Masajowie i państwowa ochrona przyrody

20 czerwca, 2022

Pod koniec lat 50. XX wieku brytyjskie kolonialne władze Tanganiki wysiedliły lud Masajów z tradycyjnie zamieszkiwanych przez nich ziem na terenie utworzonego kilka lat wcześniej Parku Narodowego Serengeti. Pozwolono im zamieszkać w sąsiednim rejonie Ngorongoro. Ale po kilkudziesięciu latach okazało się, że i tam przeszkadzają, bo – rzecz jasna – należy powstrzymać „degradację środowiska”. Do czego zachęcają urzędnicy ONZ (Ngorongoro, tak jak i Park Narodowy Serengeti, jest obszarem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO).
W chwili obecnej rząd niepodległej Tanzanii używa już nie tylko marchewki, ale i kija w postaci broni palnej, by zmusić niepokornych Masajów do opuszczenia zamieszkiwanych przez nich od lat terenów. Żeby można było na nich lepiej „chronić przyrodę”, urządzając safari i polowania dla turystów.
Starszyzna Masajów napisała do społeczności międzynarodowej list z prośbą o przeciwstawienie się wysiedleniom. Avaaz zbiera poparcie pod petycją.
Pytanie, czy rząd Tanzanii się tym przejmie.
Taki jest skutek nieuznawania i nieszanowania przez rządy naturalnych, wynikłych nie z państwowego nadania, ale wprost z użytkowania / zagospodarowania terenu, praw własności, w imię celów uznanych przez rząd za wyższe – takich jak w tym przypadku ochrona przyrody. Z wątpliwym zresztą skutkiem dla tej ostatniej.

Zyski państwowych spółek, strata obywateli

12 czerwca, 2022

Tę grafikę, pokazującą zyski dziesięciu spółek z dominującym lub wyłącznym udziałem Skarbu Państwa, pewnie wiele osób już widziało. Okazuje się, że spółki te zarobiły netto (czyli już po odliczeniu kosztów, nieważne jak wysokich) w pierwszym kwartale 2022 r. o ponad 100% więcej niż rok wcześniej – o ponad dziewięć miliardów złotych więcej. Gdyby zyski te byłyby podobne jak w pierwszym kwartale 2021 r., to te dziewięć miliardów zostałoby w kieszeniach konsumentów i przedsiębiorców np. kupujących paliwa (Orlen, Lotos), gaz (PGNiG), węgiel (JSW), energię elektryczną (PGE), nawozy sztuczne (Azoty) czy biorących kredyty (PKO BP, Pekao SA). A pośrednio i w innych kieszeniach, bo wysokie koszty nawozów sztucznych mają wpływ na wzrost cen żywności, a wysokie koszty paliw i energii przekładają się na wzrost cen praktycznie wszystkiego.
Jeśli taka tendencja utrzyma się w skali całego roku, to będzie to ponad 35 miliardów. Tylko z tych dziesięciu spółek. A one mają przecież wpływ na inne podmioty konkurujące z nimi na rynku.
Można powiedzieć, że celem prowadzenia działalności gospodarczej jest maksymalizacja zysku. Owszem, tak jest w przypadku podmiotów prywatnych. Ale państwo podobno nie jest przedsięwzięciem nastawionym na zysk, tylko, jak głosi Konstytucja RP, „dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. I będąc podmiotem kontrolującym te spółki lub mającym w nich decydujący wpływ, mogło w obliczu inflacyjnego kryzysu zadziałać w interesie tych obywateli – swoich „udziałowców” – i wpłynąć na obniżenie cen sprzedawanych towarów i usług, tak, by te miliardy zostały w ich kieszeniach.
Tak jednak nie zrobiło, co prowadzi do wniosku, że albo państwo ma w nosie swoich obywateli i faktycznie jest podmiotem nastawionym na zysk – tych, którzy nim rządzą i tych, którzy zarabiają w porozumieniu z nim – albo też z jakichś powodów uznało, że w obliczu inflacji należy te miliardy ściągnąć z rynku. Jeśli to drugie, to mamy sytuację, w której nadmiar pieniądza wypuszczonego wcześniej przez to samo państwo w ramach wsparcia z „tarcz” – które to wsparcie trafiło do niektórych – jest ściągany teraz praktycznie od wszystkich. Najgorzej wychodzą na tym ci, którzy żadnego wsparcia nie dostali i nie dostają – czyli przeciętnie i nieco bardziej niż przeciętnie zarabiający ludzie niebędący ani poszkodowanymi przez lockdowny przedsiębiorcami, ani emerytami, ani rodzicami przynajmniej jednego dziecka.

Ropa nadal z Rosji, paliwa droższe

8 czerwca, 2022

Wg „The Economist” Polska zwiększyła od dnia rosyjskiej inwazji na Ukrainę import ropy naftowej z Rosji przez rurociąg „Przyjaźń” – bardziej niż niechętne sankcjom Węgry. Przeciwnie niż Niemcy, które ten import zmniejszyły. Wygląda na to, że najbardziej antyrosyjski kraj na świecie (wg tegorocznego badania Democracy Perception Index 76% Polaków popiera całkowite zerwanie więzi gospodarczych z Rosją, a 87% ocenia Rosję negatywnie) najbardziej przyczynił się do wzrostu eksportu rosyjskiej ropy tą drogą. Oczywiście dzięki swojemu rządowi, bo ta gałąź gospodarki jest w Polsce w praktyce kontrolowana przez rząd i podległe mu spółki.
Jednak nie przeszkodziło to w gwałtownym wzroście cen paliw na polskim rynku – mimo iż cena rosyjskiej ropy jest zbliżona do tej z dnia inwazji (nawet nieco niższa, jeśli liczyć w dolarach). Warto zwrócić uwagę, że modelowa marża rafineryjna Orlenu wzrosła od lutego dziewięciokrotnie (z 2,7% do 24.3%).
Wygląda na to, że Polacy ponoszą koszty wcale nie walki z Putinem, tylko czegoś zupełnie innego.

12355 „unijnych” mieszkań zamiast 70 tysięcy?

5 czerwca, 2022

Pamiętacie, jak to Lewica załatwiła z PiS wepchnięcie do Krajowego Planu Odbudowy budowy mieszkań dla najuboższych, dając w zamian głosy potrzebne do ratyfikacji decyzji Rady Unii Europejskiej w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej (niezbędnej do uruchomienia środków na Fundusz Odbudowy)? Początkowo mówiono o 75 tysiącach mieszkań, w projekcie KPO zapisano, że ma być ich 71700 do III kwartału 2026 – 5 miliardów złotych (1,2 mld euro) miało pójść z części pożyczkowej KPO, 5 miliardów z Funduszu Dopłat BGK (czyli pośrednio z budżetu państwa), a 11,4 mld ze środków własnych – głównie samorządów.
W planie zaakceptowanym przez Komisję Europejską jest tych mieszkań już znacznie skromniejsza liczba, bo do II kwartału 2026 przewiduje się powstanie ich 12355 (cel B31L). Nie jest napisane, jaka suma z części pożyczkowej KPO będzie na to przeznaczona. Ale można wnioskować, że podobna do zakładanej pierwotnie, bo całość wydatków z części pożyczkowej z grubsza odpowiada temu, co zaplanował w KPO polski rząd.
Gdyby zgodnie z pierwotnym planem dofinansowanie z unijnej pożyczki miało pokryć ok. 25% kosztów, to oznaczałoby to, że wybuduje się mieszkania horrendalnie drogie – jedno średnio za ponad 1,7 mln zł. Ale może uznano, że samorządów i państwa nie stać w obecnej sytuacji na dodatkowe wydatki na ten cel i założono, że dofinansowanie pokryje 100%. Wtedy przy obecnym kursie euro jedno mieszkanie będzie kosztowało ok. 450 tys. zł. Jako, że średni koszt budowy metra kwadratowego wynosi obecnie 5252 zł, to powinny być to całkiem spore mieszkania – przeciętnie ok. 85 metrów kwadratowych. No ale możliwe, że będą mniejsze, bo wymogiem jest podwyższona efektywność energetyczna budynków – o 20% wyższa niż obecnie obowiązujący standard budynków „niemal-zeroenergetycznych” (nZEB).
Ponieważ pożyczkę z Funduszu Odbudowy polskie państwo i tak będzie musiało zwrócić, można się zastanowić, czy nie lepiej byłoby już wybudować w tym przypadku większej liczby mieszkań po prostu w standardzie nZEB bezpośrednio z budżetu państwa. Albo taką samą liczbę za mniejsze pieniądze. A jeśli mimo wszystko mają być tu zaangażowane zarówno środki z Funduszu, jak i budżetowe i/lub samorządowe, to mocno zaczyna tu śmierdzieć niegospodarnością.
Tak czy inaczej, z obiecywanych 70 tysięcy mieszkań (taka liczba figuruje nadal na stronie Lewicy) zrobiło się 12 tysięcy. Chyba PiS zrobiło Lewicę nieco w konia.

Zamożni do elektryków, biedniejsi do tramwajów

3 czerwca, 2022

Kamienie milowe zaakceptowanego przez Komisję Europejską Krajowego Planu Odbudowy dla Polski przewidują między innymi wprowadzenie do połowy 2026 r. podatku od posiadania pojazdów z silnikiem spalinowym, uzależnionego od ilości emitowanego przez nie dwutlenku węgla i tlenków azotu. Wcześniej, do końca 2024 r. ma zostać wprowadzona opłata rejestracyjna od takich pojazdów, również uzależniona od ilości emitowanych substancji.
Wpływy z tego podatku i opłaty mają być przeznaczone na „ograniczenie negatywnych efektów zewnętrznych transportu” oraz „rozwój niskoemisyjnego transportu publicznego”. Czyli właściciele pojazdów z silnikiem spalinowym mają płacić za usuwanie efektów zatruwania powietrza przez ich silniki i dodatkowo dokładać się do tego, by mniej zatruwały autobusy.
Tylko, że użytkownicy pojazdów z silnikiem spalinowym już płacą dużo wyższe podatki niż inni. W cenie paliwa jest przecież akcyza oraz opłata paliwowa. Dlaczego wpływy z tych podatków nie mogą iść na cele związane z ochroną środowiska? A jeśli idą, to dlaczego wprowadzać jeszcze kolejną opłatę?
Można się domyślać, że chodzi o zachęcanie ludzi do kupowania pojazdów z silnikami mniej zatruwającymi środowisko. Problem w tym, że Polska to nie Niemcy czy Skandynawia i ludzie jeżdżą pojazdami jak najtańszymi, co oznacza jak najstarsze. Według różnych danych średni wiek samochodu w Polsce to obecnie 14-16 lat. Wielu Polaków nie stać, by kupić nowszy samochód z mniejszą emisją spalin, nie mówiąc już o elektrycznym (co do tych ostatnich, uzgodniono w KPO jako cel 20082 pojazdy elektryczne jako w połowie 2026 r. – wzrost o 100% w stosunku do końca 2020 r.). I właśnie oni zostaną najbardziej obciążeni nowym podatkiem – w dodatku do i tak drastycznie rosnących cen paliwa.
A dodatkowo inny z kamieni milowych KPO narzuca obowiązek wprowadzenia przez wszystkie miasta powyżej 100 tysięcy mieszkańców do wprowadzenia „niskoemisyjnych stref transportu” na wszystkich obszarach, gdzie zanieczyszczenie przekracza unijne progi. To może spowodować, że mniej zamożni mieszkańcy Polski, których nie stać na kupno nowego niskoemisyjnego środka transportu, nie tylko będą ponosić wyższe koszty ich utrzymania swoich pojazdów, ale i nie będą mogli poruszać się nimi w wielu obszarach miejskich. Będą musieli przesiąść się do komunikacji zbiorowej i tracić na dojazd do pracy na przykład dwie godziny zamiast jednej, w dodatku w mniej komfortowych warunkach. Albo zrezygnować z pracy w lokalizacji położonej zbyt daleko lub w „niskoemisyjnej” strefie.
Chyba, że uda się im wynegocjować pracę zdalną. Ale nie każdą pracę można wykonywać zdalnie i nie każdy pracodawca się na to zgodzi.
A co z tymi, których praca lub biznes polega na jeżdżeniu? Mogą musieć zainwestować w nowe środki transportu lub zmienić zajęcie – co może przełożyć się na dodatkowy wzrost cen różnych usług.
Wygląda na to, że pieniądze, czas lub komfort życia zwykłych, przeciętnie lub mniej przeciętnie zarabiających ludzi mają zostać przymusowo złożone na ołtarzu częściowej redukcji jednego, wcale nie najważniejszego czynnika zanieczyszczenia powietrza, jakim są tlenki azotu (transport odpowiada za niecałe 40% ich emisji w Polsce). Nie przełoży się to bynajmniej na likwidację smogu, tworzonego w naszym kraju głównie przez pyły i węglowodory aromatyczne takie jak benzo(a)piren, pochodzące w zdecydowanej większości z innych źródeł. W zamian Unia da m. in. pieniądze na produkcję samochodów elektrycznych dla tych zamożniejszych oraz może na eksport.

Turecki Putin

2 czerwca, 2022

Prezydent Turcji zachowuje się jak Putin – zapowiada napaść na sąsiedni kraj, w celu oczyszczenia go z rzekomych „nazistów”, przepraszam – „terrorystów” i utworzenia w nim kontrolowanej przez jego państwo strefy.
Już po raz kolejny – poprzednim razem zaatakował w 2019 roku.
Ciekawe, czy Polska, inne państwa Unii Europejskiej, Wielka Brytania, USA nałożą po tej napaści na Turcję sankcje? Czy ich parlamenty ogłoszą Erdogana zbrodniarzem wojennym? Czy Autonomiczna Administracja Północnej i Wschodniej Syrii dostanie od nich wsparcie w postaci dodatkowej broni w celu walki z armią turecką? Czy choćby uchodźcy z Rożawy dostaną z mocy prawa tymczasową ochronę w Unii Europejskiej, tak, jak ci z Ukrainy?
Te pytania są niestety retoryczne, bo prawda jest taka, że prawie na pewno nie. Bo Turcja w przeciwieństwie do Rosji nie jest postrzegana jako zagrożenie dla państw Zachodu. Choć od dawna wspiera separatystyczną republikę Cypru Północnego wykrojoną z jej pomocą z terytorium obecnego członka Unii Europejskiej tak samo, jak republiki doniecka i ługańska wykrojone zostały z pomocą Rosji z terytorium Ukrainy, a aktualnie grozi zakwestionowaniem suwerenności Grecji nad wyspami na Morzu Egejskim. A w polityce wewnętrznej – więźniowie polityczni, ściganie przeciwników politycznych za granicą, cenzura – też zbytnio nie odbiega od Rosji.
Ba, nawet postrzega się ją jako sojusznika przeciwko Putinowi. Bo przecież sprzedaje Bayraktary armii ukraińskiej.
Więc w cieniu wojny na Ukrainie armia Erdogana zagarnie kolejny kawałek północnej Syrii, zabije jakąś liczbę ludzi, innych zmusi do ucieczki, może popełni trochę zbrodni wojennych na cywilach.
I prawie nikt tego nie zauważy.

Broń do obrony

27 maja, 2022

Wczoraj znany policji przestępca Dennis Butler przyszedł z karabinkiem na przyjęcie w Charleston i zaczął strzelać do przebywających tam ludzi. Jedna z przebywających tam kobiet wyciągnęła pistolet i go postrzeliła. Napastnik zmarł w szpitalu, nikt inny nie został poszkodowany.
Ciekawe, co byłoby, gdyby noszenie broni palnej w miejscach publicznych podlegało rządowym restrykcjom, tak jak to już jest w USA w „strefach szkolnych” (tysiąc stóp od terenów należących do szkół)? Czy bardziej prawdopodobne, że broni nie miałby Butler, czy pani, która strzeliła do niego w obronie?
Przykład amerykańskich stref szkolnych, w których regularnie dochodzi do ataków z użyciem broni palnej na bezbronne ofiary, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat były trzy strzelaniny z więcej niż dziesięcioma ofiarami śmiertelnymi – ostatnia trzy dni temu w Teksasie – każe przypuszczać, że raczej to drugie.
A może rządowym restrykcjom powinien podlegać w ogóle dostęp do broni jako taki, żeby Butler w ogóle nie miał okazji jej zdobyć? Niemal w każdym państwie na świecie jest on bardziej ograniczony niż w USA i o ile w wielu z nich liczba zabójstw z użyciem broni palnej w przeliczeniu na liczbę ludności jest mniejsza, to nie we wszystkich – przykładem mogą być tu choćby Argentyna, RPA czy zwłaszcza Wenezuela. Jeśli w społeczeństwie jest duża liczba ludzi skłonnych do agresji wobec innych ludzi (co zależy od różnych czynników – i należałoby się zastanowić, czy szkoła w USA, a może nie tylko tam, nie jest czymś, co taką agresję wywołuje), to restrykcje w dostępie do broni nie pomogą, a nawet mogą zaszkodzić.

Już nie tylko wojenna cenzura Internetu

24 maja, 2022

Okazuje się, że blokowanie dostępu do zasobów internetowych, dokonywane na poziomie DNS przez polskich przedsiębiorców telekomunikacyjnych na żądanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dotyczy już nie tylko stron z propagandą rosyjską. „Zaufana Trzecia Strona” poinformowała, że blokowana w ten sposób jest też strona publikująca e-maile, które wyciekły ze skrzynki pocztowej ministra Dworczyka. Czyli próbuje się ograniczyć dostęp do informacji niewygodnych dla rządzących polityków.
Niecały miesiąc temu napisałem, że przepis pozwalający na takie działanie ABW i innych służb (art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne) „stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu”.
Szybko poszło.
(Przypominam, że taką blokadę (nie wiem, czy stosują ją wszyscy dostawcy Internetu, czy tylko niektórzy) można łatwo obejść wpisując sobie w konfiguracji komputera lub telefonu adresy serwerów DNS spoza Polski (np. Google: 8.8.8.8)).

Imigranci przechodzą, przedsiębiorcy padają

22 maja, 2022

Przedsiębiorca z Krynek został zmuszony zamknąć prowadzony od 2015 roku biznes z powodu ograniczeń przebywania w strefie nadgranicznej przyległej do granicy z Białorusią, wprowadzonych od 2 września ubiegłego roku stanem wyjątkowym, a następnie od grudnia przedłużonych rozporządzeniami ministra spraw wewnętrznych i administracji wydanymi na podstawie specjalnie znowelizowanej ustawy o ochronie granicy państwowej.
Tak – już od prawie dziewięciu miesięcy w przygranicznych gminach nie mogą przebywać (chyba, że za specjalnym pozwoleniem komendanta Straży Granicznej) m. in. turyści, przyjeżdżający w gości krewni i znajomi mieszkańców, no i oczywiście – o to chodzi w tej regulacji – zamiejscowi dziennikarze i działacze organizacji humanitarnych, którzy mogliby informować o działaniach podejmowanych wobec przedostających się nielegalnie przez granicę imigrantów lub im pomagać.
Rzecz jasna, tacy imigranci próbują przedostawać się przez granicę cały czas – Straż Graniczna wg podawanych przez siebie informacji wyłapuje w ostatnich dniach zwykle ponad trzydziestu cudzoziemców dziennie. Nic nie wskazuje, żeby ich liczba miała zmaleć, przynajmniej do momentu wybudowania muru na całej długości granicy. Dla samych prób nielegalnego przekraczania granicy „czasowy zakaz przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej” nie ma większego znaczenia.
Mimo to jest utrzymywany (na razie obowiązuje do końca czerwca), bo najwyraźniej komuś bardzo zależy, by to, co dzieje się z tymi imigrantami nie było nagłaśniane.
A że jakiemuś przedsiębiorcy przy okazji padnie biznes, a jego pracownicy stracą pracę – trudno. Jak to się mówi, „nie da się zrobić omletu bez rozbijania jaj”.

Wojenna cenzura Internetu

30 kwietnia, 2022

„Zaufana Trzecia Strona” informuje, że szereg stron internetowych, rozpowszechniających propagandę rosyjską, jest blokowana przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych na poziomie DNS – czyli na zapytanie o adres IP domeny, z której korzysta taka strona użytkownik korzystający z usługi dostępu do Internetu otrzymuje z serwera DNS swojego dostawcy celowo błędną odpowiedź i w efekcie nie jest w stanie połączyć się z żądanym zasobem.
Wg „Zaufanej Trzeciej Strony” ta blokada jest dokonywana na żądanie ABW, na podstawie art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne, stanowiącego, iż „Przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, jeżeli połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty”.
(„Uprawnione podmioty” wg art. 179, ust. 3 pkt a) tejże ustawy to Policja, Biuro Nadzoru Wewnętrznego, Straż Graniczna, Służba Ochrony Państwa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Żandarmeria Wojskowa, Centralne Biuro Antykorupcyjne i Krajowa Administracja Skarbowa).
Oczywiście taką blokadę stosunkowo łatwo obejść – wystarczy ustawić sobie w ustawieniach karty sieciowej na komputerze adresy serwerów DNS np. Google. Tym niemniej okazuje się, że w polskim porządku prawnym od 2004 r. istnieje – i faktycznie jest używany – przepis umożliwiający prewencyjną cenzurę informacji dostępnych pod adresami należącymi do określonej domeny internetowej (prewencyjną, ponieważ w opisanym wyżej przypadku blokowana jest nie tylko już rozpowszechniona na danej stronie treść, ale i potencjalne nowe treści, które mogą być (i zwykle są) tam publikowane już po wprowadzeniu blokady), w dodatku bez możliwości odwołania się od takiej cenzury do sądu. Czyli łamiący art. 54, ust. 2 oraz art. 77, ust. 2 Konstytucji RP.
Póki co, stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu.
A zwolennikom Putina (którzy i tak tę blokadę obejdą lub udostępnią zablokowane treści gdzie indziej) daje to do ręki argument, że skoro rosyjski przekaz jest aktywnie blokowany, to najwyraźniej musi stanowić on niewygodną, trudną do zbicia prawdę. I drugi – że cenzura w Polsce niczym nie różni się od blokowania stron przez rosyjski Roskomnadzor.
Tak się nie wygra wojny informacyjnej z wrogiem.