COVID-19, szczepienia i zgony

12 grudnia, 2021

Jak wynika z danych na stronie Bazy Analiz Systemowych i Wdrożeniowych, z powodu COVID-19 od początku 2021 roku zmarło 53927 osób niezaszczepionych i 3809 osób w pełni zaszczepionych.
Nie można jednak z tego od razu wyciągać wniosku, że ryzyko zgonu z powodu COVID-19 dla osoby w pełni zaszczepionej jest mniejsze ok. 14 razy. Większość zgonów wśród niezaszczepionych przypada bowiem na pierwszą połowę roku, gdy zaszczepionych było wyraźnie mniej. Połowa polskiej populacji została zaszczepiona dopiero 7 września i obecnie w pełni zaszczepionych jest ok. 54-55% mieszkańców Polski.
Od początku września do dziś z powodu COVID-19 zmarło 8340 osób niezaszczepionych i 3096 osób w pełni zaszczepionych. W tym w poszczególnych miesiącach:
Wrzesień: 243 osoby niezaszczepione i 62 w pełni zaszczepione.
Październik: 977 osób niezaszczepionych i 370 w pełni zaszczepionych.
Listopad: 5181 osób niezaszczepionych i 1960 w pełni zaszczepionych.
Grudzień (do dzisiaj): 1939 osób niezaszczepionych i 704 osoby w pełni zaszczepione.
Wygląda pozornie na to, że w obecnej fali zakażeń ryzyko zgonu osoby niezaszczepionej (zakładając, że zaszczepionych i niezaszczepionych jest tyle samo) jest ok. 2,7 raza wyższe niż osoby w pełni zaszczepionej.
Ale należy tu jeszcze wziąć pod uwagę strukturę wiekową zaszczepionych – wśród niezaszczepionych jest więcej osób młodych, a zwłaszcza dzieci. Średni wiek zmarłych z powodu COVID-19 wśród niezaszczepionych wynosi w obecnej fali 76 lat, a wśród w pełni zaszczepionych – 77 lat. Oznacza to, że ryzyko zgonu bez względu na zaszczepienie dotyczy głównie osób starszych. Osób w wieku 61 lat lub więcej w Polsce jest (wg danych GUS) nieco ponad 9,3 miliona, zaś liczba podanych dawek szczepionek dla tej grupy to (wg danych rządowych – „Liczba wykonanych szczepień wg wieku”) 17,2 miliona. Zakładając w uproszczeniu, że każdy otrzymał dwie dawki, otrzymujemy wynik, że ok. 92% osób w tej grupie jest w pełni zaszczepionych. Przyjmijmy, że to 90%. Czyli, że na 10 osób z tej grupy 9 jest w pełni zaszczepionych, a 1 jest niezaszczepiona.
Z danych na stronie BASiW wynika, że od początku września do dziś z powodu COVID-19 zmarło 7157 osób niezaszczepionych w wieku 61 lat i więcej oraz 2898 osób w pełni zaszczepionych w takim wieku. Ponieważ te 7157 osób pochodzi z dziewięciokrotnie mniejszej populacji, można wyliczyć, że ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby w takim wieku jest ok. 22 razy niższe niż dla osoby niezaszczepionej. (Przy przyjęciu, że w pełni zaszczepionych jest 92% takich osób byłoby nawet 28 razy niższe).
A jak to wygląda dla innych grup wiekowych?
Dla osób w wieku 51-60 lat (zaliczam się do tej grupy): ok. 4,6 mln osób, 6,6 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 71,7% w pełni zaszczepionych. 631 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 129 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 2,53 raza mniejszej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 12,4 raza niższe.
Dla osób w wieku 31-50 lat: ok. 11,8 mln osób, 13,3 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 56,3% w pełni zaszczepionych 480 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 61 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,29 raza mniejszej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 10 raza niższe.
Dla osób w wieku 18-30 lat: ok. 5,5 mln osób, 5,2 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 47% w pełni zaszczepionych. 53 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 5 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,12 raza większej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 9,4 raza niższe.
Dla osób w wieku 12-17 lat: ok. 2,3 mln osób, 1,8 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 40% w pełni zaszczepionych.
5 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 1 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,5 raza większej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 3,3 raza niższe.
Wygląda więc na to, że szczepienia w istotny sposób zmniejszają ryzyko zgonu z powodu COVID-19. Zakładając wyliczone powyżej ryzyka, bez szczepień w obecnej fali zakażeń zmarłoby z grupy tych obecnie w pełni zaszczepionych nie 3096, ale 66016 osób. O 62290 więcej.
A co z ryzykiem samych szczepień? Jak wynika z raportu Państwowego Zakładu Higieny Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, od początku stycznia do końca listopada 2021 r. nastąpiły (o ile dobrze policzyłem) 84 zgony po szczepieniach przeciwko COVID-19, z czego część nie ma udokumentowanego związku przyczynowego z tymi szczepieniami. Ale może w tej statystyce uwzględniana jest tylko część takich zgonów? Wg danych podawanych przez Stowarzyszenie Stop NOP w styczniu br. takich zgonów było 1121, na jedynie 61 uwzględnionych w rządowej statystyce – a więc ok. 18 razy więcej. Danych na chwilę obecną Stop NOP nie podaje, załóżmy jednak, że faktycznych NOP zakończonych zgonem było (od początku 2021 r.) 18 razy więcej niż w statystyce PZH, czyli 1512.
To znaczy, że szczepiąc się, ma się średnio ok. 40 razy (a wg rządowych danych nawet ok. 740 razy) większą szansę, że zostanie się ocalonym przed zgonem z powodu COVID-19 niż że umrze się po szczepionce. (Zakładając, że wszystkie NOP po szczepieniach mają z nimi faktyczny związek i pomijając tych, których szczepienie ochroniło jeszcze przed obecną falą).
Oczywiście każdy powinien oszacować ryzyko dla siebie – i podjąć w związku z tym taką a nie inną decyzję – sam, ponieważ chodzi tu o jego życie. Warto jednak mieć powyższe dane na uwadze.

Minister obwieścił: amantadyna nie dla chorych na COVID-19

9 grudnia, 2021

Artykuł 37azg ustawy Prawo farmaceutyczne, wprowadzony pierwszą ze „specustaw covidowych” i przywołany jako podstawa prawna w obwieszczeniu ministra zdrowia, uprawnia wprawdzie ministra do ograniczenia ilości produktu leczniczego „na jednego pacjenta w danej jednostce czasu”, ale nigdzie nie upoważnia go do ograniczenia ordynowania i wydawania tego produktu w tych czy innych wskazaniach.
Jak ktoś nie wierzy, to może przeczytać sobie aktualny tekst ustawy.
(Tak przy okazji, może jakiś prawnik wyjaśni, czy obwieszczenie ministra, nawet wydane na podstawie ustawy, może być źródłem powszechnie obowiązującego prawa? Bo Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej wymienia tylko Konstytucję, ustawy, ratyfikowane umowy międzynarodowe, rozporządzenia oraz akty prawa miejscowego).
Nie wiem, czy amantadyna wykazuje faktycznie pozytywne działanie jako lek na COVID-19. Badania w tym zakresie jak na razie trwają. Jak jednak widać, wielu lekarzy uważa, że może pomóc i przepisuje ją chorym na tę chorobę. A minister – zapewne w racjonalnej obawie, by nie zabrakło jej chorym na chorobę Parkinsona – próbuje zakazać realizacji takich recept. Próbuje zakazać lekarzom wybranego przez nich leczenia. I wygląda na to, że bez podstawy prawnej.

Drogi polski węgiel

4 grudnia, 2021

Kilka faktów z okazji Barbórki, czyli Dnia Górnika.
Średnia cena detaliczna tony węgla kamiennego w Polsce w 2020 r. wynosiła 887,95 zł, czyli ok. 235 dolarów po kursie na koniec tamtego roku. Obecne ceny bywają nawet nieco wyższe, bywa, że powyżej 1000 zł za tonę, ale mimo tego przychody nie pokrywają kosztów – do każdej tony państwo dopłaca obecnie ok. 45 zł.
Aktualna średnia cena węgla kamiennego na rynkach światowych (przy znacznym jej wzroście w stosunku do poprzednich lat) to 121 dolarów, czyli niecałe 500 zł za tonę. Zbliżona do cen polskich była jedynie w październiku br.
W 2020 r. średnia cena tzw. krótkiej tony (2000 funtów = ok. 907,18 kg) węgla metalurgicznego w USA na eksport wynosiła 104,55 dolarów, a niemetalurgicznego – 62,51 dolarów. W przeliczeniu na tony było to odpowiednio 115,25 dolarów i 68,90 dolarów. Cena węgla dla amerykańskich elektrowni wynosiła 36,14 dolarów za krótką tonę, czyli niecałe 40 dolarów za tonę.
Jak się okazuje, polska energetyka kupuje polski węgiel po cenach zbliżonych do eksportowych amerykańskich – w październiku br. średniomiesięczna wartość indeksu cen węgla dla energetyki wyniosła 246,37 zł (nieco ponad 60 dolarów) za tonę, a dla ciepłownictwa – 320,29 zł za tonę. Dodatkowo węgiel jest importowany – w pierwszej połowie br. sprowadzono 6,23 mln ton węgla, głównie z Rosji. Jest to około 20% polskiej produkcji (61,6 mln ton w 2019 r, 54,4 mln ton w 2020 r.).
Wydajność wydobycia w polskich kopalniach wynosiła w 2019 r. 809 ton na górnika, podczas gdy w USA ponad 10 tysięcy ton. W polskim górnictwie zatrudnionych jest 2,5 raza więcej ludzi niż w amerykańskim, ale wydobycie jest prawie 6 razy niższe.
Być może energetyka oparta na węglu to obecnie dobre rozwiązanie (hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce mimo wzrostu należą do najniższych w Europie), ale powyższe dane wskazują, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce jest ogólnie nierentowne i nieefektywne, a koszty tego ponoszą odbiorcy detaliczni i podatnicy. Nie wiem, czy wynika to z obiektywnej nieopłacalności wydobycia z polskich złóż, czy z nieudolności państwowego zarządzania. Odpaństwowienie i urynkowienie tej branży (np. przez prywatyzację pracowniczą) pokazałoby, jaka jest prawda. Jeśli winą jest państwowe zarządzanie – kopalnie wydobywałyby dalej, podatnicy nie musieliby do nich dopłacać, a i węgiel byłby może tańszy dla odbiorców detalicznych. A jeśli po prostu nie da się już wydobywać tego węgla w sposób opłacalny – być może dotyczy to tylko niektórych kopalń – to i tak taniej i lepiej dla gospodarki będzie korzystać z węgla zagranicznego. Choć może niekoniecznie akurat rosyjskiego.

2017 – rok, w którym Polacy przestali chcieć stawać się przedsiębiorcami

21 listopada, 2021

W tegorocznym raporcie Global Entrepreneurship Monitor (Global Entrepreneurship Monitor 2020/2021 Global Report) można przeczytać, że Polska ma stosunkowo wysoki odsetek przedsiębiorców z już rozwiniętą działalnością (12,2% populacji w wieku produkcyjnym w 2020 r., nieznaczny spadek w stosunku do 2019 r., kiedy wynosił on 12,8%) i zajmuje pod tym względem drugie miejsce wśród badanych krajów w Europie (za Grecją) oraz siódme na 43 badane – bogate i biedne – kraje świata. Ale równocześnie ma bardzo niski odsetek nowych przedsiębiorców (total early-stage entrepreneurial activity): 3,1% populacji w wieku produkcyjnym (spadek z 5,4% w 2019 r.), co stanowi przedostatni wynik wśród badanych krajów (gorzej wypadają tylko Włochy).
Zdaniem autorów raportu „luka pomiędzy aspirującymi przedsiębiorcami a rozwiniętymi biznesami sugeruje szereg czynników faworyzujących zasiedziałe firmy, ale zniechęcających nowe”.
Zerknąłem do starszych raportów. Jeszcze w 2015 roku sytuacja wyglądała inaczej: 9,2% Polaków w wieku produkcyjnym otwierało nowe biznesy, a tylko 5,9% miało rozwiniętą działalność. W 2016 roku odsetek otwierających nowe biznesy wzrósł do 10,7%, a odsetek tych mających rozwiniętą działalność do 7,1%. W 2017 roku odsetek otwierających nowe biznesy zaczął spadać (8,9%), odsetek biznesów rozwiniętych wzrósł do 9,8%. W 2018 r. liczby te wyniosły odpowiednio 5,2% i 13%.
A jak wyglądało to przed 2015 r.?
W 2014 r. 9,2% i 7,3%.
W 2013 r. 9,3% i 8,7%.
W 2012 r. 9% i 6% (zaokrąglano do liczb całkowitych)
W 2011 r. 9,0% i 5,0%.
Wygląda na to, że wbrew stereotypom, za rządów PiS są (a przynajmniej dotąd były) znacznie lepsze warunki dla utrzymania już istniejącego biznesu niż za ostatnich dwóch lat rządów PO. Jednocześnie od 2017 roku zaczęła ciągle spadać, utrzymująca się dotąd na mniej więcej stałym poziomie, liczba osób otwierających nowe przedsięwzięcia. Dlaczego?
Z tych wszystkich raportów wynika, że nie wzrósł ani strach przed niepowodzeniem (od 2017 r. nawet wyraźnie zmalał, potem wrócił do poprzedniego poziomu w 2019), ani nie zmalał odsetek osób uważających, że brak okazji biznesowych (przeciwnie – właśnie wyraźnie wzrósł i w 2019 roku aż 87,3% Polaków w wieku produkcyjnym uważało, że w ich okolicy są dobre okazje do otwierania działalności gospodarczej, a nawet w 2020 r., w czasie epidemii, uważało tak 51,6% z nich, więcej niż w jakimkolwiek roku przed 2017), ani znacząco nie zmalało postrzeganie własnych zdolności biznesowych (oscylujące w granicach 50%, w 2020 r. nawet wzrosło do 60%). Zmalało bardzo wyraźnie jedno.
Odsetek osób z intencjami biznesowymi. Do 2016 roku wynosił on około 20% (z niewielką obniżką na lata 2013 i 2014, kiedy to spadł do 15-17%). W 2017 roku spadł do 9,7%, potem do 9,5%, w 2019 roku już do 6%, a w 2020 do 4,7% (41. miejsce na 43 badane kraje).
Oznacza to, że od 2017 roku stało się coś, co spowodowało, że ludzie mimo dostrzegania większych okazji do prowadzenia biznesu, mniejszego lub takiego samego strachu przed niepowodzeniem i w zasadzie podobnego postrzegania własnych zdolności znacząco stracili chęć do otwierania działalności gospodarczej.
Czyżby nieco opóźniony efekt programu „Rodzina 500+”, wprowadzonego od kwietnia 2016 r.? Może coraz większej liczbie ludzi, wcześniej ekonomicznie zmuszonych do próbowania swoich sił jako przedsiębiorcy, zaczęła wystarczać praca u kogoś, wsparta tym świadczeniem?
A jak nie to, to co?

Imigranci Łukaszenki, czyli sztucznie stworzony problem

17 listopada, 2021

W ubiegłym roku Polska wydała najwięcej w UE pierwszych pozwoleń na pobyt cudzoziemców spoza Unii – 598047. Można uznać, że średnio 1634 imigrantów dziennie przez cały rok przyjeżdżało w celu przynajmniej czasowego osiedlenia się w Polsce.
W 2019 roku, przed epidemią, tych pozwoleń wydano jeszcze więcej, bo aż 724416, co przekłada się na ponad 1984 obcokrajowców średnio dziennie. W 2018 roku było ich 635335 (ponad 1740 dziennie). We wszystkich tych latach najwięcej w Unii.
Faktycznie liczba tych imigrantów była jeszcze wyższa, bo dochodzili jeszcze pracownicy krótkoterminowi przebywający na wizach czy studenci.
Nie powodowało to żadnego problemu i mało kto w ogóle to zauważał.
Teraz pod polską granicą koczuje kilka tysięcy migrantów, bo podobno gdyby pozwolić im napływać, to byłby problem. Mimo, iż w większości nawet nie chcą oni zostać w Polsce.
Według tego, co władze same podają, „w miesiącach wrzesień–październik 2021 r. Straż Graniczna zapobiegła ponad 23 tys. prób przekroczenia granicy państwowej wbrew obowiązującym przepisom”. Czyli było około 380 prób dziennie. Osób próbujących przedostać się w tym czasie przez granicę musiało być jednak najprawdopodobniej mniej – musieli próbować przedostać się kilkakrotnie – bo liczba tych zgromadzonych po drugiej stronie granicy nie wynosi aż 23 tysiące.
Przypominam, imigranci w liczbie nawet prawie 2000 dziennie, chcący zostać w Polsce, nie byli problemem. Imigranci w liczbie kilkudziesięciu-kilkuset dziennie, chcący w większości przez Polskę tylko przejechać, podobno nim są.
Bo chcą się przedostawać nielegalnie? Ale uznano, że lepiej zaostrzyć konflikt, doprowadzić do realnego zagrożenia bezpieczeństwa na granicy, zaangażować duże zasoby ludzkie i finansowe – niż zaoferować im systemową możliwość legalnego wjazdu do Polski czy przejazdu przez nią.
Albo jest to działanie irracjonalne, albo z jakichś powodów podsycanie tego konfliktu polskim władzom się opłaca.

Stan wyjątkowy bez stanu wyjątkowego

15 listopada, 2021

Polski rząd kontynuuje rozpoczętą przed kilkunastoma miesiącami tradycję wprowadzania przepisów prowadzących do ograniczania konstytucyjnych wolności rozporządzeniem.
Po obowiązku zakrywania ust i nosa, zakazywaniu zgromadzeń i zakazywaniu działalności gospodarczej (wszystko to było uznawane przez sądy za sprzeczne z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, czasami wielokrotnie), tym razem wprowadzona ma być możliwość zakazywania przez ministra spraw wewnętrznych przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej przyległej do granicy państwowej stanowiącej granicę zewnętrzną w rozumieniu przepisów kodeksu granicznego Schengen. Czyli praktycznie taki sam zakaz, jaki obecnie wprowadzony jest na podstawie ogłoszonego stanu wyjątkowego.
Dostęp dziennikarzy będzie wyjątkowo możliwy za specjalnym zezwoleniem komendanta placówki Straży Granicznej. Który na przykład będzie mógł zezwolić na przebywanie tylko dziennikarzom wybranej stacji telewizyjnej.
Przypominam, że art. 52 Konstytucji stanowi, iż „Każdemu zapewnia się wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu”, a wolność ta może „podlegać ograniczeniom określonym w ustawie”. W ustawie, a nie rozporządzeniu. A gdyby ktoś próbował interpretować to w taki sposób, że przecież ograniczenie to ma być ustanawiane rozporządzeniem ministra, ale jego istota określona jest w ustawie, to jest jeszcze art. 31 Konstytucji, stanowiący, że „Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie…”.
Jest też – a propos dziennikarzy – art. 54, zapewniający wolność m. in. „pozyskiwania (…) informacji” oraz zakazujący – bez żadnych wyjątków – cenzury prewencyjnej środków społecznego przekazu.
Ma być więc faktyczny stan wyjątkowy bez formalnego stanu wyjątkowego, tak samo jak mamy faktyczny stan klęski żywiołowej (epidemii) bez formalnego stanu klęski żywiołowej. Będzie mógł trwać tak długo, jak zechcą rządzący politycy, no i nie będzie im przeszkadzał w ewentualnym zorganizowaniu przedwczesnych wyborów (a może już planują utrzymywać ten stan do przynajmniej 2023 roku?).
Tylko sądy mogą jeszcze pobruździć, ale już szykuje się kolejny wielki projekt reformy sądownictwa.
Jak widać, dla polityków PiS Konstytucja może jest i ważniejsza od prawa unijnego, ale na pewno nie od ich widzimisię.

Narodowo-lewicowa tęsknota za gwarantowanym zatrudnieniem

7 listopada, 2021

„Miejsca pracy w ramach programu robót publicznych powinny być tworzone oczywiście w miarę możliwości w sposób celowy –  tak, aby zapewnić pełniejszą realizację zadań publicznych i odciążyć instytucje publiczne. Priorytetem musi jednak pozostać obowiązek pełnego zatrudnienia wszystkich chętnych – celem programu ma być bowiem zapewnienie minimum środków do życia wszystkim bezrobotnym”.
„Uruchomimy program gwarancji zatrudnienia. Dążenie do pełnego, produktywnego zatrudnienia jest – zgodnie z art. 65 ust. 5 Konstytucji RP – obowiązkiem władz publicznych. Tworzone w ten sposób miejsca pracy będą odpowiadać na potrzeby lokalnych społeczności”.
Pierwsze zdanie pochodzi z programu Ruchu Narodowego z 2016 r., wciąż widniejącego na ich stronie internetowej. Drugie zdanie pochodzi z deklaracji programowej Lewicy Razem.
Jak widać, zarówno część Lewicy, jak i część Konfederacji upatruje rozwiązanie problemu bezrobocia w gwarantowanych przez państwo miejscach pracy – jak w PRL.
Różnica jest tylko taka, że narodowcy chcą, by program robót publicznych zastąpił zasiłki dla bezrobotnych, natomiast Lewica Razem nie postuluje likwidacji tych ostatnich. No, ale przy gwarancji zatrudnienia dla każdego większość ludzi i tak nie będzie chciała korzystać z zasiłków, które zresztą przysługują tylko przez pewien czas.
O tym, że organizowanie jakiejś działalności tylko po to, by kogoś zatrudnić jest droższe od po prostu dania mu pieniędzy za nic (czyli zasiłku), jedni i drudzy już nie mówią. O tym, że może zachęcać to część ludzi do kształcenia się w mało produktywnych umiejętnościach – skoro państwo i tak będzie musiało znaleźć im zatrudnienie – też nie.
Za to ani jedni, ani drudzy nie zająkną się, że środki, które państwo przymusowo pobiera w postaci składek na Fundusz Pracy, w niewielkim tylko stopniu przeznaczane są na to, by osoby, które utraciły pracę, miały z czego żyć do czasu znalezienia następnej. W 2019 roku wpływy ze składek na FP wynosiły 13576 mln zł, a wydatki na zasiłki dla bezrobotnych jedynie 1667 mln – zaledwie nieco 12% wpływów. A wszelkie wydatki z Funduszu Pracy – 6389 mln, czyli mniej niż połowę wpływów. W tym 2184 mln poszło na „promocję zatrudnienia”, czyli głównie na staże – inaczej mówiąc na finansowanie przedsiębiorcom darmowych pracowników w sytuacji, gdy przepisy nie zabraniają przyjąć kolejnego finansowanego z FP lub środków unijnych stażysty po tym, jak zakończy się staż poprzedniemu, nawet w przypadku, gdy nikogo się nie zatrudni (choć PUP może odmówić).
Gdyby choćby pięciokrotnie więcej środków FP – z tych samych składek co obecnie – przeznaczano na wsparcie byłych pracowników na wypadek utraty pracy – to zasiłki dla bezrobotnych mogłyby wynosić tyle, co wynagrodzenie minimalne (obecnie przez pierwsze trzy miesiące wynoszą ok. jego połowy, a potem ok. jego czterdziestu procent) i być wypłacane dwa razy dłużej, czyli standardowo przez rok. Ludzie straciwszy zatrudnienie mogliby w większym spokoju szukać kolejnego i nie trzeba byłoby przeznaczać dodatkowych środków na stworzenie dla nich sztucznych miejsc pracy.
A jak najlepiej zapewnić, by składki mające finansować ubezpieczenie od bezrobocia faktycznie były przeznaczane na ten cel, a nie marnowane? Oczywiście, pozwolić innym ubezpieczycielom konkurować z Funduszem Pracy, a najlepiej uczynić takie ubezpieczenie dobrowolnym.
Być może pojawiłyby się wtedy różne warianty ubezpieczenia – na przykład można byłoby płacić wyższe składki, a w zamian dostać w razie utraty pracy wyższy zasiłek. Co mogłoby być korzystne dla osób więcej zarabiających, bo one często mają wyższe wydatki, których nie mogą od razu zmniejszyć.
„Socjal” nie musi być przymusowy, a wolność gospodarcza nie musi oznaczać braku „socjalu”.

O wolność zgromadzeń

31 października, 2021

W czasach, gdy:
– obowiązuje niekonstytucyjny (ograniczenie konstytucyjnej wolności uczestniczenia w pokojowych zgromadzeniach może być ustanowione tylko w ustawie, na co zwróciła uwagę m. in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka oraz niektóre sądy) przepis rozporządzenia „epidemicznego” ograniczający liczbę uczestników zgromadzeń do 150 osób i na tej podstawie zgromadzenie może zostać zakazane lub rozwiązane przez przedstawiciela organu gminy, a zgromadzenie spontaniczne – rozwiązane przez funkcjonariusza Policji;
– w Sejmie rozpoczęto prace nad projektem ustawy wprost zakazującym organizowania zgromadzeń w określonych celach, takich jak m. in. „propagowanie związków tej samej płci”, „kwestionowanie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny”, „propagowanie orientacji seksualnych innych niż heteroseksualizm”, „propagowanie aktywności seksualnych dzieci i młodzieży przed ukończeniem 18 roku życia” (tu należy zwrócić uwagę, że aktywność seksualna z osobami mającymi ukończone 15 lat jest w Polsce legalna, i co za tym idzie taki zakaz uniemożliwiłby organizowanie legalnych zgromadzeń w obronie obecnego stanu prawnego w sytuacji, gdy np. pojawiłby się projekt podniesienia „wieku zgody” do 18 lat) czy „propagowania możliwości przysposabiania dzieci przez osoby tej samej płci” (tu podobnie należy zwrócić uwagę, że przysposobienie dziecka przez pojedynczą osobę tej samej płci, co owo dziecko, jest obecnie całkowicie legalne) – co w praktyce zdelegalizowałoby zgromadzenia takie, jak Marsze Równości;
– prezydent Warszawy oficjalnie stwierdził, że planowany na 11 listopada br. Marsz Niepodległości „nie powinien się odbyć”, zapowiadając wydanie zakazu w przypadku zgłoszenia takiego zgromadzenia i zaskarżając decyzję wojewody o uznaniu go za zgromadzenie cykliczne (co z formalnej przyczyny zostało uwzględnione przez sąd) –
może warto w końcu zgłosić napisany trzy lata temu przeze mnie i opublikowany przez Stowarzyszenie Libertariańskie projekt nowego prawa o zgromadzeniach, oparty na starej ustawie z 1990 r., ale dodatkowo zakładający brak obowiązku zgłaszania zgromadzeń (przy pozostawieniu możliwości zgłoszenia zgromadzenia dobrowolnie) oraz brak możliwości ich rozwiązywania przez organ państwa lub samorządu terytorialnego? (Być może trzeba by go nieco poprawić, ale to nie problem).
Bo jak widać, pokusy do zakazywania lub ograniczania zgromadzeń są duże.

Nielegalni imigranci

23 października, 2021

36 lat temu piętnastoletni Adam i dwunastoletni Krzysztof Zieliński uciekli z domu w Żyrakowie pod Dębicą i po czterech dniach przybyli do Szwecji, ukryci w podwoziu ciężarówki na promie.
Szwedzi nie odesłali ich do Polski, mimo, iż faktycznie bracia byli nielegalnymi imigrantami ekonomicznymi zupełnie tak samo, jak obecnie większość imigrantów z Afryki i Azji próbujących przedostać się przez polską granicę. Uznano ich jednak za uchodźców politycznych, bo starszy z chłopców podał przykłady prześladowań takich, jak wytarganie go za uszy przez milicjanta, obniżenie oceny z przysposobienia obronnego czy uwagi dotyczące noszonych przez braci fryzur. Równocześnie Szwecja odesłała do domu grupę dzieci z Libanu, co skwapliwie podkreślała ówczesna polska prasa.
Jak widać, już wówczas w zamożnej Europie dzielono imigrantów na lepszych i gorszych, i Polacy mieli szczęście znajdować się wśród tych lepszych. Przypadek braci Zielińskich nie był jedyny, przyjmowano nawet tych Polaków, którzy w celu dostania się do „lepszego świata” popełniali przestępstwa. W lutym 1982 roku kapitan Czesław Kudłek uprowadził pilotowany przez siebie samolot pasażerski, na pokładzie którego znajdowała się jego rodzina i znajomi, do Berlina Zachodniego – mimo iż próbowano zmusić go do lądowania w stolicy NRD – i nie poniósł tam żadnej kary. Dostał azyl i wyjechał wraz z rodziną i znajomymi do USA, a jedyną sankcją, jakiej doznał, było odebranie licencji pilota. Nieco mniej szczęścia mieli uczestnicy porwania samolotu z Katowic we wrześniu 1981 roku – grupa uczniów i uczennic ze szkoły w katowickiej dzielnicy Giszowiec, która sterroryzowała załogę żyletkami, raniąc jedną ze stewardess. Po wylądowaniu w Berlinie Zachodnim zostali aresztowani i skazani, jednak po wyjściu z więzienia mogli zostać w Niemczech. A w kwietniu 1982 r. samolot został porwany przez zorganizowaną grupę stanowiącą większość (36 na 54) pasażerów, którzy obezwładnili funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i zmusili pilotów do lotu na Tempelhof. Też pozwolono im zostać, choć ośmiu z nich poniosło dość surową (kilka lat więzienia) odpowiedzialność karną.
Wcześniej, w 1970 roku, szesnastoletni góral Andrzej Dziubek przeszedł wraz z kolegami nielegalnie dwie granice, w tym jedną chronioną polem minowym, by dostać się do Austrii. Nie wyrzucono go. Wkrótce trafił do Norwegii, gdzie rozwinął karierę muzyczną.
Większość z nielegalnych uciekinierów z PRL nie była w Polsce naprawdę prześladowana, a ich ekonomiczna sytuacja – co by o PRL nie mówić – była lepsza, niż w przypadku dzisiejszych imigrantów z Jemenu, Syrii, Konga czy Afganistanu. Mimo to przyjmowano ich i nie zamykano przed nimi granic. Dzisiaj te ucieczki nazywa się, z pewnym podziwem, brawurowymi lub spektakularnymi, a o ich bohaterach kręci się filmy. A równocześnie uciekinierów z wyżej wymienionych krajów wyrzuca się z Polski tylko za sam fakt nielegalnego przekroczenia granicy. Bo należą do tych gorszych.

Dwie ciekawostki o Polsce

19 października, 2021

Ciekawostka 1: polski system podatkowy jest zarówno niekonkurencyjny (36. miejsce na 37 sklasyfikowanych państw OECD w rankingu 2021 International Tax Competitiveness Index, w tym ostatnie 37. miejsce pod względem podatków od konsumpcji), jak i uznany za mało przydatny w zwalczaniu nierówności (115. miejsce na 158 sklasyfikowanych państw w subrankingu progresywności podatkowej The Commitment to Reducing Inequality Index 2020).
Ciekawostka 2: Polska była w zeszłym roku państwem relatywnie najwięcej i najskuteczniej z punktu widzenia walki z nierównościami wydającym na usługi publiczne rozumiane jako edukacja, opieka medyczna i wydatki socjalne łącznie (1. miejsce na świecie w subrankingu usług publicznych The Commitment to Reducing Inequality Index 2020), mimo tego liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie (poniżej minimum egzystencji wynoszącego 640 zł miesięcznie na osobę) wynosi około 2 milionów i w 2020 r. wzrosła w porównaniu z poprzednim rokiem o około 348 tysięcy, a nadwyżka zgonów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców w 2020 r. była w Polsce wyższa o 11,6% w stosunku do średniej wieloletniej i najwyższa pod tym względem wśród 26 badanych państw Europy.