Zyski Orlenu nie są naszymi zyskami

25 maja, 2024

Zwolennicy PiS wytykają obecnemu rządowi kilkumiliardowy spadek zysków Orlenu w pierwszym kwartale w stosunku do podobnego okresu w zeszłym roku.
A mnie dziwi, czemu ma to dla nich – i miałoby mieć dla innych zwykłych Polaków – takie znaczenie.
Przecież wysokość zysków Orlenu ma podobny wpływ na przeciętnego Polaka, co wysokość zysków Microsoftu, Amazona czy Coca-Coli. Czyli praktycznie żaden.
Jeżeli ktoś nie jest akcjonariuszem Orlenu, to zysk tej spółki nie przynosi mu żadnej dywidendy. Nie jest też tak, że większy zysk przekłada się na niższe ceny paliw. Prędzej już odwrotnie – może on pochodzić właśnie z wyższych cen paliw.
Gdyby większość akcji Orlenu należała bezpośrednio i pośrednio nie do Skarbu Państwa, ale do spółdzielni, której członkami byliby wszyscy Polacy, lub ich większość, i gdyby ta spółdzielnia postanowiła dopłacać do paliwa dla swoich członków, tak, że płaciliby oni o ileś tam groszy mniej za litr na podstawie karty członkowskiej – wtedy owszem, zysk Orlenu miałby jakieś znaczenie dla tych, którzy tankują na stacjach benzynowych. Ale tak nie jest.
Owszem, ktoś może wysunąć argument, że zyski Orlenu mogą zasilać Skarb Państwa, a ten będzie miał więcej pieniędzy na finansowanie różnych pożytecznych dla nas rzeczy. Jednak w tym przypadku argument ten jest nietrafiony, bo spadek zysków Orlenu wynika w pewnej części z tego, że w I kwartale br. spółka ta zapłaciła dużo większą (o ponad 4 mld) składkę na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, czyli faktycznie podatek, z którego państwo dopłaca do zużywanej przez nas energii elektrycznej. Jest to znacznie więcej od dywidendy, którą Skarb Państwa pobrał od Orlenu w całym 2023 r. (niecałe 2 mld zł).
To, że komuś wydaje się, że jest za pośrednictwem państwa współwłaścicielem Orlenu, i z tego powodu większy zysk tej spółki oznacza w jakimś sensie większy zysk jego osobiście, i dlatego powinien wybierać takie władze, które zapewnią Orlenowi większe zyski, jest złudzeniem.
Bo państwo to nie my.

Propaganda Tuska droższa od tej Kaczyńskiego

23 maja, 2024

Już nawet gazeta.pl, przychylna obecnej ekipie rządzącej, przyznaje, że kwota wsparcia dla państwowej telewizji i radia ze środków publicznych – czyli zabranych pod przymusem podatnikom oraz właścicielom telewizorów i radioodbiorników – będzie wyższa od wydatków na ten cel za rządów PiS.
Bo trzeba „we właściwym zakresie” realizować „misję publiczną”. Czyli, mówiąc bez ogródek, rządową propagandę plus nieco darmowych igrzysk dla mas.
Ja nie oglądam telewizji w ogóle i nie mam nawet telewizora. Ale i tak muszę płacić na „misję”. A jeśli kupię telewizor po to, by oglądać na większym ekranie filmy z Internetu, to będę miał obowiązek płacić jeszcze więcej.
Najbardziej absurdalne jest to, że „publiczne” telewizja i radio są oficjalnie w likwidacji. Ale oczywiście nikt nie zamierza ich naprawdę likwidować. Wszyscy wiedzą, że to tylko kruczek prawny wymyślony po to, by realizowano propagandę Tuska zamiast propagandy Kaczyńskiego.
Czekam na opcję polityczną, która opowie się jednoznacznie za faktyczną likwidacją państwowych środków masowego przekazu.

Allegro ważniejsze niż miliony Polaków?

12 maja, 2024

Rząd planuje zadbać o to, by Polacy nie mogli kupować zbyt tanio. Miliony Polaków, starających się oszczędzić przez kupowanie tanich produktów na platformach sprzedażowych Temu i Shein – należących do kapitału chińskiego, choć z siedzibami w USA i Singapurze – mają zostać obciążone dodatkowymi opłatami.
Bo inaczej może stracić Allegro – spółka wprawdzie z dominującym udziałem kapitału brytyjskiego, luksemburskiego i ogólnie międzynarodowego, ale mimo wszystko płacąca podatki w Polsce (ok. 250 mln zł z CIT w 2022 r.). Czyli docelowo może stracić sam rząd. A do tego rząd nie może dopuścić, nawet jeśli tworzą go – he, he – „liberałowie”.
Więc nazywa – ustami swojego ministra finansów – legalne oferowanie tańszych produktów „nieuczciwą konkurencją” i zamierza spowodować, by kupowanie na Temu oraz Shein (a może i na AliExpress) stało się mniej atrakcyjne, a użytkownicy wrócili do Allegro i innych sklepów z siedzibą w Polsce. A jeśli ktoś nie będzie chciał wrócić, to i tak rząd zarobi na dodatkowej opłacie.
Ograniczanie wolnego – względnie – rynku wbrew interesom milionów zwykłych ludzi (Temu ma w Polsce ponad 14 milionów użytkowników, Shein prawie 7 milionów), za to w interesie rządu i powiązanych z nim przedsiębiorstw – tym jest właśnie współczesny kapitalizm.

Bezsensowna walka ze zmianą klimatu

11 maja, 2024

Ankieta przeprowadzona przez dziennik „The Guardian” pokazuje, że zaledwie 6% naukowców zajmujących się zmianą klimatu wierzy w to, że średnia temperatura wzrośnie do 2100 r. nie więcej niż o 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do poziomu z czasów przedprzemysłowych. Większość (77%) uważa, że wzrośnie ona o 2,5 stopnia lub więcej.
Wzrost o maksymalnie 1,5 stopnia to „ambitniejszy” cel wyznaczony w Porozumieniu Paryskim z 2015 r. (ratyfikowanym tak przez Unię Europejską, jak i przez Polskę). Mniej ambitny cel wyznaczony w tym porozumieniu to „poziom znacznie niższy niż 2 stopnie Celsjusza powyżej poziomu przedindustrialnego”. Porozumienie zobowiązuje państwa-strony do działań na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych.
Czyli cele, w imię których wiele państw świata, na czele z państwami Unii Europejskiej, prowadzi politykę zmierzającą do ograniczenia emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, są uznawane za nierealne – nie przez jakichś „szurów”, ale przez większość naukowców jak najbardziej widzących problem związany ze zmianą klimatu.
Innymi słowy, karne opodatkowywanie przemysłu opłatami za uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, wymuszanie odchodzenia od produkcji energii z paliw kopalnych, narzucanie norm emisji dwutlenku węgla dla samochodów, próby wymuszania odchodzenia od samochodów spalinowych na rzecz tańszych elektrycznych i cały planowany „Zielony Ład” nie powstrzymają – zdaniem większości specjalistów od klimatu – globalnego ocieplenia i jego negatywnych skutków.
Natomiast z całą pewnością spowolnią rozwój gospodarczy i wytwarzanie bogactwa oraz pogorszą poziom życia, bo ludzie po prostu będą biedniejsi, ponosząc koszty beznadziejnych wysiłków ograniczenia wzrostu temperatury.
Jest to droga donikąd.
Czy nie lepiej usunąć te hamulce rozwoju i liczyć na to, że w naturalny sposób (bo ludzie dążą do lepszego życia i dobrowolnie za to zapłacą) pozwoli on na wytworzenie środków pozwalających na przystosowanie się do nieuniknionej zmiany klimatu?
Rozwój nie powinien być „zrównoważony”. Powinien być tak szybki, jak to możliwe.
Być może za sto, trzysta czy więcej lat ludzie będą musieli opuścić okolice równika i przemieścić się bliżej biegunów. Być może woda z topniejących lodowców zaleje część oceanów. Być może część obszarów Ziemi stanie się pustynią. Ale jeżeli rozwój będzie postępował, to może nie być to dużym problemem i ludzie będą mogli żyć lepiej i wygodniej niż dziś na przykład w sztucznych środowiskach. Albo w Kosmosie.
Za to próba zachowywania za wszelką cenę „najlepszego z możliwych klimatów” może doprowadzić do tego, że klimat i tak się zmieni z negatywnymi skutkami dla ludzi, ale ci nie będą mieli środków do przystosowania się. Bo zasoby zostaną zmarnowane na Zielone Łady i podobne pomysły.

Kiedyś Tyrański, dzisiaj Obajtek

4 maja, 2024

Pamiętam, że gdy po strajkach w 1980 r. od władzy odsunięto Edwarda Gierka, pokazowo rozprawiono się również z ówczesnym „Kurskim” – przewodniczącym Komitetu ds. Radia i Telewizji Maciejem Szczepańskim, a także z ówczesnym „Obajtkiem” – dyrektorem państwowego przedsiębiorstwa Minex Kazimierzem Tyrańskim. Udało się nawet ich dość szybko skazać za łapówki i defraudację państwowego mienia – Tyrańskiego jeszcze pod koniec 1980 roku na piętnaście lat więzienia (potem wyszedł na przepustkę ze względu na zły stan zdrowia, a w 1989 r. uciekł za granicę), Szczepańskiego w 1984 r. na osiem lat więzienia (po czterech latach został zwolniony ze względu na stan zdrowia).
Oczywiście pokazowe ściganie i skazanie gierkowskich prominentów nie było żadną reformą. Peerelowski system trwał nienaruszony jeszcze prawie dziesięć lat. Po prostu do władzy doszli inni ludzie.
Podobnie i dzisiaj, nawet jeżeli uda się udowodnić Danielowi Obajtkowi czy innym prominentom PiS jakieś przestępstwa – na przykład korupcję czy niegospodarność – i ich skazać, nie będzie to samo w sobie oznaczało żadnej realnej zmiany, poza zmianą ekipy „przy korycie”.
Taką realną zmianą byłaby likwidacja samych stanowisk zajmowanych przez tych prominentów – w konsekwencji zabrania rządowi kontroli nad przedsiębiorstwami. W spółdzielni czy spółce w pełni niepaństwowej to, czy prezes ma bogato urządzony gabinet, czy nawet to, że w wyniku jakiejś jego decyzji spółka poniosła straty jest problemem co najwyżej jej udziałowców, a nie wszystkich obywateli. I ci udziałowcy mają z reguły nad tym większą kontrolę niż obywatele.
Ale nikt się do tego nie kwapi. Bo każda władza potrzebuje swoich Tyrańskich i Szczepańskich, Obajtków i Kurskich.

Nie każdy nadaje się na bohatera

25 kwietnia, 2024

Ukraińcy walczący z najazdem wojsk Putina są bohaterami. Ale nie ma obowiązku być bohaterem i nie każdy nadaje się na bohatera.
Polacy powinni być wdzięczni ukraińskim żołnierzom, że utrzymują front z dala od polskich granic i zmniejszają ryzyko napaści neosowietów na Polskę. Ale nie daje im to prawa wymagać od żadnego Ukraińca, by ich bronił i przelewał krew dla ich bezpieczeństwa.
Państwo ukraińskie ma prawo odmówić świadczenia usług paszportowych swoim obywatelom, którzy nie chcą bronić swojego kraju. Ale nie oznacza to, że w związku z tym Polska powinna ich wysłać pod przymusem na wojnę i być może śmierć.
Pomijając już to, że setki tysięcy ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym z powodzeniem przydaje się Polsce i Polakom będąc żywymi – pracując w Polsce, prowadząc w Polsce działalność gospodarczą i przyczyniając się do wzrostu polskiego bogactwa – to nikt nie ma prawa dysponować cudzym życiem. Ludzie mają prawo uciekać od wojny, być wolnymi i żyć jak chcą, dopóki nie wkraczają agresywnie w życie innych.
Dlatego Polska powinna umożliwić Ukraińcom, którym wygasną paszporty, dalszy pobyt i pracę. Wydać im dowody osobiste – w końcu mają numery PESEL – i polskie dokumenty podróży. Może ułatwić drogę do otrzymania obywatelstwa.
A ci z Polaków, którzy każą ukraińskim poborowym wyjeżdżać z Polski na wojnę, niech wyjadą na nią samemu.

Wewnętrzna sprzeczność populizmu

20 kwietnia, 2024

Zgodnie z „Indeksem Autorytarnego Populizmu 2024” przygotowanym przez szwedzki think-tank Timbro przy współpracy z m. in. Fundacją Wolności Gospodarczej, cechą charakterystyczną populizmu jest postrzeganie polityki jako konfliktu między ludźmi a elitami. Partie określane jako populistyczne (w przypadku Polski autorzy ww. publikacji zaliczyli do nich obecnie PiS, Konfederację i Kukiz’15) „opierają się (…) na wymiarze konfliktu między ludźmi a elitami. To odróżnia je od innych partii, które wyrosły z różnych podziałów, takich jak miasto kontra wieś, praca kontra kapitał, kościół kontra państwo lub centrum kontra peryferie”. Jednocześnie „ruchy populistyczne, zarówno lewicowe, jak i prawicowe, zakładają istnienie jednolitego „ludu”, który jest marginalizowany przez skorumpowanych polityków i nieprzedstawiającą ich elitę” oraz „preferują mniej przeszkód w procesie demokratycznym, aby umożliwić tymczasowym większościom łatwe stanowienie prawa i egzekwowanie nowych przepisów” oraz, jak zauważa FWG, przejawiają dążenie do usuwania instytucjonalnych ograniczeń władzy, ponieważ „mechanizmy spowalniające procedurę są postrzegane jako przeszkody dla rządów większości”.
Jeżeli przyjąć taką definicję populizmu, to z jednej strony (w przeciwieństwie do tych, którzy głoszą, iż demokratyczni politycy są wyrazicielami woli swoich wyborców bądź narodu, a polityka to praca na rzecz wspólnego dobra) prawidłowo diagnozuje on podstawowy konflikt cechujący funkcjonowanie praktycznie każdego państwa – bo istotą każdego państwa jest zorganizowany przymus, który w praktyce stosowany jest przez grupę dysponującą środkami przymusu (czyli elitę władzy – używając terminologii Leszka Nowaka jest to elita oraz aparat władzy) wobec tych, którzy nimi nie dysponują (wg terminologii L. Nowaka – obywateli); z drugiej strony jednak, pomijając inne konflikty występujące w społeczeństwie (bo lud/obywatele nie są w rzeczywistości jednolitą grupą z tymi samymi interesami) oraz zakładając, że jest możliwe usunięcie konfliktu między ludem a elitą władzy w ramach państwa (poprzez odsunięcie od władzy obecnej elity i zaprowadzenie rządów „ludu”) proponuje lekarstwo, które może być gorsze od choroby. Bo odsunięcie od rządów obecnej elity i zastąpienie jej politykami populistycznymi spowoduje jedynie powstanie nowej elity (zwykle zresztą owa nowa elita ma rozliczne powiązania z dotychczasową), a usunięcie lub osłabienie mechanizmów ograniczających władzę (takich jak do pewnego stopnia niezależne sądownictwo i media, konstytucyjny podział władz, niezależne od państwa finansowanie organizacji społecznych, gwarancje własności prywatnej i innych praw jednostek, „rządy prawa”, niezależność gospodarki od państwa) jedynie zwiększy władzę tej elity nad resztą społeczeństwa i tym samym zaostrzy konflikt pomiędzy nią a (nadal przymusowo) rządzonymi.
Jedyne sposoby na usunięcie tego konfliktu to albo zniesienie państwa i zastąpienie go organizacją społeczną opartą na dobrowolności, albo też doprowadzenie do sytuacji, w której rządzeni są jednocześnie rządzącymi i zbiorowo sprawują faktyczną kontrolę nad środkami przymusu, bez pośrednictwa elity i aparatu władzy. Oba sposoby w chwili obecnej są w praktyce niemożliwe. Jednak możliwe są przynajmniej częściowe kroki w kierunku obu rozwiązań. Z jednej strony – wprowadzenie w jak najszerszym zakresie mechanizmów demokracji bezpośredniej (co sugeruje część populistów), z drugiej – wzmocnienie (a nie osłabienie, jak chcą populiści) mechanizmów ograniczających władzę, takich jak gwarancje praw jednostki (w szczególności własności prywatnej, którą Proudhon uznawał za „potęgę zdolną zrównoważyć (…) potęgę państwa”), podział władz (w tym ich decentralizację), niezależność sądów, rozdział państwa od gospodarki, środków przekazu i edukacji.
Ten kierunek wskazywany jest przez libertarian. Libertarianizm z jednej strony (podkreślając immanentny konflikt między jednostkami a państwem) jest ultra-populizmem, z drugiej strony (podkreślając ważność praw indywidualnego człowieka w stosunku również do „ludu”) jest anty-populizmem. Ci, którzy widzą, że politycy nie działają w ich interesie, nie powinni popierać ani populistów, ani partii „mainstreamowych”. Powinni stworzyć wolnościową alternatywę.

Jak nie zlikwidowano przechowalni aparatczyków

11 kwietnia, 2024

Jeden z „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów” ogłoszonych przed wyborami przez Koalicję Obywatelską – konkret nr 70. – brzmiał: „Zlikwidujemy Narodowy Instytut Wolności, Fundusz Patriotyczny, Instytut De Republica i 14 innych powołanych przez PiS agencji i instytutów, które są przechowalnią pisowskich aparatczyków. Zlikwidujemy 42 stanowiska rządowych pełnomocników, zmniejszymy liczbę ministrów i wiceministrów”.
O ile zlikwidowano rzeczywiście Instytut De Republica i Instytut Pokolenia, o tyle w przypadku powołanego w 2020 r. Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego (zarządzającego wspomnianym wyżej Funduszem Patriotycznym i za rządów PiS dzielącego z niego pieniądze dla przychylnych tej partii organizacji, takich jak związane z Robertem Bąkiewiczem Marsz Niepodległości i Straż Narodowa, czy Fundacja Action-Life) zmienia się (podobnie zresztą jak w Narodowym Instytucie Wolności) jedynie jego szefa. Byłego senatora PiS prof. Jana Żaryna zastąpić ma prof. Adam Leszczyński, członek zespołów „Krytyki Politycznej” i portalu OKO.press (skwapliwie informującego o milionach rozdysponowywanych z Funduszu Patriotycznego). Zapowiedziano też zmianę patrona instytutu – ma zostać nim Gabriel Narutowicz.
Wygląda więc na to, że zatrudnienie i pieniądze dla popleczników władzy – choć już zapewne innych – muszą pozostać. I są ważniejsze, niż jakaś tam obietnica wyborcza. W końcu te kilkadziesiąt milionów rocznie to kropla w morzu wydatków państwa.

Mniej podatków, więcej Karolinek!

28 marca, 2024

Tak przy okazji mojego kandydowania do sejmiku województwa śląskiego:
Pamiętam Śląską Grę Liczbową „Karolinka”. U babci w Katowicach wypełniało się co tydzień kupony nie tylko Dużego i Małego Lotka, ale i Karolinki. Choć wygrane były mniejsze, to można było niewielką wygraną uzyskać już za dwa trafne skreślenia na pięć (z 49 liczb), a nie za trzy, jak w „totku”.
Wtedy o tym nie wiedziałem, ale wpływy z Karolinki trafiały do budżetu województwa i częściowo finansowały różne przedsięwzięcia, m. in. budowę „Spodka” i Parku Kultury czy remiz strażackich i boisk piłkarskich. A także wspierały budownictwo mieszkaniowe (w pewnym okresie można było wygrać działkę budowlaną i materiały na budowę domu).
W poprzednim wpisie „wyborczym” pisałem o pomyśle faktycznego obniżenia podatku od osób prawnych przedsiębiorcom z terenu województwa śląskiego poprzez zwrot jego części w formie przysługujących każdemu płatnikowi subsydiów. Umożliwić mogłoby to nie tylko oddanie części samorządowych podmiotów w ręce prywatne i ograniczenie tym samym wydatków województwa – jak tam napisałem – ale i zapewnienie województwu dodatkowych wpływów właśnie np. z przywróconej Karolinki. Jest tylko jeden problem – na gry liczbowe obecnie prawny monopol ma państwo.
Paradoksalnie w komunistycznym kraju władze województwa mogły zorganizować własną grę liczbową konkurującą z państwowym centralnym totolotkiem i finansować swoje przedsięwzięcia w jakimś zakresie z pozyskiwanych w ten dobrowolny sposób środków. Karolinka nie była jedyna – w Poznaniu były Koziołki, w Krakowie Lajkonik, w Warszawie Syrenka, w Gdańsku Jantar, we Wrocławiu Liczyrzepka, a w Opolu Karliczek. Dziś, w niby „wolnym” kraju, samorząd tego nie może zrobić bez zmiany obecnie obowiązującego prawa. Mógłby co najwyżej poprosić ministra o uruchomienie czegoś takiego.
Samorząd terytorialny nie tylko w tej sprawie ma związane ręce. Faktycznie jest obecnie częścią administracji państwowej, finansowanej odgórnie przez władze centralne, działającej zgodnie z przepisami ustanowionymi przez władze centralne i w dużej mierze wykonującej obowiązki narzucone przez władze centralne.
Dlatego powinno zostać to zmienione i nie tylko województwa, ale i jednostki niższego rzędu, np. gminy, powinny uzyskać autonomię – organizacyjną, finansową i w dużej mierze prawną.

Pieniądze na propagandę muszą się znaleźć

27 marca, 2024

Przed wyborami politycy Platformy Obywatelskiej krytykowali dotowanie państwowej telewizji przez rząd PiS kwotą 3 miliardów złotych rocznie i zapowiadali przekazanie tej kwoty na leczenie chorych na raka. Po przejęciu władzy przez obecną koalicję 3 miliardy na media publiczne znalazły się jednak w projekcie budżetu i minister finansów zapewniał wówczas, że te pieniądze i tak „są wstrzymane”, a w TVP ma zostać dokonany audyt i poczynione „daleko idące oszczędności”. W końcu prezydent zawetował z tego powodu ustawę okołobudżetową, a w nowej ustawie kwota ta została już przeznaczona na leczenie onkologiczne.
Okazuje się jednak, że miliardy na państwowe media i tak zostaną wypłacone. Już wypłacono 250 milionów z rezerwy ogólnej budżetu państwa, kolejne 1,5 mld ma zostać przekazane do końca marca z rezerwy celowej, a kolejna transza ma zostać wypłacona po wakacjach.
Mimo, że media te są podobno „w likwidacji”.
Obojętnie, kto rządzi, pieniądze na propagandę muszą się znaleźć. Niezależnie od obietnic składanych przed wyborami.