Internetowa elito, koniec twoich przywilejów

26 czerwca, 2012

„Lepiej byłoby, żebyśmy mieli dostęp do Internetu wszędzie, na wsi, w małej miejscowości, ale jest głównie w dużych miastach. Jeśli więc w tej ciężkiej sytuacji mamy coś wybrać, to likwidujemy tę ulgę, wiedząc że to ulga dla wybranych”oświadczyła dziennikarzom pani marszałek Ewa Kopacz. Oświadczenie to zbiegło się z ogłoszeniem przez Urząd Komunikacji Elektronicznej „Raportu o stanie rynku telekomunikacyjnego w Polsce w 2011 roku”, w którym można było przeczytać, że 74% gospodarstw domowych posiadało w minionym roku szerokopasmowy dostęp do Internetu. Okazuje się więc, że używając terminologii pani marszałek, prawie trzy czwarte Polaków to „wybrani”…
Raport UKE wprawdzie nie podaje, jak wyglądał dostęp do Internetu na wsi, w małych miejscowościach oraz w dużych miastach, ale są inne źródła. I tak raport Diagnozy Społecznej podaje, że w 2011 roku dostęp do Internetu miało 60% Polaków powyżej 16 roku życia, w tym 48% zamieszkałych na wsi i 59,5% zamieszkałych w małych miastach (poniżej 20 tysięcy mieszkańców). Jest to owszem mniej niż w dużych miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców (76,7%), ale nie można mówić, że dostępu do Internetu na wsi i w małych miejscowościach nie ma lub że mają do niego dostęp tylko „wybrani”. Zgodnie natomiast z danymi GUS w komputer z dostępem do Internetu wyposażonych było 66,3% gospodarstw domowych w miastach i 54% gospodarstw domowych na wsi.

Wolność zgromadzeń zagrożona – decydujące starcie

24 czerwca, 2012

Oto list w sprawie zmiany ustawy Prawo o zgromadzeniach, jaki wysłałem na Facebooku do szeregu posłów (głównie z województwa śląskiego) oraz mejlem na adresy kół poselskich:
„26 czerwca, na 17. posiedzeniu Sejmu, planowane jest sprawozdanie Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka o przedstawionym przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej projekcie ustawy o zmianie ustawy – Prawo o zgromadzeniach. Projekt ten w kształcie przyjętym przez komisje (druk 434) zagraża wolności zgromadzeń w Polsce, a to przez następujące zapisy:
1) Możliwość zakazania zgromadzenia, jeżeli w tym samym czasie i miejscu lub na trasie przejścia zgłoszonych zostało 2 lub więcej zgromadzeń i nie jest możliwe ich oddzielenie lub odbycie w taki sposób, aby ich przebieg nie zagrażał życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach, a organizator zgromadzenia zgłoszonego później, pomimo wezwania go przez organ gminy, nie dokonał we właściwym terminie zmiany czasu lub miejsca zgromadzenia albo trasy przejścia uczestników (nowo proponowany art. 8 pkt. 3 ustawy w połączeniu z nowo proponowanym art. 7a ustawy). Z tego zapisu nie wynika, że zakaz może dotyczyć wyłącznie zgromadzenia zgłoszonego później. Można więc wyobrazić sobie sytuację, w której przeciwnicy jakiegoś zgromadzenia zgłaszają w tym samym miejscu i czasie kontrmanifestację, nie dokonują mimo wezwania zmiany jej miejsca lub czasu i w konsekwencji organ gminy zakazuje obu zgromadzeń. Będzie to łatwy sposób na uniemożliwianie zgromadzeń przez ich przeciwników, zwłaszcza jeśli organizator lub cel pierwotnego zgromadzenia nie będzie mile widziany przez organ gminy.

Zderegulować zbiórki publiczne

16 czerwca, 2012

Nie minęło dużo czasu od wyroku Sądu Rejonowego dla Krakowa-Podgórza w Krakowie, potwierdzającego, że ustawa o zbiórkach publicznych nie dotyczy zbiórek przeprowadzanych za pomocą obrotu bezgotówkowego (np. PayPal, przelewy elektroniczne) i że w związku z tym przeprowadzanie takich zbiórek bez wymaganego przez tę ustawę zezwolenia nie jest żadnym wykroczeniem – a już Minister Administracji i Cyfryzacji zaproponował poprawkę do wspomnianej ustawy poddającą jej regulacji także i bezgotówkowe zbiórki. Autor informacji na stronie ministerstwa argumentuje, że w wyniku tego „jest nadzieja, że już wkrótce zbiórki publiczne będzie można przeprowadzać jednym kliknięciem albo esemesem” – przemilczając oczywisty fakt, że w sytuacji braku regulacji takie zbiórki można przeprowadzać już teraz. Ale, jak widać, to co jest nieuregulowane ustawą i niepoddane kontroli władzy, dla urzędnika nie istnieje. A może chodzi o wmówienie ludziom, że tak jest?

Odwróć tabelę, Polska prawie na czele

30 maja, 2012

Zerknijmy na strony 296-297 „The Global Competitiveness Report 2011-2012” opracowanego przez Światowe Forum Ekonomiczne. Można przeczytać tam parę ciekawych rzeczy dotyczących Polski. Między innymi to, że na 142 sklasyfikowane kraje znajduje się ona:
– na 134. miejscu, jeśli chodzi o jakość dróg;
– na 128. miejscu, jeśli chodzi o zrównoważenie budżetu państwa;
– na 124. miejscu, jeśli chodzi o ciężar nakładanych przez państwo regulacji.
To ostatnie jest szczególnie warte zauważenia w kontekście powtarzanej w kółko bajki o tym, że rządzą nami liberałowie, którzy dążą do wycofania się państwa z jak największych obszarów życia społecznego.

Krakowski sposób na wolność zgromadzeń

25 maja, 2012

Policja i straż miejska rozpędziły demonstrantów koczujących w namiotach na krakowskim Rynku Głównym. Protestujący wprawdzie mieli zgodę (brak zakazu) miasta na trwające tydzień zgromadzenie, ale po dwóch dniach urzędnicy magistratu stwierdzili, że „w związku ze stwierdzeniem zbyt małej liczby osób protestujących, zgromadzenie uległo samorozwiązaniu” i na tej podstawie nakazali im opuszczenie Rynku. Ponieważ demonstranci odmówili, straż miejska i policja po kolejnych dwóch dniach usunęły ich siłą.
Czytam obowiązującą ustawę o zgromadzeniach i jakoś nie mogę się tam doczytać zapisu stanowiącego o możliwości stwierdzenia przez przedstawiciela gminy, że zgromadzenie uległo samorozwiązaniu z powodu zbyt małej liczby osób. Ustawa przewiduje jedynie możliwość rozwiązania zgromadzenia przez jego przewodniczącego (art. 10) oraz przez przedstawiciela gminy w przypadku, jeśli „jego przebieg zagraża życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach lub gdy narusza przepisy niniejszej ustawy albo ustaw karnych, a przewodniczący, uprzedzony o konieczności rozwiązania zgromadzenia, wzbrania się to uczynić” (art. 12 ust. 1).

Jak przemija era monopolu fotoreportera

24 kwietnia, 2012

„Jeśli mamy gospodarkę wolnorynkową, wszystkie podmioty powinny działać na równych zasadach. Gdzie jest zasada równych szans, kiedy obok zarejestrowanych, płacących podatki fotoreporterów, jest 30 milionów „obywatelskich” publikujących za darmo (nikt nie sprawdza, skąd mają sprzęt czy jakiego używają oprogramowania)? Pracujemy w świecie permanentnego dumpingu i nie ma urzędu, który by nas chronił” – pyta Stowarzyszenie Fotoreporterów w opublikowanym niedawno liście otwartym do polskich władz. Jak widać, autorzy listu w interesujący sposób rozumieją wolny rynek i równe szanse. Jeśli każdy (również oni) może zrobić zdjęcie i opublikować je za darmo, albo za symboliczne wynagrodzenie w rodzaju wejściówki na koncert czy mecz, to nie ma wolnego rynku i równych szans. „Wolny rynek” i „równe szanse” byłyby, gdyby możliwość publikowania zdjęć mieli tylko oni i inni zarejestrowani fotoreporterzy. W domyśle – za odpowiednio wysoką, niezepsutą „dumpingiem” cenę. I dobrze byłoby, gdyby na straży tej wyłączności stanął odpowiedni urząd.
Czekam, aż podobne rozumowanie przeprowadzą zawodowi dziennikarze i zaczną domagać się „równych szans” polegających na uniemożliwieniu mi i innym „obywatelskim” blogerom publikowania za darmo tekstów w Internecie? Może przyłączą się do nich profesjonalne opiekunki do dzieci, domagające się, by odpowiedni urząd zajął się „dumpingiem” ze strony babć i niań-amatorek? A potem piekarze, oburzeni na to, że bez rejestracji piekę sobie sam w domu chleb i czasami nawet mogę komuś go dać, jak również restauratorzy i zawodowi kucharze, nie mogący się pogodzić z tym, że 30 milionów „obywatelskich” kucharzy gotuje i piecze różne rzeczy w domach, częstuje nimi za darmo krewnych i znajomych, i do tego dzieli się bez skrępowania nieprofesjonalnymi przepisami?

Argument siły zamiast siły argumentów?

20 kwietnia, 2012

Jak podała „Rzeczpospolita„, toruński prawnik Przemysław Szczepłocki (gazeta podaje jego nazwisko jako Szczepłowski) wniósł do sądu prywatny akt oskarżenia o przestępstwo z art. 212 kk (zniesławienie) przeciwko profesorowi Aleksandrowi Nalaskowskiemu, dziekanowi Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Poszło o następujące słowa tego ostatniego:
„Rodzice homoseksualni (…) nie są w stanie przekazać dziecku w procesie wychowania właściwego wymiaru życia seksualnego – stwierdził. – Ten wymiar będzie zawsze wymiarem spaczonym, chorym. Tak jak homoseksualizm jest chory, choć Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że nie jest”.
Pan Szczepłocki jako homoseksualista uznał, że zniesławia to jego, czy też homoseksualistów w ogóle – bo art. 212 kk mówi też o zniesławieniu grupy osób. Ciekawe, co orzeknie sąd? Jeśli uzna prof. Nalaskowskiego winnym, to otworzy to drogę do skazywania za np. takie wypowiedzi:
„Socjaliści nie są w stanie odgórnie zorganizować sprawnie funkcjonującej gospodarki zgodnie ze swoimi teoriami. Taka gospodarka zawsze będzie spaczona, chora. Tak jak chory jest socjalizm”.

Ateizm i zasady moralne

12 kwietnia, 2012

„Z ateizmem jest taki problem, że stoi on na gruncie nicości. Jeśli ateista twierdzi, że uznaje jakieś zasady, to on opiera to twierdzenie jedynie na wykładni kantowskiej – „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Co jednak, gdy pewnego dnia taki człowiek się obudzi i zrodzą się w nim inne zasady? Wtedy równoważność między zasadą „nie można nikogo zabijać” a „można zabijać każdego”, jest stuprocentowo pełna” – stwierdził Tomasz Sommer w wywiadzie „Czym jest libertarianizm” opublikowanym na łamach „Najwyższego Czasu”. No faktycznie – nie można mieć przecież stuprocentowej pewności, że taki ateista, dotychczas akceptujący zasadę „nie zabijaj” nie obudzi się kiedyś w przekonaniu, że słuszna jest zasada „zabijaj każdego”…
Ale z człowiekiem wierzącym w Boga, np. katolikiem, może być przecież tak samo. Pewnego dnia może on się obudzić w przekonaniu, że Bóg jednak nie istnieje. Albo, że wprawdzie istnieje, ale domaga się dajmy na to zabijania niewiernych. Albo, że istnieje, ale nie obchodzi go to, co robią ludzie. Albo, że mimo istnienia Boga i jego zasad jednak lepiej podążać za szatanem. I jeśli taki człowiek uznaje określone zasady tylko dlatego, że wierzy w istnienie Boga, w to, że Bóg wymaga określonego postępowania oraz w to, że podążanie za Bogiem bardziej opłaca się od podążania za szatanem, to w takim przypadku zrodzą się w nim inne zasady i niewykluczone, że jedną z nich będzie „zabijaj każdego”.
Owszem, taki człowiek przestaje być wtedy katolikiem w ścisłym sensie tego słowa, podczas gdy ateista, który zmieni swoje zasady moralne nie musi przestać być ateistą. Wynika to z prostego faktu, że słowo „ateista” oznacza każdego, kto nie wierzy w Boga (bez względu na uznawane przez niego zasady), natomiast słowo „katolik” oznacza kogoś, kto nie tylko wierzy w Boga oraz określone dogmaty, ale i uznaje określone zasady. Jednak wcale nie oznacza to, że w przypadku katolika ryzyko zmiany zasad moralnych jest mniejsze niż w przypadku ateisty uznającego takie zasady. Niby dlaczego tak miałoby być? Czy ktoś to sprawdzał? Przeprowadzał jakieś badania? Tomasz Sommer nic takiego nie przytacza. A przecież znane są przypadki katolików zmieniających wyznanie, całkowicie przestających wierzyć w Boga, świadomie wybierających życie w grzechu czy też dopuszczających się zbrodni w całkowitym przekonaniu, że są dobrymi katolikami, a nawet w imię Boga.

Wyróżnienie dla Jurrego Hermansa

5 kwietnia, 2012

Dziesięcioletni Holender, Jurre Hermans, wysłał na konkurs Nagrody Ekonomicznej Wolfsona swoją propozycję rozwiązania problemu zadłużenia Grecji. Propozycja z grubsza sprowadzała się do przymusowego odebrania wszystkim Grekom ich oszczędności w euro – w zamian za walutę zastępczą – i spłacenia z tego długów greckiego rządu. Dziesięciolatek nie otrzymał wprawdzie głównej nagrody, ale jury konkursu przyznało mu honorowe wyróżnienie w wysokości 100 euro.
Oczywiście nie należy wymagać od dzieciaka znajomości niuansów ekonomii i polityki gospodarczej. Tym niemniej fakt, że przyszedł mu do głowy pomysł spłacenia długów rządu Grecji poprzez zwykłe obrabowanie jej obywateli (bo jak inaczej nazwać przymusową wymianę pieniędzy?) sporo mówi o tym, jak jest uczony i wychowywany. Że albo zasada „nie kradnij” nie jest w tej edukacji i wychowywaniu zbyt istotna, albo też w kolektywistyczny sposób zaciera się w nich różnicę między państwem i zamieszkującymi jego obszar ludźmi. Zaś przyznanie mu honorowego wyróżnienia – zamiast listu o treści np.: „Jurre, doceniamy Twoje zainteresowanie ekonomią w tak młodym wieku, ale musimy Ci wyjaśnić, że propozycji okradzenia obywateli Grecji z ich oszczędności w celu spłacenia długów zaciągniętych przez polityków rządzących tym państwem nie uważamy za moralnie właściwą” – świadczy o tym, że ekonomiści oceniający prace w tym konkursie (byli doradcy premierów kilku krajów i dwóch wielkich banków) nie widzą w takim pomyśle w gruncie rzeczy nic złego. W końcu już nie raz dobierano się do oszczędności ludzi, by rozwiązać problemy spowodowane przez polityków – jak na przykład w 1933 roku, gdy prezydent Roosevelt nakazał oddać wszystkim Amerykanom posiadane przez nich złoto w zamian za dolarowe papierki, które stopniowo potem traciły wartość. Dla samozwańczych kapłanów światowych finansów – mainstreamowych ekonomistów – jednostka jest zerem.

Talib

26 marca, 2012

Od pewnego czasu mam w samochodzie radio, którego sobie słucham, zwykle w drodze do i z pracy. Tak się składa, że radio to domyślnie zostało ustawione na Radio ZET, a ponieważ nie chce mi się eksperymentować, to dalej ustawione jest na Radio ZET. No i dzisiaj rano usłyszałem w tym Radiu ZET wywiad z gościem – byłym marszałkiem Sejmu, liderem Prawicy Rzeczypospolitej, Markiem Jurkiem. Który to polityk powiedział coś, na co w przenośni „opadła mi szczęka”:
„Natomiast ważne jest to, żebyśmy mieli świadomość jednego, w Polsce nie przełamiemy kryzysu demograficznego, potrzebne są zmiany podatkowe, które nam zresztą w tych propozycjach podatkowych takich bardzo socjalnych, czy wręcz socjalistycznych, Solidarnej Polski zabrakło, a nie przeprowadzimy tej zmiany samymi środkami materialnymi, które są bardzo ważne i Prawica Rzeczpospolitej ma tu duże osiągnięcia, bez zmiany moralnej. Bez zmiany moralnej tu trzeba po prostu odważnie powiedzieć, że jeżeli ktoś nie ma odwagi powiedzieć nie pornografii, to Polski nie zmieni.
Właśnie tak. Kryzys demograficzny nie może zostać przełamany, a korzystne wg Marka Jurka zmiany podatkowe nie mogą zostać wprowadzone, jeśli nie będzie miało się odwagi powiedzieć „nie” pornografii. Sprzeciw wobec gołej dupy jest warunkiem koniecznym tego, by przeprowadzono zmiany podatkowe i żeby rodziło się więcej dzieci. Jak pan Jurek sobie to w głowie logicznie połączył, pozostaje jego tajemnicą. Przy czym okazuje się, że „powiedzieć nie pornografii” oznacza wg byłego marszałka całkowite „skasowanie” tego, co uważa za pornografię („Monika Olejnik: Czyli w ogóle pornografię trzeba byłoby skasować, tak? Marek Jurek: No oczywiście. Ma pani wątpliwości?”), czyli m. in. różnych pism dla dorosłych „eksponowanych” (choć zafoliowanych i jak sam przyznał, nieoglądanych przez niego) na stacjach benzynowych, a także „Playboya”… a już na pewno jego reklam.