rządowej propagandy w takim stopniu, w jakim robi to Telewizja Polska. No bo Jarosław Kaczyński ma ograniczone środki nacisku na meksykańską mafię.
Bo jaki interes, poza zarabianiem, miałby narkotykowy boss z Meksyku w Polsce? Czym tu różniłby się od dowolnego biznesmena z np. Wielkiej Brytanii?
Być może taka telewizja delikatnie lobbowałaby za legalizacją posiadania zakazanych obecnie narkotyków, żeby ludzie chętniej kupowali produkty jej właściciela. Ale co w tym złego? Byłby to lobbing za większą wolnością.
Oczywiście, realna możliwość zainwestowania przez kartel narkotykowy w telewizję czy radio w Polsce jest znikoma. Gdyby taki kapitał był tym zainteresowany, już dawno stworzyłby spółkę-córkę w Europie, która starałaby się o koncesję na rozpowszechnianie w Polsce, zgodnie z obowiązującymi przez wiele lat (i nadal) przepisami.
Tak naprawdę w straszeniu „narkobiznesem”, chodzi o to, by wyrwać TVN z rąk koncernu Discovery (już wkrótce AT&T) i by kupił tę telewizję podmiot polski, na który polski rząd miałby dużo większą możliwość nacisku. Albo może węgierski, związany z Viktorem Orbánem?
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
3 sierpnia, 2021
Uważam, że parlamentarzyści nie powinni w ogóle otrzymywać wynagrodzenia. Ich praca w Sejmie czy Senacie powinna być działalnością społeczną – wolontariatem, wspieranym dobrowolnymi jawnymi datkami za pośrednictwem platformy np. takiej, jak Patronite.pl. Skoro twórcy, dziennikarze czy organizacje społeczne mogą w ten sposób pozyskiwać środki, to czemu nie posłowie i senatorowie? Wyborcy mogliby dobrowolnie wspierać – lub nie wspierać – swoich przedstawicieli, co stanowiłoby dla tych ostatnich bodziec do nieustannego działania w ich interesie, a każdy mógłby zobaczyć, kto i jaką sumą sponsoruje danego parlamentarzystę.
Duża część posłów i senatorów w takiej sytuacji wykonywałaby zapewne swoją dotychczasową pracę, co też byłoby korzyścią – nie byliby tak oderwani od życia normalnego pracującego obywatela.
A prezydent, ministrowie, podsekretarze stanu i inne osoby zajmujące kierownicze stanowiska państwowe? Jeśli już są utrzymywani z przymusowych podatków, to ich wynagrodzenia powinny być konstytucyjnie uzależnione od mediany dochodów w Polsce. Wtedy mieliby interes w podnoszeniu ogólnego dobrobytu rządzonych.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
27 lipca, 2021
Niech mnie ktoś poprawi, jeśli nie mam racji.
1. Traktat o stosunkach handlowych i gospodarczych między Rzecząpospolitą Polską a Stanami Zjednoczonymi Ameryki z 1990 r. generalnie nakazuje traktować amerykańskie inwestycje w Polsce (zdefiniowane jako „będące własnością lub znajdujące się pod bezpośrednią i pośrednią kontrolą obywateli lub spółek drugiej Strony” – w tym przypadku USA) w sposób „niedyskryminacyjny”, to znaczy co najmniej taki, jak najlepsze traktowanie przyznane spółkom lub obywatelom polskim lub spółkom i obywatelom stron trzecich (korzystniejszy z tych dwóch).
2. Artykuł II ust. 1 ww. Traktatu przyznaje wprawdzie stronom prawo ustanawiania lub utrzymywania wyjątków mieszczących się w jednym z sektorów lub dziedzin wymienionych w aneksie (w tym „własności i prowadzeniu stacji nadawczych radiowych i stacji telewizyjnych” – ust. 4 aneksu), ale z zastrzeżeniem, że „jakikolwiek wyjątek wprowadzony w przyszłości przez którąkolwiek ze Stron nie będzie miał zastosowania względem inwestycji już istniejących w danym sektorze lub dziedzinie w momencie wejścia w życie tego wyjątku”.
3. Protokół dodatkowy do ww. Traktatu podpisany w 2004 r. rozszerzył aneks o ustępy 5 i 6 dające Polsce prawo ustanowienia lub utrzymania wyjątków od traktowania narodowego lub najbardziej uprzywilejowanego m. in. w „sektorze audiowizualnym” – ale tylko, gdy „jest to konieczne do wypełnienia przez nią zobowiązań wynikających ze środków przyjętych przez Unię Europejską”, ponadto zgodnie z wprowadzonym równocześnie ustępem 7 żaden z takich wyjątków nie ma zastosowania do inwestycji obywateli lub spółek USA istniejących w dniu wprowadzenia takiej zmiany przez dziesięć lat od jego przyjęcia.
4. Czyli, traktując TVN S.A. jako amerykańską inwestycję już istniejącą w Polsce w rozumieniu tego Traktatu (znajduje się pod pośrednią kontrolą spółki amerykańskiej), Polska nie może wprowadzić wyjątku dyskryminującego tę inwestycję wobec spółek polskich lub państw trzecich (np. z Europejskiego Obszaru Gospodarczego) poprzez uniemożliwienie przyznania jej lub utrzymania koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych. Ewentualnie nie będzie on jej dotyczył przez dziesięć lat – jeśli da się udowodnić, że to ograniczenie wynika z zobowiązań narzuconych przez Unię Europejską (raczej wątpliwe).
Inaczej byłoby to złamanie Traktatu. No chyba, że Polska powoła się na ustęp 3 artykułu XII, mówiący, że „niniejszy traktat nie narusza praw żadnej ze Stron do stosowania środków koniecznych do (…) ochrony jej podstawowych interesów w zakresie bezpieczeństwa”.
Ale to byłoby grube, bo oznaczałoby, że amerykańska telewizja w Polsce, w odróżnieniu od np. niemieckiej czy francuskiej, zagraża bezpieczeństwu Polski. Czyli niemalże to, że USA są wrogiem.
Jeżeli „lex TVN” wejdzie w życie, TVN S.A. może po sześciu miesiącach poddać spór międzynarodowemu arbitrażowi.
Ponadto może dochodzić swoich praw w polskich sądach, jako że wymieniony Traktat został ratyfikowany za zgodą wyrażoną w ustawie z 26 lipca 1991 r. , a umowy międzynarodowe ratyfikowane w taki sposób mają konstytucyjne pierwszeństwo przed ustawami.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
25 lipca, 2021
Łukasz Dąbrowiecki – którego znam jako jednego z subskrybentów wydawanego przeze mnie w latach 90. XX w. biuletynu „Gazeta An Arché” – opisał ciekawą inicjatywę na niemieckim rynku mieszkaniowym, polegającą na tym, że grupy ludzi zainteresowanych kupnem lub budową domów czy mieszkań przystępują jako stowarzyszenia do holdingu o nazwie Mietshäuser Syndikat (Syndykat Domów Czynszowych), a ten pomaga w opracowaniu planów finansowych oraz uzyskaniu kredytów (które żyruje). W zamian staje się współwłaścicielem inwestycji, choć o większości rzeczy z nią związanych (w tym o wysokości czynszu) decydują same stowarzyszenia mieszkańców. Nie mogą jednak sprzedać nieruchomości bez zgody całego holdingu, czyli wszystkich pozostałych jego członków – praktycznie gwarantuje to, że tak zbudowana czy kupiona nieruchomość nie pojawi się już na rynku wtórnym i nie zostanie wykupiona przez kogoś, kto dla zysku narzuciłby wyższe czynsze.
Jak pisze Dąbrowiecki, czynsze w mieszkaniach należących do Syndykatu są wyraźnie (nawet 2-3 razy) niższe od średnich rynkowych – nie jest to bowiem inicjatywa nastawiona na zysk. Czynsze idą jedynie na spłatę kredytów, bieżące zarządzanie oraz tzw. fundusz solidarnościowy Syndykatu, składki na który mogą być częściowo umorzone w przypadku, gdyby czynsz przekroczył 80% stawki rynkowej.
Coś w rodzaju spółdzielni mieszkaniowej – ale nieruchomości nie można sprzedać (trochę jak w ordynacjach rodowych 🙂 ). Coś w rodzaju polskiego TBS – ale bez potrzeby korzystania z pomocy państwa regulującego czynsze i udzielającego kredytów.
Inicjatywa realizująca idee tradycyjnego lewicowego anarchizmu czy kooperatyzmu, który z jednej strony dążył do zastąpienia przedsięwzięć nastawionych na zysk przedsięwzięciami non-profit, z drugiej promował działania oddolne, dobrowolne i niezależne od państwa.
Co ciekawe, dla samego autora jest to przykład „deprywatyzacji”, „zerwania z dyktaturą rynku” i „odrynkowienia”. Jednak tak naprawdę nieruchomości Syndykatu są własnością prywatną tak samo, jak nieruchomości należące do spółek nastawionych na zysk. Syndykat działa też jak najbardziej na rynku – mieszkania lub materiały i usługi niezbędne do ich wybudowania są kupowane – choć nie chce swoich nieruchomości sprzedawać. Jest to więc przykład raczej tego, że własność prywatna i rynek nie musi koniecznie wiązać się z dążeniem do maksymalizacji zysku rozumianego w tradycyjny sposób (bo wszak mieszkanie za niższą cenę to dla mieszkającego też zysk).
Fajnie, gdyby lewica w Polsce też zaczęła coś takiego promować, zamiast koncentrowania się na postulatach budowy mieszkań przez państwo.
Zaszufladkowany do Libertarianizm | Brak komentarzy »
23 lipca, 2021
Dwóch obywateli Indii, Erendro Leichonbam i Kishorechandra Wangkhem, zostało w maju aresztowanych za napisanie na Facebooku, że bydlęce łajno i uryna nie leczą COVID-19.
Zostali aresztowani przez policję, na podstawie ustawy o bezpieczeństwie narodowym. W Indiach, „największej demokracji świata” można aresztować ludzi bez postanowienia sądu na okres do dwunastu miesięcy.
Kilka dni temu Sąd Najwyższy Indii nakazał ich zwolnienie.
Ale postawiono im zarzuty „nawoływania do nienawiści” (art. 153A indyjskiego kodeksu karnego), obrazy uczuć religijnych (art. 295A), zastraszania (art. 503 – zakazuje również czynienia gróźb skierowanych przeciwko reputacji) i znieważania (art. 504).
Bo wiara w to, że bydlęce ekskrementy (i ogólnie „pięć wytworów krowy” – pańczagawja) mają działanie lecznicze, jest w Indiach szeroko rozpowszechniona i ma podstawy religijne. Rząd finansuje nawet badania nad „pięcioma wytworami krowy”, a z krowiego moczu robi się napoje (CowKa-Cola), mydła i pasty do zębów.
No i wypowiedzi kwestionujące tę wiarę najwyraźniej nie podobają się wielu osobom, które zawsze mogą powiedzieć, że obraża to ich uczucia, jest nienawistne i znieważa.
Problem w tym, że obrażać i znieważać może wszystko. I jeśli uzna się, że najważniejsze jest nieobrażanie, może to wykluczyć z publicznej debaty dowolne opinie. Zarówno błędne, jak i prawdziwe.
Owszem, celowe obrażanie innych ludzi i celowe szerzenie nienawiści nie jest rozsądne i utrudnia tylko pokojowe współżycie. Ale dawanie prymatu ochronie uczuć – religijnych, czy jakichkolwiek innych – i przyjęcie zasady, że nie można wygłaszać niczego, co może kogoś urazić nie tylko ogranicza wolność, ale utrudnia dochodzenie do prawdy.
Dlatego zarówno wszelkie prawa penalizujące obrażanie uczuć wypowiedziami, nawoływanie do nienawiści czy znieważanie powinny trafić do śmietnika – tak samo jak praktyki z zakresu tzw. cancel culture. Co nie znaczy, że debaty nie należy prowadzić w sposób kulturalny i nie należy okazywać sobie wzajemnie szacunku. Ale to powinno być jedynie dobrym obyczajem.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
22 lipca, 2021
Z okazji kolejnej rocznicy manifestu PKWN chciałbym przypomnieć, że gdy ta będąca na usługach Stalina organizacja rozpoczynała swoje rządy w Polsce, sadowiąc się najpierw w Chełmie, a potem w Lublinie, działający w okolicach Iłży, na terenach jeszcze kontrolowanych przez Niemców, partyzanci komunistycznej Armii Ludowej pod dowództwem Tadeusza Maja ps. „Łokietek” mordowali Żydów. W lipcu i sierpniu 1944 r. (dokładne daty nie są znane), w okolicach rzeczki Kotyzka, w Piotrowym Polu i niedaleko leśniczówki Lipie, zabito łącznie kilkudziesięciu Żydów szukających schronienia u partyzantów. Według samego Maja zabicie Żydów nad Kotyzką nakazali mu szef bezpieczeństwa Obwodu II AL Władysław Sobczyński „Spychaj” oraz szef sztabu dowództwa III Obwodu AL Eugeniusz Iwańczyk „Wiślicz”.
Po wojnie Maj (którego oddział zabijał zresztą nie tylko Żydów, ale i Polaków) został szefem prokuratury wojewódzkiej w Łodzi, Iwańczyk wojewodą kieleckim, Sobczyński kierownikiem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie, a potem w Kielcach. Dwaj ostatni pełnili swoje funkcje w Kielcach podczas pogromu kieleckiego. W 1951 roku „Łokietek” został aresztowany, a następnie skazany na więzienie za mord na Żydach. Ale już w 1956 roku Sąd Najwyższy nakazał powtórne rozpatrzenie sprawy, a potem śledztwo zostało umorzone przez prokuraturę. Maj został potem attaché handlowym w Grecji, Sobczyński – attaché wojskowym w Bułgarii, Iwańczyk – dyrektorem PGR oraz członkiem władz Związku Bojowników o Wolność i Demokrację i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
Nie był to jednostkowy przypadek mordowania Żydów przez komunistycznych partyzantów w Polsce, wcześniej pogromów dopuszczały się oddziały po dowództwem byłego dąbrowszczaka Stefana Kilanowicza „Grzegorza Korczyńskiego” (późniejszego członka KC PZPR, szefa wywiadu wojskowego PRL, wiceministra obrony narodowej i dowódcy oddziałów strzelających do protestujących w 1970 r. na Wybrzeżu), Karola Hercenbergera „Lemiszewskiego” (Niemca z ZSRR, który po wzięciu do niewoli w 1941 r. był komendantem policji pomocniczej w Bychawie, kierującym wywózką tamtejszych Żydów do obozów) i Władysława Skrzypka „Grabowskiego”. Ci, którzy przeżyli wojnę (Hercenberger został zabity przez broniących się Żydów, a Skrzypek zginął w walce z partyzantami NSZ), piastowali jak widać nie najniższe stanowiska w komunistycznym państwie.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
19 lipca, 2021
Tak będzie odtąd na Białorusi. A w Polsce już od 19 lat obowiązuje ustawa o stanie wyjątkowym pozwalająca władzy na nakazanie wyłączenia urządzeń łączności lub zawieszenie świadczenia usług z zakresu działalności telekomunikacyjnej, na kontrolę sygnałów przesyłanych w sieciach telekomunikacyjnych, na zagłuszanie nadawania i odbioru przekazów radiowych, telewizyjnych oraz nadawanych „poprzez urządzenia i sieci telekomunikacyjne”, na „nakazanie niezwłocznego złożenia do depozytu właściwego organu administracji rządowej radiowych i telewizyjnych urządzeń nadawczych i nadawczo-odbiorczych” oraz na wprowadzenie cenzury prewencyjnej obejmującą „materiały prasowe” (zgodnie z definicją w ustawie Prawo prasowe „prasą” są m. in. „wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania”). Stan wyjątkowy można natomiast wprowadzić „w sytuacji szczególnego zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego”, w tym – od 2011 r. – „spowodowanego działaniami w cyberprzestrzeni”. Teoretycznie mógłby być wprowadzony na przykład teraz pod pretekstem zagrożenia spowodowanego włamaniem na skrzynkę mailową ministra Dworczyka i wyciekiem jego korespondencji.

Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
18 lipca, 2021
„Żadna fala nie będzie tak wysoka i tak groźna, żeby zaszkodzić w obecnej sytuacji. Nowe warianty i mutacje są od dawna, ale długość białka jest skończona, liczba mutacji też. Najważniejsze, że szczepionka działa. A jeśli ktoś nie wierzy w jej działanie i woli przechorować, jest to wyłącznie jego wybór” – powiedział profesor Włodzimierz Gut, wirusolog, w rozmowie z portalem wPolityce.pl. Wskazał przy tym, że osoby nieszczepione mogą odegrać pozytywną rolę w utrzymywaniu odporności zbiorowej, gdy uda się ją już osiągnąć „w dwojaki sposób: albo chorując, albo szczepiąc się. Wybór należy do nas. Można było stosować pewne ograniczenia wtedy, gdy groziłoby to załamaniem się gospodarki, zamknięciem szpitali. I tak osiągniemy odporność stadną, bo od pewnego momentu zagrożenie przestaje być takim zagrożeniem masowym”.
Pora na to, by rząd posłuchał eksperta i skończył z (nielegalnymi zresztą, jak wskazuje coraz więcej wyroków sądów) przymusowymi „lockdownami”. Nawet jeśli jeszcze raz czy dwa miałaby wzrosnąć liczba zakażeń. A to, czy się szczepić, powinno pozostać wyborem indywidualnego człowieka, który ocenia i podejmuje ryzyko. Ja się zaszczepiłem.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »