Archiwum kategorii ‘Ogólne’

Czy komórka macierzysta to człowiek?

sobota, 17 czerwca, 2023

Zespół naukowców z Cambridge i Caltech pod kierownictwem polskiej uczonej prof. Magdaleny Żernickiej-Goetz ogłosił, że udało się doprowadzić do powstania ludzkiego zarodka z komórek macierzystych pobranych (jak wynika z informacji) od innego zarodka. Oraz do jego rozwoju przez nieco ponad 14 dni, to znaczy do fazy początkowego różnicowania się komórek zarodka zwanej gastrulacją.
Nie jest wykluczone, że gdyby eksperyment trwał dłużej, to doprowadzono by do powstania człowieka – aczkolwiek nie wiadomo, jak przebiegałby dalej rozwój sztucznie stworzonego zarodka. Zakładając jednak, że nie różnił się on od zarodka naturalnego i jego rozwój w odpowiednich warunkach przebiegałby podobnie, to zakończenie eksperymentu było równoznaczne z przerwaniem naturalnej ciąży.
Dla niektórych przerwanie ciąży już na tym etapie jest równoznaczne z zabójstwem człowieka, bo uważają, że człowiek zaczyna się od momentu poczęcia, to znaczy od momentu powstania pierwszej komórki – zygoty – która następnie dzieląc się przekształca się w zarodek. Z ich punktu widzenia zygota jest już człowiekiem.
Tu odpowiednikiem zygoty była pierwsza komórka macierzysta, którą pobudzono do rozwoju.
Zwolennicy istnienia człowieka od poczęcia powinni uznać, że taka komórka też jest człowiekiem.
A skoro tak, to każda z komórek macierzystych ludzkiego zarodka, którą można pobudzić do samodzielnego rozwoju w kierunku odrębnego zarodka, to osobny człowiek. Tylko jak to jest, że z tej wielości ludzi powstaje ostatecznie na ogół (z niewielkimi wyjątkami w postaci np. bliźniąt) jeden człowiek? Wielu ludzi stapia się w jednego? W którym momencie?
Ponadto komórki macierzyste występują nie tylko u zarodków. Występują też w dorosłych organizmach, choć póki co nie wiadomo, czy takie komórki mogą być zdolne do dowolnego różnicowania się i rozwoju takiego, jak komórki macierzyste zarodków. Jednak już w 2006 r. naukowcy z uniwersytetu w Louisville (notabene w większości Polacy) ogłosili znalezienie w szpiku kostnym myszy pluripotencjalnych komórek macierzystych, to znaczy takich, z których mogą powstawać dowolne komórki dorosłego organizmu, a rok później badacze z Kioto i Wisconsin używając inżynierii genetycznej przekształcili zwykłe komórki ludzkiej skóry w pluripotencjalne. To jeszcze nie są komórki, z których mogą powstawać całe zarodki i potencjalnie całe dorosłe organizmy, ale jest już blisko. A gdyby udało się otrzymać ludzki zarodek z komórki pobranej od dorosłego człowieka – naturalnej lub sztucznie przekształconej – czy to znaczy, że taka komórka jest osobnym człowiekiem?
A może komórka staje się osobnym człowiekiem dopiero w chwili nabycia totipotencjalności (zdolności dowolnego różnicowania się, w tym rozwinięcia w osobny organizm)? Wtedy trzeba by dopuścić możliwość, że komórka np. ludzkiej skóry po pewnej ingerencji polegającej na wprowadzeniu do niej określonych genów – np. przy pomocy retrowirusów – stanie się nagle człowiekiem.
Popuśćmy teraz wodze fantazji. Wyobraźmy sobie, że retrowirusy będące nośnikiem hipotetycznych genów totipotencjalności wydostały się wskutek jakiegoś wypadku z laboratorium i zakaziły jakichś ludzi, powodując, że niektóre komórki tych ludzi uzyskały zdolność rozwoju w niezależne organizmy ludzkie. Z punktu widzenia tych ludzi byłby to rodzaj nowotworu wymagający leczenia – ale dla zwolenników poglądu opisanego wyżej w ich ciałach zaistnieli by nowi ludzie.
Tak czy inaczej przyjęcie poglądu, że człowiek istnieje od „poczęcia” (od zygoty) prowadzi w konsekwencji do uznania, że w pewnych sytuacjach ludzie pod postacią pojedynczych komórek mogą wchodzić w skład ciał innych ludzi, a już na pewno ludzkich zarodków we wczesnym stadium rozwoju.
To dość dziwny wniosek.
Przyjęcie konkurencyjnego poglądu – że koniecznym warunkiem bycia człowiekiem jest przynajmniej zdolność odczuwania (przetwarzania informacji napływających z własnego ciała lub świata zewnętrznego), jeśli już nie myślenia i samoświadomości – eliminuje taką możliwość, choć dalej prowadzi do konsekwencji, że człowiekiem można być jeszcze przed urodzeniem. Otwiera też możliwość, że człowiekiem można być w sztucznym ciele.
Może w przyszłości wielu z nas przeniesie się do sztucznych ciał lub będzie funkcjonować jako samoświadome procesy w sztucznych „mózgach”? Może powstaną sztuczne samoświadome i inteligentne osoby, które wyewoluują z dzisiejszych prototypowych „sztucznych inteligencji” bądź zwierząt (jak w książkach Cordwainera Smitha)? W tej chwili jest to science fiction, ale jeśli tak się stanie, to wszystkie te podmioty będą dla mnie zasługiwać na miano ludzi w większym stopniu, niż pozbawione możliwości odczuwania i myślenia pojedyncze komórki lub złożone z nich niewielkie organizmy, wyposażone jedynie w zdolność rozwinięcia się w ludzkie ciało.
Osobiście uważam, że zygota nie jest człowiekiem (ale np. ośmiomiesięczny płód już nim jest), eksperymenty takie jak przeprowadzane przez zespół prof. Żernickiej-Goetz powinny być dozwolone, a aborcja we wczesnym stadium ciąży – dopóki nie powstanie mózg i układ nerwowy – powinna być dozwolona bez żadnych ograniczeń.
A prawo powinno chronić ludzkie osoby, a nie same w sobie organizmy ludzkie.

Alternatywa dla wynajmowanych pokoi

wtorek, 27 września, 2022

Właściciel mieszkania w Gliwicach, który postanowił przerobić je na „cztery niezależne kawalerki” – czyli jakby podmieszkania wyposażone w odrębne łazienki, ubikacje i aneksy kuchenne, do których wchodzi się ze wspólnego korytarza – spotkał się z hejtem. No bo jak można wynajmować ludziom mieszkania o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych? Toż to nieludzkie warunki!
Tyle, że tak naprawdę te mieszkania mogą być teraz wynajmowane zamiast zwykłych pokoi we wspólnym mieszkaniu, z których to pokoi zostały przerobione. Być może czterech, choć prawdopodobnie trzech, bo musiała tam być pierwotnie wspólna łazienka z ubikacją i może kuchnia.
Czyli zamiast trzech lub czterech osób wynajmujących niewiele większe pokoje we wspólnym mieszkaniu i dzielących łazienkę, WC oraz kuchnię mogą tam teraz mieszkać cztery osoby wynajmujące zestawy pokój + łazienka z WC + aneks kuchenny, bez potrzeby dzielenia czegokolwiek poza korytarzem.
Cena jest tylko nieco wyższa – w ogłoszeniu sprzedaży tego mieszkania na otodom.pl jest napisane, że „każdą kawalerkę można wynająć za 1200 zł – 1500 zł odstępnego”. A w Gliwicach zdarzają się pokoje za 1200 zł, a 900 zł to już częsta cena.
Podejrzewam, że wielu ludzi wolałoby wynająć taką „kawalerkę” zamiast pokoju o podobnej, a nawet większej powierzchni w zwykłym mieszkaniu ze współlokatorami. Choćby więcej płacąc. Bo brak konieczności dzielenia łazienki, ubikacji i kuchni z obcymi ludźmi, którzy mogą się zdarzyć różni, dla wielu jest dużym plusem. Dla mnie by był.
Oczywiście jeśli każdego byłoby stać na wynajęcie lub kupienie normalnego dużego mieszkania dla siebie, to taka inwestycja nie miałaby racji bytu. Jednak tak nie jest. Wielu ludzi z powodów ekonomicznych skazanych jest na wynajmowanie pokoi. I części z nich takie inwestycje dają możliwość mieszkania w nieco lepszych – z ich punktu widzenia – warunkach.

Zyski państwowych spółek, strata obywateli

niedziela, 12 czerwca, 2022

Tę grafikę, pokazującą zyski dziesięciu spółek z dominującym lub wyłącznym udziałem Skarbu Państwa, pewnie wiele osób już widziało. Okazuje się, że spółki te zarobiły netto (czyli już po odliczeniu kosztów, nieważne jak wysokich) w pierwszym kwartale 2022 r. o ponad 100% więcej niż rok wcześniej – o ponad dziewięć miliardów złotych więcej. Gdyby zyski te byłyby podobne jak w pierwszym kwartale 2021 r., to te dziewięć miliardów zostałoby w kieszeniach konsumentów i przedsiębiorców np. kupujących paliwa (Orlen, Lotos), gaz (PGNiG), węgiel (JSW), energię elektryczną (PGE), nawozy sztuczne (Azoty) czy biorących kredyty (PKO BP, Pekao SA). A pośrednio i w innych kieszeniach, bo wysokie koszty nawozów sztucznych mają wpływ na wzrost cen żywności, a wysokie koszty paliw i energii przekładają się na wzrost cen praktycznie wszystkiego.
Jeśli taka tendencja utrzyma się w skali całego roku, to będzie to ponad 35 miliardów. Tylko z tych dziesięciu spółek. A one mają przecież wpływ na inne podmioty konkurujące z nimi na rynku.
Można powiedzieć, że celem prowadzenia działalności gospodarczej jest maksymalizacja zysku. Owszem, tak jest w przypadku podmiotów prywatnych. Ale państwo podobno nie jest przedsięwzięciem nastawionym na zysk, tylko, jak głosi Konstytucja RP, „dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. I będąc podmiotem kontrolującym te spółki lub mającym w nich decydujący wpływ, mogło w obliczu inflacyjnego kryzysu zadziałać w interesie tych obywateli – swoich „udziałowców” – i wpłynąć na obniżenie cen sprzedawanych towarów i usług, tak, by te miliardy zostały w ich kieszeniach.
Tak jednak nie zrobiło, co prowadzi do wniosku, że albo państwo ma w nosie swoich obywateli i faktycznie jest podmiotem nastawionym na zysk – tych, którzy nim rządzą i tych, którzy zarabiają w porozumieniu z nim – albo też z jakichś powodów uznało, że w obliczu inflacji należy te miliardy ściągnąć z rynku. Jeśli to drugie, to mamy sytuację, w której nadmiar pieniądza wypuszczonego wcześniej przez to samo państwo w ramach wsparcia z „tarcz” – które to wsparcie trafiło do niektórych – jest ściągany teraz praktycznie od wszystkich. Najgorzej wychodzą na tym ci, którzy żadnego wsparcia nie dostali i nie dostają – czyli przeciętnie i nieco bardziej niż przeciętnie zarabiający ludzie niebędący ani poszkodowanymi przez lockdowny przedsiębiorcami, ani emerytami, ani rodzicami przynajmniej jednego dziecka.

Wykluczenie prawicowca Ziemiańskiego

czwartek, 17 lutego, 2022

Czytam, że pisarzowi Andrzejowi Ziemiańskiemu (autorowi „Achai”, „Pomnika Cesarzowej Achai” i „Viriona”) cofnięto zaproszenie na jakąś odbywające się w trybie online spotkanie miłośników fantastyki. Według organizatorów dlatego, że „nie chcemy mieć gości, którzy szykanują inne grupy społeczne”. Według innego pisarza, Andrzeja Pilipiuka, któremu również cofnięto zaproszenie, „członkom i zarządowi stowarzyszenia Awangarda nie spodobała się obecność na liście gości pisarzy o prawicowych poglądach”.
Jedno i drugie w kontekście Andrzeja Ziemiańskiego mnie po prostu dziwi. Nie wiem wprawdzie, jakie ma on faktycznie poglądy polityczne i na temat różnych grup społecznych, bo nigdy z nim nie rozmawiałem ani nie czytałem jego wypowiedzi na ten temat. Wiem natomiast, jaki przekaz płynie z jego książek. Wydźwięk publikowanych od dwudziestu lat powieści ze „świata Achai” jest według mnie pro-tolerancyjny i daleki od popularnie rozumianej prawicowości.
Bo prawicowość, z grubsza próbując dookreślić to mocno ogólnikowe pojęcie, to poszanowanie tradycji, hierarchii, religii, Boga oraz konserwatywnej obyczajowości wyrażającej się w określonych rolach przypisanych kobietom i mężczyznom oraz skrępowaniu sfery erotycznej rygorystycznymi regułami. Często z prawicowością łączona jest również nieufność lub niechęć do obcych/innych wyrażająca się w nacjonalizmie czy rasizmie.
A co mamy w książkach Ziemiańskiego?
Wyraźną sympatię wobec buntu. Buntu wobec tradycji (skostniałym zwyczajom i zacofaniu, które muszą ustępować postępowi tak technologicznemu, jak i społecznemu), religii (instytucja reprezentująca w „świecie Achai” zorganizowaną religię dbającą o interesy bogów – Zakon – przedstawiona jest jako czarne charaktery manipulujące światem i zdolne do największych zbrodni), władzy (są m. in. wyraźne aluzje do lewicowych rewolucji, np. jeden z drugoplanowych bohaterów wzorowany jest – nawet przydomkiem i imieniem – na „Che” Guevarze) a nawet samemu Bogu (bohaterowie zupełnie otwarcie stają po stronie Szatana – Sepha – przeciwko zamysłom bogów, na czele których stoi „nasz” Bóg).
Silne, emancypujące się kobiety, na czele z główną bohaterką pierwszej powieści. Państwa, w których kobiety rządzą i w przeciwieństwie do mężczyzn służą w wojsku.
Obyczajowość seksualną bynajmniej nie konserwatywną – łącznie z homoseksualizmem i BDSM.
Nacjonalistycznej propagandy czy ksenofobii też jakoś specjalnie nie widać – ba, w „Achai” jest nawet scena, w której pojęcie narodu wymyślane jest po to, by „sprawić, by wszyscy ujęli się za własnym królestwem”. A w armii alternatywnej Polski z „Pomnika…” są Tatarzy, Żyd i Niemiec – przedstawieni bynajmniej nie jako postacie negatywne.
Wykluczenie akurat Andrzeja Ziemiańskiego za „prawicowe poglądy” czy rzekome szykanowanie jakichś grup wydaje się mi kompletnym absurdem. Pomijając to, że nie jestem zwolennikiem wykluczania kogokolwiek z tego typu wydarzeń za dowolne poglądy (choć oczywiście organizatorzy mają do tego prawo, tak jak inni mają prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat).
Chyba, że czegoś nie wiem.

COVID-19, szczepienia i zgony

niedziela, 12 grudnia, 2021

Jak wynika z danych na stronie Bazy Analiz Systemowych i Wdrożeniowych, z powodu COVID-19 od początku 2021 roku zmarło 53927 osób niezaszczepionych i 3809 osób w pełni zaszczepionych.
Nie można jednak z tego od razu wyciągać wniosku, że ryzyko zgonu z powodu COVID-19 dla osoby w pełni zaszczepionej jest mniejsze ok. 14 razy. Większość zgonów wśród niezaszczepionych przypada bowiem na pierwszą połowę roku, gdy zaszczepionych było wyraźnie mniej. Połowa polskiej populacji została zaszczepiona dopiero 7 września i obecnie w pełni zaszczepionych jest ok. 54-55% mieszkańców Polski.
Od początku września do dziś z powodu COVID-19 zmarło 8340 osób niezaszczepionych i 3096 osób w pełni zaszczepionych. W tym w poszczególnych miesiącach:
Wrzesień: 243 osoby niezaszczepione i 62 w pełni zaszczepione.
Październik: 977 osób niezaszczepionych i 370 w pełni zaszczepionych.
Listopad: 5181 osób niezaszczepionych i 1960 w pełni zaszczepionych.
Grudzień (do dzisiaj): 1939 osób niezaszczepionych i 704 osoby w pełni zaszczepione.
Wygląda pozornie na to, że w obecnej fali zakażeń ryzyko zgonu osoby niezaszczepionej (zakładając, że zaszczepionych i niezaszczepionych jest tyle samo) jest ok. 2,7 raza wyższe niż osoby w pełni zaszczepionej.
Ale należy tu jeszcze wziąć pod uwagę strukturę wiekową zaszczepionych – wśród niezaszczepionych jest więcej osób młodych, a zwłaszcza dzieci. Średni wiek zmarłych z powodu COVID-19 wśród niezaszczepionych wynosi w obecnej fali 76 lat, a wśród w pełni zaszczepionych – 77 lat. Oznacza to, że ryzyko zgonu bez względu na zaszczepienie dotyczy głównie osób starszych. Osób w wieku 61 lat lub więcej w Polsce jest (wg danych GUS) nieco ponad 9,3 miliona, zaś liczba podanych dawek szczepionek dla tej grupy to (wg danych rządowych – „Liczba wykonanych szczepień wg wieku”) 17,2 miliona. Zakładając w uproszczeniu, że każdy otrzymał dwie dawki, otrzymujemy wynik, że ok. 92% osób w tej grupie jest w pełni zaszczepionych. Przyjmijmy, że to 90%. Czyli, że na 10 osób z tej grupy 9 jest w pełni zaszczepionych, a 1 jest niezaszczepiona.
Z danych na stronie BASiW wynika, że od początku września do dziś z powodu COVID-19 zmarło 7157 osób niezaszczepionych w wieku 61 lat i więcej oraz 2898 osób w pełni zaszczepionych w takim wieku. Ponieważ te 7157 osób pochodzi z dziewięciokrotnie mniejszej populacji, można wyliczyć, że ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby w takim wieku jest ok. 22 razy niższe niż dla osoby niezaszczepionej. (Przy przyjęciu, że w pełni zaszczepionych jest 92% takich osób byłoby nawet 28 razy niższe).
A jak to wygląda dla innych grup wiekowych?
Dla osób w wieku 51-60 lat (zaliczam się do tej grupy): ok. 4,6 mln osób, 6,6 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 71,7% w pełni zaszczepionych. 631 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 129 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 2,53 raza mniejszej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 12,4 raza niższe.
Dla osób w wieku 31-50 lat: ok. 11,8 mln osób, 13,3 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 56,3% w pełni zaszczepionych 480 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 61 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,29 raza mniejszej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 10 raza niższe.
Dla osób w wieku 18-30 lat: ok. 5,5 mln osób, 5,2 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 47% w pełni zaszczepionych. 53 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 5 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,12 raza większej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 9,4 raza niższe.
Dla osób w wieku 12-17 lat: ok. 2,3 mln osób, 1,8 mln dawek szczepionek, czyli (upraszczając) 40% w pełni zaszczepionych.
5 zgonów od początku września wśród niezaszczepionych, 1 wśród w pełni zaszczepionych. Niezaszczepieni pochodzą z populacji ok. 1,5 raza większej, czyli ryzyko zgonu dla w pełni zaszczepionej osoby jest ok. 3,3 raza niższe.
Wygląda więc na to, że szczepienia w istotny sposób zmniejszają ryzyko zgonu z powodu COVID-19. Zakładając wyliczone powyżej ryzyka, bez szczepień w obecnej fali zakażeń zmarłoby z grupy tych obecnie w pełni zaszczepionych nie 3096, ale 66016 osób. O 62290 więcej.
A co z ryzykiem samych szczepień? Jak wynika z raportu Państwowego Zakładu Higieny Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, od początku stycznia do końca listopada 2021 r. nastąpiły (o ile dobrze policzyłem) 84 zgony po szczepieniach przeciwko COVID-19, z czego część nie ma udokumentowanego związku przyczynowego z tymi szczepieniami. Ale może w tej statystyce uwzględniana jest tylko część takich zgonów? Wg danych podawanych przez Stowarzyszenie Stop NOP w styczniu br. takich zgonów było 1121, na jedynie 61 uwzględnionych w rządowej statystyce – a więc ok. 18 razy więcej. Danych na chwilę obecną Stop NOP nie podaje, załóżmy jednak, że faktycznych NOP zakończonych zgonem było (od początku 2021 r.) 18 razy więcej niż w statystyce PZH, czyli 1512.
To znaczy, że szczepiąc się, ma się średnio ok. 40 razy (a wg rządowych danych nawet ok. 740 razy) większą szansę, że zostanie się ocalonym przed zgonem z powodu COVID-19 niż że umrze się po szczepionce. (Zakładając, że wszystkie NOP po szczepieniach mają z nimi faktyczny związek i pomijając tych, których szczepienie ochroniło jeszcze przed obecną falą).
Oczywiście każdy powinien oszacować ryzyko dla siebie – i podjąć w związku z tym taką a nie inną decyzję – sam, ponieważ chodzi tu o jego życie. Warto jednak mieć powyższe dane na uwadze.

„Wśród dotychczas nagrodzonych Noblem ekonomistów nie ma Polaków”

wtorek, 12 października, 2021

Dla dziennikarza portalu gazeta.pl Kacpra Kolibabskiego, tego samego, który niedawno napisał, że fale radiowe są znacznie wolniejsze niż światło, noblista Leonid Hurwicz – który posiadał polskie obywatelstwo (do pewnego momentu jako jedyne), od dziecka mówił po polsku, posługiwał się tym językiem w domu, ukończył w Polsce szkołę i studia prawnicze, i którego rodzice wrócili do Polski z Moskwy (gdzie się urodził) natychmiast po odzyskaniu przez Polskę niepodległości – nie jest Polakiem. Czyżby dlatego, że wyemigrował do USA? To w takim razie co z Marią Skłodowską-Curie, która wyemigrowała do Francji, a polskiego obywatelstwa nigdy nie miała?
A może dlatego, że był Żydem?
W takim razie, czy dla redaktora Kolibabskiego redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” (z którą powiązana jest gazeta.pl) Adam Michnik też – jako niewątpliwy Żyd – to nie Polak? A Julian Tuwim? Bolesław Leśmian? Berek Joselewicz? Irena Szewińska?
Widzę, że do Leonida Hurwicza, który jako student Uniwersytetu Warszawskiego pochodzenia żydowskiego protestował przeciwko religijno-etnicznej segregacji w salach wykładowych i który – wg jego brata – został zwolniony od służby w polskim wojsku dlatego, że jako absolwent wyższej uczelni musiałby odbyć ją w szkole oficerskiej, a nie chciano zbyt wielu oficerów-Żydów, wielu Polaków nadal nie chce się przyznać. Nawet tych dalekich od nacjonalizmu.

Czeladź i Niemcy

niedziela, 5 września, 2021

5 września 1939 roku oddziały niemieckie zajęły moje rodzinne miasto Czeladź, która wkrótce potem (w październiku 1939 r.) została wcielona do Rzeszy – dlatego mój ojciec urodził się formalnie w Niemczech, w rejencji katowickiej. Warto wspomnieć, że niecały rok później (17 lipca 1940 r.) urządzono w Czeladzi ogólnomiejską łapankę, podczas której zatrzymano całą polską męską ludność miasta (!) – wielu z zatrzymanych bito i torturowano, a kilkuset z nich aresztowano, wydarzenia te znane są jako „krwawa środa”.
Nie każdy jednak wie, że nie była to pierwsza po zakończeniu I wojny światowej niemiecka zbrojna agresja na Czeladź i polskie granice. Palma pierwszeństwa przypada tu republice rządzonej przez socjaldemokratów Eberta i Scheidemanna. Już 10 marca 1919 roku oddział regularnej armii niemieckiej – dwie kompanie wojska, w sile ok. 400 żołnierzy uzbrojonych w karabiny ręczne i dwa ciężkie karabiny maszynowe – wbrew postanowieniom rozejmu z Trewiru przekroczył polską granicę w pobliżu kopalni „Saturn” i zaatakował patrolujących ją polskich żołnierzy z 7. pułku piechoty Legionów (byłego 1. pułku Polnische Wehrmacht). W bitwie, która się wywiązała, zginęło trzech z nich – w tym jednego pojmano rannego i dobito kolbami karabinów – a ponad dziesięciu zostało rannych. Starcie, w którym polskich żołnierzy (w sile początkowo około 40, a docelowo ponad 100 ludzi) wsparli pracownicy kopalni, trwało około czterech godzin, potem oddział niemiecki wycofał się na swoją stronę granicy, pozostawiając 18 zabitych, 3 jeńców i prawie 50 rannych.
Zabitym Polakom w 1929 roku postawiono pomnik (na zdjęciu), który został zniszczony przez Niemców 11 listopada 1939 roku. W listopadzie 2020 roku niedaleko jego pierwotnej lokalizacji (obecna ul. Katowicka przy skrzyżowaniu z Nowopogońską, teraz jest tam symboliczny grób Polaków pomordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych) stanęła jego replika.
Jako ciekawostkę można podać, że już w XVII i XVIII wieku tereny Czeladzi, należącej wtedy do Księstwa Siewierskiego, były atakowane z obszaru Rzeszy i dochodziło do zbrojnych potyczek – wówczas chodziło o sporne grunty leżące na prawym brzegu Brynicy, do których rościła sobie prawo szlachta z Cesarstwa – najpierw Mieroszewscy, a potem Donnersmarckowie. Ostatecznie spór został rozstrzygnięty przez powołaną w tym celu komisję na korzyść Czeladzi, choć zatargi o granice posiadłości miejskich występowały jeszcze w XIX wieku.

Gospodarcza wojna z USA

czwartek, 8 lipca, 2021

Rządząca partia wypowiada gospodarczą wojnę Stanom Zjednoczonym Ameryki.
Posłowie PiS wnieśli do Sejmu projekt ustawy, który uniemożliwia uzyskanie koncesji na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych podmiotowi zagranicznemu, który jest zależny (w rozumieniu kodeksu spółek handlowych) od innego podmiotu z siedzibą lub miejscem zamieszkania poza Europejskim Obszarem Gospodarczym. A także dla spółki polskiej z wyższym niż 49% udziałem (bezpośrednim lub pośrednim) osób zagranicznych (w tym także z EOG).
Oznacza to, że spółka np. należąca do podmiotu niemieckiego (dajmy na to RTL Group) będzie mogła mieć koncesję na telewizję naziemną w Polsce, ale spółka należąca do podmiotu amerykańskiego już nie.
Oczywiście chodzi o konkretną spółkę – Polish Television Holding B.V. z siedzibą w Niderlandach, która jest właścicielem 100% akcji TVN S.A. A sama należy do amerykańskiego koncernu Discovery.
TVN S.A. bezpośrednio też nie dostanie koncesji (a dotyczasowe wygasną po pół roku od chwili wejścia w życie ustawy), o ile przynajmniej 51% jej akcji nie zostanie sprzedanych podmiotowi polskiemu bez nawet pośredniego udziału kapitału zagranicznego – czyli bardziej podatnemu na polityczne naciski ze strony polskiego rządu.
PiS zdecydowało się pójść na jawny konflikt z najważniejszym militarnym sojusznikiem Polski (ambasada USA już interweniowała w sprawie nieprzedłużania koncesji dla TVN24) tylko po to, by pozbyć się niezależnej telewizji krytykującej poczynania rządu. Ciekawe, czy dojdziemy do etapu, na którym pojawią się plakaty takie, jak ten tutaj?

Koronacja księdza Bolesława

niedziela, 18 kwietnia, 2021

18 kwietnia 1025 roku to możliwa i dość prawdopodobna data koronacji Bolesława Chrobrego (w ten dzień wypadała Wielkanoc), choć brane pod uwagę są i inne daty. Bolesław był pierwszym koronowanym władcą państwa nazywanego dziś Polską i z tego powodu tytułowany jest królem, podczas gdy jego poprzednik Mieszko nazywany jest księciem. Czy jednak jego poddani tytułowali go inaczej przed i po koronacji, czy widzieli różnicę i czy używali określenia „król”?
Polskie „książę” i ruskie „kniaź” (pochodzące od starosłowiańskiego „kъnędzь”) ma taką samą etymologię, co angielskie „king” czy niemieckie „König” (pochodzące od starogermańskiego „kuningaz”). „Kъnędzь” i „kuningaz” są słowami spokrewnionymi i oznaczają to samo: reprezentanta rodu (ang. „kin”), przywódcę plemienia, o charakterze początkowo tak politycznym, jak religijnym (stąd polskie „ksiądz” i litewskie „kunigas”). Czyli to samo, co łacińskie „rex” (również oznaczające tak władców, jak i kapłanów), hinduskie „radżan” czy „radża” czy gockie „reiks” (u Gotów reiks przewodził kuni – rodowi, a w szczególnych sytuacjach wybierano najwyższego przywódcę wszystkich plemion – kindins).
Staropolski „książę” (a tym bardziej „ksiądz”) oznaczał dla jego poddanych władcę tej samej rangi, co ówczesny staroniemiecki „kuning” czy anglosaski „cyning”. Jeszcze w „Kronice Wielkopolskiej” (pochodzącej z XIII w.) napisano: „”Ksiądz” (xandz) zaś jest większy niż pan, jakby władca lub wyższy król (superior rex)”, a także „duces  vero  exercitus  woyeuody  nominantur” – czyli za równoważny łacińskiemu „dux” (wódz, obecnie tłumaczonemu jako „książę”) uznano termin „wojewoda”. Jednak na zachód od Słowiańszczyzny coraz niechętniej określano słowiańskich władców tytułem „rex”, zamiast tego stosując często właśnie termin „dux” lub „princeps”. Wynikało to z powiązania tytułu „rex” z obrzędem koronacji, który mniej więcej od X wieku stał się powszechny dla suwerennych władców chrześcijańskiej Europy. Władcy niekoronowani postrzegani byli jako władcy niższej rangi. Koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 r., a częściowo też wcześniejsze nałożenie mu korony cesarskiej (diademu) przez Ottona III w 1000 r. oznaczały oficjalne uznanie go za „rexa” w oczach Zachodu oraz być może chrześcijańskiej „inteligencji”, natomiast nic nie wskazuje, by wówczas zmieniła się jego powszechnie używana tytulatura wewnętrzna. Całkiem możliwe, że brzmiała ona „ksiądz” lub podobnie.
Termin „król”, „kral”, „korol” pojawił się w dotrwałych do dziś pismach dopiero od XI wieku i pierwszym władcą, jaki został tak w nich określony („kral” w tekście zapisanym w języku greckim) był św. Stefan węgierski około 1019 r. Nie jest wykluczone, że to Węgrzy jako pierwsi zaczęli oficjalnie używać tego terminu, przed Słowianami, choć słowo wydaje się zapożyczone (uległo potem przekształceniu w języku węgierskim do „kiraly”). Pierwszy zapis dotyczący władcy słowiańskiego tak nazwanego („kral”) to odnosząca się do władcy Chorwacji Zwonimira inskrypcja z Baszki, spisana głagolicą i pochodząca z początku XII w. A w przypadku władcy Polski najstarsze utrwalone w piśmie określenie „król” („krol Polski”) pochodzi najwcześniej z przełomu XII i XIII wieku, odnosi się do Mieszka Starego (obecnie nie określanego królem) i napisane jest alfabetem hebrajskim na monetach wybijanych ówcześnie przez Żydów.
Stefana i Zwonimira określano w łacińskich pismach tytułem „rex”. Nie wiadomo, czy określali się terminem „kral” przed ich ceremoniami koronacji. Gejzę, jednego z następców Stefana, basileus Michał VII Dukas tytułował „krales Turkias” (taki napis jest na plakietce stanowiącej część korony przesłanej przez niego węgierskiemu władcy, obecnie część korony św. Stefana) i z wizerunków na koronie wynika, że „krales” jest niższy rangą od basileusa. Z kolei Mieszko Stary określany był także jako „dux”, jak również hebrajskim terminem „melech” (suwerenny władca, dziś tłumaczony jako „król”) przez Żydów.
Można postawić hipotezę, że o ile św. Stefan przyjął tytuł „kral” (wg najpowszechniejszej opinii pochodzące od imienia Karola Wielkiego) w miejsce wcześniejszego słowa określającego naczelnego wodza węgierskich plemion (nagyfejedelem; tytuł ten, tłumaczony obecnie jako „wielki książę” etymologicznie miał znaczenie takie, jak po łacinie „capitaneus magnus”, bo węgierskie „fej”, podobnie jak łacińskie „caput”, znaczy „głowa”) z chęci umocnienia swojej władzy przez danie jej innej legitymizacji niż dotychczas (Stefan został nagyfejedelem niezgodnie z przyjętą tradycją i musiał stoczyć wojnę o władzę ze swoim krewniakiem) o tyle na Słowiańszczyźnie, w tym w Polsce, upowszechniał się on stopniowo (być może za przykładem węgierskim), funkcjonując najpierw zamiennie z tytułem księcia/księdza, a potem w końcu wypierając go w określeniu suwerennego najwyższego władcy, zaś „książę” zaczął znaczyć w końcu to, co łaciński „dux”, angielski „duke” czy niemiecki „Herzog”, a także łaciński „princeps”, angielski „prince” i niemiecki „Prinz”.

Kniaź, który mógł zmienić losy Europy

czwartek, 15 kwietnia, 2021

Dzisiaj wypada 540. rocznica niedoszłego zamachu na króla Kazimierza Jagiellończyka, planowanego przez jego krewnych Iwana Holszańskiego (prawnuka Iwana Olgimuntowica Holszańskiego, dziadka matki Kazimierza) oraz Michała Olelkowicza i Fiodora Bielskiego (prawnuków wielkiego księcia Olgierda, dziadka Kazimierza). Spiskowcy zamierzali zamordować króla w Niedzielę Palmową w 1481 roku, na weselu Bielskiego w Kobryniu, na którym miał być gościem. Wraz z królem mieli zginąć także jego synowie, co mogłoby obalić dynastię Jagiellonów i zmienić losy Litwy, Polski, a nawet Europy. Michał Olelkowicz miał zostać kolejnym wielkim księciem litewskim. Jednak Kazimierz dowiedział się jakoś o spisku (podobno służący dekorujący salę balową odkrył zgromadzoną broń) i Holszański z Olelkowiczem zostali schwytani, a następnie ścięci jeszcze 30 sierpnia tego samego roku (Bielski uciekł do Moskwy).
Po niedoszłym wielkim księciu Michale Olelkowiczu, który wcześniej przez kilka miesięcy rezydował w Nowogrodzie Wielkim, pozostał jeszcze jeden spadek mogący potencjalnie zmienić losy Europy: herezja Żydowinów (жидовствующих), którą zapoczątkował przywieziony przez niego do stolicy Republiki Nowogrodzkiej Żyd czy też Karaim Zachariasz Skara zwany Scharią (wg niektórych historyków Zachariasz ben Aaron ha-Kohen z Kijowa). Nauka Zachariasza, bliska judaizmowi (Żydowini nie wierzyli w Trójcę Świętą, boskość i zmartwychwstanie Jezusa, odrzucali sakramenty i celibat, uznawali prawo mojżeszowe), szybko zyskała poparcie u wpływowych duchownych i arystokratów w Nowogrodzie, a potem w Moskwie (między innymi u synowej wielkiego księcia Iwana i zarazem siostrzenicy Michała Olelkowicza, Heleny, matki następcy tronu) i w 1490 roku metropolitą moskiewskim został sprzyjający heretykom Zosima Brodaty. Jednak Żydowinom nie udało się opanować od środka cerkwi prawosławnej. Zosima został zmuszony do ustąpienia, a przywódców herezji oraz jej najważniejszych zwolenników spalono, uwięziono lub wygnano. Do jej tradycji odwoływała się potem część rosyjskich subbotników w XVIII w. i później. Niewykluczone, że istniał między nimi faktyczny związek – według Karola Dębińskiego niedobitki Żydowinów schroniły się do Litwy i Polski, gdzie przetrwały do XIX wieku, a następnie przesiedlono ich z powrotem do Rosji i „około 1840 r. namiestnik hr. Woroncow pozwolił im zamieszkać we wsi Jelenowce, razem z mołokanami w kraju zakaukazkim” (Jelenowka to obecne miasto Sewan w Armenii). Być może więc jacyś potomkowie sekty zapoczątkowanej w XV wieku w Nowogrodzie Wielkim przez członka świty kniazia-zdrajcy żyją dziś w Izraelu, dokąd wyemigrowało wielu subbotników.