12355 „unijnych” mieszkań zamiast 70 tysięcy?

5 czerwca, 2022

Pamiętacie, jak to Lewica załatwiła z PiS wepchnięcie do Krajowego Planu Odbudowy budowy mieszkań dla najuboższych, dając w zamian głosy potrzebne do ratyfikacji decyzji Rady Unii Europejskiej w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej (niezbędnej do uruchomienia środków na Fundusz Odbudowy)? Początkowo mówiono o 75 tysiącach mieszkań, w projekcie KPO zapisano, że ma być ich 71700 do III kwartału 2026 – 5 miliardów złotych (1,2 mld euro) miało pójść z części pożyczkowej KPO, 5 miliardów z Funduszu Dopłat BGK (czyli pośrednio z budżetu państwa), a 11,4 mld ze środków własnych – głównie samorządów.
W planie zaakceptowanym przez Komisję Europejską jest tych mieszkań już znacznie skromniejsza liczba, bo do II kwartału 2026 przewiduje się powstanie ich 12355 (cel B31L). Nie jest napisane, jaka suma z części pożyczkowej KPO będzie na to przeznaczona. Ale można wnioskować, że podobna do zakładanej pierwotnie, bo całość wydatków z części pożyczkowej z grubsza odpowiada temu, co zaplanował w KPO polski rząd.
Gdyby zgodnie z pierwotnym planem dofinansowanie z unijnej pożyczki miało pokryć ok. 25% kosztów, to oznaczałoby to, że wybuduje się mieszkania horrendalnie drogie – jedno średnio za ponad 1,7 mln zł. Ale może uznano, że samorządów i państwa nie stać w obecnej sytuacji na dodatkowe wydatki na ten cel i założono, że dofinansowanie pokryje 100%. Wtedy przy obecnym kursie euro jedno mieszkanie będzie kosztowało ok. 450 tys. zł. Jako, że średni koszt budowy metra kwadratowego wynosi obecnie 5252 zł, to powinny być to całkiem spore mieszkania – przeciętnie ok. 85 metrów kwadratowych. No ale możliwe, że będą mniejsze, bo wymogiem jest podwyższona efektywność energetyczna budynków – o 20% wyższa niż obecnie obowiązujący standard budynków „niemal-zeroenergetycznych” (nZEB).
Ponieważ pożyczkę z Funduszu Odbudowy polskie państwo i tak będzie musiało zwrócić, można się zastanowić, czy nie lepiej byłoby już wybudować w tym przypadku większej liczby mieszkań po prostu w standardzie nZEB bezpośrednio z budżetu państwa. Albo taką samą liczbę za mniejsze pieniądze. A jeśli mimo wszystko mają być tu zaangażowane zarówno środki z Funduszu, jak i budżetowe i/lub samorządowe, to mocno zaczyna tu śmierdzieć niegospodarnością.
Tak czy inaczej, z obiecywanych 70 tysięcy mieszkań (taka liczba figuruje nadal na stronie Lewicy) zrobiło się 12 tysięcy. Chyba PiS zrobiło Lewicę nieco w konia.

Zamożni do elektryków, biedniejsi do tramwajów

3 czerwca, 2022

Kamienie milowe zaakceptowanego przez Komisję Europejską Krajowego Planu Odbudowy dla Polski przewidują między innymi wprowadzenie do połowy 2026 r. podatku od posiadania pojazdów z silnikiem spalinowym, uzależnionego od ilości emitowanego przez nie dwutlenku węgla i tlenków azotu. Wcześniej, do końca 2024 r. ma zostać wprowadzona opłata rejestracyjna od takich pojazdów, również uzależniona od ilości emitowanych substancji.
Wpływy z tego podatku i opłaty mają być przeznaczone na „ograniczenie negatywnych efektów zewnętrznych transportu” oraz „rozwój niskoemisyjnego transportu publicznego”. Czyli właściciele pojazdów z silnikiem spalinowym mają płacić za usuwanie efektów zatruwania powietrza przez ich silniki i dodatkowo dokładać się do tego, by mniej zatruwały autobusy.
Tylko, że użytkownicy pojazdów z silnikiem spalinowym już płacą dużo wyższe podatki niż inni. W cenie paliwa jest przecież akcyza oraz opłata paliwowa. Dlaczego wpływy z tych podatków nie mogą iść na cele związane z ochroną środowiska? A jeśli idą, to dlaczego wprowadzać jeszcze kolejną opłatę?
Można się domyślać, że chodzi o zachęcanie ludzi do kupowania pojazdów z silnikami mniej zatruwającymi środowisko. Problem w tym, że Polska to nie Niemcy czy Skandynawia i ludzie jeżdżą pojazdami jak najtańszymi, co oznacza jak najstarsze. Według różnych danych średni wiek samochodu w Polsce to obecnie 14-16 lat. Wielu Polaków nie stać, by kupić nowszy samochód z mniejszą emisją spalin, nie mówiąc już o elektrycznym (co do tych ostatnich, uzgodniono w KPO jako cel 20082 pojazdy elektryczne jako w połowie 2026 r. – wzrost o 100% w stosunku do końca 2020 r.). I właśnie oni zostaną najbardziej obciążeni nowym podatkiem – w dodatku do i tak drastycznie rosnących cen paliwa.
A dodatkowo inny z kamieni milowych KPO narzuca obowiązek wprowadzenia przez wszystkie miasta powyżej 100 tysięcy mieszkańców do wprowadzenia „niskoemisyjnych stref transportu” na wszystkich obszarach, gdzie zanieczyszczenie przekracza unijne progi. To może spowodować, że mniej zamożni mieszkańcy Polski, których nie stać na kupno nowego niskoemisyjnego środka transportu, nie tylko będą ponosić wyższe koszty ich utrzymania swoich pojazdów, ale i nie będą mogli poruszać się nimi w wielu obszarach miejskich. Będą musieli przesiąść się do komunikacji zbiorowej i tracić na dojazd do pracy na przykład dwie godziny zamiast jednej, w dodatku w mniej komfortowych warunkach. Albo zrezygnować z pracy w lokalizacji położonej zbyt daleko lub w „niskoemisyjnej” strefie.
Chyba, że uda się im wynegocjować pracę zdalną. Ale nie każdą pracę można wykonywać zdalnie i nie każdy pracodawca się na to zgodzi.
A co z tymi, których praca lub biznes polega na jeżdżeniu? Mogą musieć zainwestować w nowe środki transportu lub zmienić zajęcie – co może przełożyć się na dodatkowy wzrost cen różnych usług.
Wygląda na to, że pieniądze, czas lub komfort życia zwykłych, przeciętnie lub mniej przeciętnie zarabiających ludzi mają zostać przymusowo złożone na ołtarzu częściowej redukcji jednego, wcale nie najważniejszego czynnika zanieczyszczenia powietrza, jakim są tlenki azotu (transport odpowiada za niecałe 40% ich emisji w Polsce). Nie przełoży się to bynajmniej na likwidację smogu, tworzonego w naszym kraju głównie przez pyły i węglowodory aromatyczne takie jak benzo(a)piren, pochodzące w zdecydowanej większości z innych źródeł. W zamian Unia da m. in. pieniądze na produkcję samochodów elektrycznych dla tych zamożniejszych oraz może na eksport.

Turecki Putin

2 czerwca, 2022

Prezydent Turcji zachowuje się jak Putin – zapowiada napaść na sąsiedni kraj, w celu oczyszczenia go z rzekomych „nazistów”, przepraszam – „terrorystów” i utworzenia w nim kontrolowanej przez jego państwo strefy.
Już po raz kolejny – poprzednim razem zaatakował w 2019 roku.
Ciekawe, czy Polska, inne państwa Unii Europejskiej, Wielka Brytania, USA nałożą po tej napaści na Turcję sankcje? Czy ich parlamenty ogłoszą Erdogana zbrodniarzem wojennym? Czy Autonomiczna Administracja Północnej i Wschodniej Syrii dostanie od nich wsparcie w postaci dodatkowej broni w celu walki z armią turecką? Czy choćby uchodźcy z Rożawy dostaną z mocy prawa tymczasową ochronę w Unii Europejskiej, tak, jak ci z Ukrainy?
Te pytania są niestety retoryczne, bo prawda jest taka, że prawie na pewno nie. Bo Turcja w przeciwieństwie do Rosji nie jest postrzegana jako zagrożenie dla państw Zachodu. Choć od dawna wspiera separatystyczną republikę Cypru Północnego wykrojoną z jej pomocą z terytorium obecnego członka Unii Europejskiej tak samo, jak republiki doniecka i ługańska wykrojone zostały z pomocą Rosji z terytorium Ukrainy, a aktualnie grozi zakwestionowaniem suwerenności Grecji nad wyspami na Morzu Egejskim. A w polityce wewnętrznej – więźniowie polityczni, ściganie przeciwników politycznych za granicą, cenzura – też zbytnio nie odbiega od Rosji.
Ba, nawet postrzega się ją jako sojusznika przeciwko Putinowi. Bo przecież sprzedaje Bayraktary armii ukraińskiej.
Więc w cieniu wojny na Ukrainie armia Erdogana zagarnie kolejny kawałek północnej Syrii, zabije jakąś liczbę ludzi, innych zmusi do ucieczki, może popełni trochę zbrodni wojennych na cywilach.
I prawie nikt tego nie zauważy.

Broń do obrony

27 maja, 2022

Wczoraj znany policji przestępca Dennis Butler przyszedł z karabinkiem na przyjęcie w Charleston i zaczął strzelać do przebywających tam ludzi. Jedna z przebywających tam kobiet wyciągnęła pistolet i go postrzeliła. Napastnik zmarł w szpitalu, nikt inny nie został poszkodowany.
Ciekawe, co byłoby, gdyby noszenie broni palnej w miejscach publicznych podlegało rządowym restrykcjom, tak jak to już jest w USA w „strefach szkolnych” (tysiąc stóp od terenów należących do szkół)? Czy bardziej prawdopodobne, że broni nie miałby Butler, czy pani, która strzeliła do niego w obronie?
Przykład amerykańskich stref szkolnych, w których regularnie dochodzi do ataków z użyciem broni palnej na bezbronne ofiary, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat były trzy strzelaniny z więcej niż dziesięcioma ofiarami śmiertelnymi – ostatnia trzy dni temu w Teksasie – każe przypuszczać, że raczej to drugie.
A może rządowym restrykcjom powinien podlegać w ogóle dostęp do broni jako taki, żeby Butler w ogóle nie miał okazji jej zdobyć? Niemal w każdym państwie na świecie jest on bardziej ograniczony niż w USA i o ile w wielu z nich liczba zabójstw z użyciem broni palnej w przeliczeniu na liczbę ludności jest mniejsza, to nie we wszystkich – przykładem mogą być tu choćby Argentyna, RPA czy zwłaszcza Wenezuela. Jeśli w społeczeństwie jest duża liczba ludzi skłonnych do agresji wobec innych ludzi (co zależy od różnych czynników – i należałoby się zastanowić, czy szkoła w USA, a może nie tylko tam, nie jest czymś, co taką agresję wywołuje), to restrykcje w dostępie do broni nie pomogą, a nawet mogą zaszkodzić.

Już nie tylko wojenna cenzura Internetu

24 maja, 2022

Okazuje się, że blokowanie dostępu do zasobów internetowych, dokonywane na poziomie DNS przez polskich przedsiębiorców telekomunikacyjnych na żądanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dotyczy już nie tylko stron z propagandą rosyjską. „Zaufana Trzecia Strona” poinformowała, że blokowana w ten sposób jest też strona publikująca e-maile, które wyciekły ze skrzynki pocztowej ministra Dworczyka. Czyli próbuje się ograniczyć dostęp do informacji niewygodnych dla rządzących polityków.
Niecały miesiąc temu napisałem, że przepis pozwalający na takie działanie ABW i innych służb (art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne) „stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu”.
Szybko poszło.
(Przypominam, że taką blokadę (nie wiem, czy stosują ją wszyscy dostawcy Internetu, czy tylko niektórzy) można łatwo obejść wpisując sobie w konfiguracji komputera lub telefonu adresy serwerów DNS spoza Polski (np. Google: 8.8.8.8)).

Imigranci przechodzą, przedsiębiorcy padają

22 maja, 2022

Przedsiębiorca z Krynek został zmuszony zamknąć prowadzony od 2015 roku biznes z powodu ograniczeń przebywania w strefie nadgranicznej przyległej do granicy z Białorusią, wprowadzonych od 2 września ubiegłego roku stanem wyjątkowym, a następnie od grudnia przedłużonych rozporządzeniami ministra spraw wewnętrznych i administracji wydanymi na podstawie specjalnie znowelizowanej ustawy o ochronie granicy państwowej.
Tak – już od prawie dziewięciu miesięcy w przygranicznych gminach nie mogą przebywać (chyba, że za specjalnym pozwoleniem komendanta Straży Granicznej) m. in. turyści, przyjeżdżający w gości krewni i znajomi mieszkańców, no i oczywiście – o to chodzi w tej regulacji – zamiejscowi dziennikarze i działacze organizacji humanitarnych, którzy mogliby informować o działaniach podejmowanych wobec przedostających się nielegalnie przez granicę imigrantów lub im pomagać.
Rzecz jasna, tacy imigranci próbują przedostawać się przez granicę cały czas – Straż Graniczna wg podawanych przez siebie informacji wyłapuje w ostatnich dniach zwykle ponad trzydziestu cudzoziemców dziennie. Nic nie wskazuje, żeby ich liczba miała zmaleć, przynajmniej do momentu wybudowania muru na całej długości granicy. Dla samych prób nielegalnego przekraczania granicy „czasowy zakaz przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej” nie ma większego znaczenia.
Mimo to jest utrzymywany (na razie obowiązuje do końca czerwca), bo najwyraźniej komuś bardzo zależy, by to, co dzieje się z tymi imigrantami nie było nagłaśniane.
A że jakiemuś przedsiębiorcy przy okazji padnie biznes, a jego pracownicy stracą pracę – trudno. Jak to się mówi, „nie da się zrobić omletu bez rozbijania jaj”.

Wojenna cenzura Internetu

30 kwietnia, 2022

„Zaufana Trzecia Strona” informuje, że szereg stron internetowych, rozpowszechniających propagandę rosyjską, jest blokowana przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych na poziomie DNS – czyli na zapytanie o adres IP domeny, z której korzysta taka strona użytkownik korzystający z usługi dostępu do Internetu otrzymuje z serwera DNS swojego dostawcy celowo błędną odpowiedź i w efekcie nie jest w stanie połączyć się z żądanym zasobem.
Wg „Zaufanej Trzeciej Strony” ta blokada jest dokonywana na żądanie ABW, na podstawie art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne, stanowiącego, iż „Przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, jeżeli połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty”.
(„Uprawnione podmioty” wg art. 179, ust. 3 pkt a) tejże ustawy to Policja, Biuro Nadzoru Wewnętrznego, Straż Graniczna, Służba Ochrony Państwa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Żandarmeria Wojskowa, Centralne Biuro Antykorupcyjne i Krajowa Administracja Skarbowa).
Oczywiście taką blokadę stosunkowo łatwo obejść – wystarczy ustawić sobie w ustawieniach karty sieciowej na komputerze adresy serwerów DNS np. Google. Tym niemniej okazuje się, że w polskim porządku prawnym od 2004 r. istnieje – i faktycznie jest używany – przepis umożliwiający prewencyjną cenzurę informacji dostępnych pod adresami należącymi do określonej domeny internetowej (prewencyjną, ponieważ w opisanym wyżej przypadku blokowana jest nie tylko już rozpowszechniona na danej stronie treść, ale i potencjalne nowe treści, które mogą być (i zwykle są) tam publikowane już po wprowadzeniu blokady), w dodatku bez możliwości odwołania się od takiej cenzury do sądu. Czyli łamiący art. 54, ust. 2 oraz art. 77, ust. 2 Konstytucji RP.
Póki co, stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu.
A zwolennikom Putina (którzy i tak tę blokadę obejdą lub udostępnią zablokowane treści gdzie indziej) daje to do ręki argument, że skoro rosyjski przekaz jest aktywnie blokowany, to najwyraźniej musi stanowić on niewygodną, trudną do zbicia prawdę. I drugi – że cenzura w Polsce niczym nie różni się od blokowania stron przez rosyjski Roskomnadzor.
Tak się nie wygra wojny informacyjnej z wrogiem.

Sanitaryzmem i antynazizmem w przeciwników reżimu

26 kwietnia, 2022

Maria Aliochina, działaczka Pussy Riot (ta sama, którą w 2012 roku skazano na pobyt w kolonii karnej za piosenkę „Bogurodzico, przegoń Putina” śpiewaną w cerkwi, co uznano za „chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną”) została w styczniu ubiegłego roku oskarżona (wraz z dziewięcioma innymi osobami), a następnie skazana przez moskiewski sąd na ograniczenie wolności za zachęcanie do udziału w demonstracji poparcia dla Aleksieja Nawalnego, co uznano za nawoływanie ludzi do naruszenia norm sanitarno-epidemiologicznych i zagrożenie przez to masowym zachorowaniem ludzi (w Rosji tę sprawę karną określa się mianem „санитарное дело” – „sprawy sanitarnej”).
A już w trakcie odbywania tej kary (w formie dozoru elektronicznego), w lutym br. – jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę – oskarżono ją o publiczne prezentowanie „symboliki nazistowskiej”, wygrzebując jej post na Instagramie z… 2015 roku, na którym było zdjęcie trzech kobiet w muzułmańskich szatach, z podpisem wyglądającym na obcy alfabet, po bokach którego były symbole podobne do swastyk. Skazano ją za to na 15 dni aresztu. A potem jeszcze na drugie 15 dni aresztu za nieposłuszeństwo wobec policji.
Jej przypadek pokazuje (oprócz oczywiście tego, że Rosja była i jest państwem zamordystycznym), że zarówno przepisy ograniczające swobodę poruszania się i gromadzenia ze względów sanitarno-epidemiologicznych, przepisy nakazujące podporządkowanie się poleceniom funkcjonariuszy policji, jak i zakazy prezentowania symboli nazistowskich czy jakichkolwiek innych mogą bardzo łatwo być użyte do zwalczania i nękania dowolnych przeciwników władzy, nawet bardzo dalekich od „antyszczepionkowej szurii” czy nazizmu.
I nie należy się łudzić, że tak może być tylko w Rosji. Owszem, w państwie, gdzie sądownictwo jest póki co w jakimś stopniu niezależne od polityków – np. w Polsce (tak, w Polsce sądownictwo mimo prób upolityczniania nadal jest stosunkowo niezależne, przynajmniej w porównaniu choćby z Rosją czy Białorusią) – jest to nieco trudniejsze. Ale nie niemożliwe.
Lepiej więc, by takie przepisy – wszystkie w naszym kraju obowiązują lub do niedawna obowiązywały i mogą ponownie zacząć obowiązywać! – nie istniały w ogóle. Owszem, jeśli władza będzie kogoś chciała nękać, to znajdzie zapewne inny sposób. Ale po co ma mieć łatwiej niż trudniej?
A Maria Aliochina opublikowała 8 kwietnia na swoim Instagramie zdjęcie zerwanej bransolety dozoru elektronicznego i zniknęła. Ponieważ do końca kary ograniczenia wolności zostało jej 21 dni, sąd zmienił jej to na pozbawienie wolności i jest teraz poszukiwana, by odsiedzieć resztę wyroku.
Mam nadzieję, że uda się jej uciec z Rosji.

Powrót Lenina na rosyjskich czołgach

19 kwietnia, 2022

Po zajęciu przez rosyjską armię miasta Heniczesk przy granicy z Krymem, nowa administracja miasta postanowiła ponownie postawić tam pomnik Lenina. Wg „Komsomolskiej Prawdy” ten zdemontowany w 2015 roku i pieczołowicie dotąd przechowywany, ale obecny wygląda zupełnie inaczej. Tak, że raczej nie chodzi o rekonstrukcję zabytku. A na ratuszu w miejsce zdjętej flagi ukraińskiej wiszą obok siebie flaga Rosji i „czerwony sztandar zwycięstwa” – tak nazywa się w Rosji flagę 150. idrickiej dywizji strzeleckiej z sierpem i młotem powieszoną w maju 1945 roku na gmachu Reichstagu, mającą oficjalny status również w Donieckiej i Ługańskiej „republikach ludowych”.
Ponowne postawienie pomnika zbrodniczego dyktatora, pod którego rządami zginęło ponad dziesięć milionów ludzi, z czego ponad trzy miliony to ofiary celowego uśmiercania ludności cywilnej, jest znamienne.
Oczywiście, rosyjskie portale internetowe mają z tym pewien kłopot, tym bardziej, że wg oficjalnej wersji głoszonej przez Putina to właśnie Lenin i bolszewicy stworzyli Ukrainę. Więc „Komsomolska Prawda” tłumaczy, że „skoro ukraińscy naziści byli przeciw, to my naturalnie jesteśmy za”, i że „Lenin – to taka sama część naszej wspólnej historii Rosji, jak i Stalin, Aleksander Newski, Mikołaj Romanow i Iwan Groźny”. A „Przegląd Wojskowy” dodaje, że „pomnik Lenina w centrum miasta – to przypomnienie Kijowowi o tym, kto w swoim czasie południowe ziemie historycznej Rosji przeniósł do tworzącej się wtedy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej”. Jakoś „zapominając” dodać, że tak naprawdę były to ziemie zdobyte przez Rosję dopiero w XVIII wieku i należące wcześniej do Chanatu Krymskiego, a nazwa „Heniczesk” ma pochodzenie tureckie.
Tak naprawdę Lenin symbolizuje jednak coś innego. W kontekście Ukrainy – zdławienie jej niepodległości w latach 20. XX wieku. A ogólnie – brutalne, totalitarne, nieliczące się z ludzkim życiem rządy. To są tradycje i wartości, do których odwołuje się współczesna Rosja.

Deportacja w łapy Putina

16 kwietnia, 2022

„Onet” opublikował dzisiaj obszerny tekst o tym, że polskie służby deportowały dagestańskiego uchodźcę Magomeda Zubagirowa, żonatego z Ukrainką, uciekającego przed wojną z Kijowa, gdzie mieszkał, do Rosji. Zrobiono to w dwa dni – 7 marca Zubagirow pojawił się na przejściu granicznym w Medyce, a już 9 marca, wg tego co podaje związany z Radiem Swoboda portal Kawkaz.Realii, odstawiono go do obwodu kaliningradzkiego, razem z innym obywatelem Rosji, Asłanem Apszajewem.
Wbrew ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa (dotyczy ona również nieposiadających obywatelstwa ukraińskiego małżonków obywateli Ukrainy i przyznaje tym z nich, którzy przekroczyli polsko-ukraińską granicę po 24 lutego ochronę czasową przez 18 miesięcy), bez przeprowadzenia postępowania o udzielenie ochrony w Polsce (Zubagirow o to wnioskował) i wygląda na to, że również bez przeprowadzenia postępowania ekstradycyjnego przed sądem.
Po prostu decyzją jakiegoś funkcjonariusza czy urzędnika wydano osobę ściganą w Rosji pod zarzutem powiązania z bojownikami syryjskimi walczącymi przeciwko Baszarowi al-Asadowi (wg informacji uzyskanych przez Kawkaz.Realii chodzi o Państwo Islamskie), i od kilku lat żyjącą legalnie na Ukrainie, do państwa rządzonego – jak to oficjalnie uchwalił kilkanaście dni później Sejm – przez zbrodniarza wojennego.
Być może Zubagirow ma lub miał jakieś powiązania z terrorystami – ale coś takiego powinno się udowodnić (na Ukrainie uznano najwyraźniej, że rosyjskie zarzuty mają zbyt słabe podstawy). I nawet terrorystów nie wolno wydawać do państwa, w którym grożą tortury czy nieludzkie lub poniżające traktowanie albo karanie (wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Saadi przeciwko Włochom z 2008 r.).
Ale ktoś wolał pójść na rękę Putinowi. Ciekawe, czy zaczną wydawać też rodowitych Ukraińców?