Po drugiej turze

2 czerwca, 2025

Przestańcie mówić, że przegrał kandydat liberałów. Liberałowie są za wolnością decydowania przez ludzi o sobie i swojej własności, oraz za prywatną własnością środków produkcji – nie za:
– spółkami Skarbu Państwa z radami nadzorczymi i zarządami obsadzanymi przez polityków,
– narzucanymi siłą „zielonymi ładami” i opodatkowywaniem produkcji energii,
– zamykaniem wjazdu do całych miast ludziom, których nie stać na nowe samochody,
– ograniczaniem legalnej imigracji,
– ograniczaniem handlu z innymi krajami,
– zmuszaniem ludzi, by płacili w podatkach na cudze dzieci,
– państwową finansowaną z przymusowych podatków telewizją,
– karaniem za wypowiedzi,
– odgórnym narzucaniem programu w szkołach,
– zakazywaniem używek,
– nakładaniem karnych opłat na jedzenie uznane za niezdrowe,
– obowiązkowymi ubezpieczeniami balkonów,
– zwiększaniem udziału w PKB wydatków publicznych – ostatecznie prędzej czy później przymusowo finansowanych z podatków lub inflacji.
Przegrał kandydat etatystycznej lewicy – socjaldemokratów – z kandydatem etatystycznej prawicy – nacjonalistów. Którzy też zasadniczo są – może w nieco innym zakresie – za tym, co wyżej.

Przed drugą turą

30 maja, 2025

Nie obchodzi mnie, czy Karol Nawrocki ma tatuaże, zażywa snus czy coś mocniejszego i czy będąc ochroniarzem załatwiał seksworkerki gościom hotelu, w którym pracował. Uważam, że każdy ma prawo wyglądać jak chce, korzystać z używek, z jakich chce, uprawiać dobrowolny seks, z kim chce – a używki i usługi seksualne są normalnymi dobrami pożądanymi przez wielu ludzi, bo sprawiają im przyjemność. I ich dostarczanie oraz korzystanie z nich powinno być legalne, a zajmować się tym powinni nie gangsterzy, ale zwykli przedsiębiorcy działający na wolnym rynku.
Powód, dla którego nie zagłosuję na Nawrockiego jest inny – nie zagłosuję na niego, bo jest on przedstawicielem opcji politycznej, która – jak już dowiodła – chce ograniczać ludziom wolność w wielu obszarach życia. Zarówno wolność decydowania o sobie, jak i o swojej własności. Notabene również w kwestii używek – bo już zapowiedział, że nie poprze dekryminalizacji marihuany.
I dlatego nie zagłosuję również na jego kontrkandydata.

Umizgi do wyborców Mentzena

25 maja, 2025

Kilka lat temu Sławomir Mentzen mówił do swoich partyjnych kolegów:
„Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. (…) Trzeba mówić ludziom, że Żydzi dostaną naszą polską ziemię. To bardziej chwyci. I co więcej, myślą państwo, że jak dostaną tę naszą polską ziemię, to będą ją sami uprawiać? Oni zatrudnią Polaków. Założą Polakom chomąto i będą uprawiać nimi pole”.
Mówił tak, bo jest cynicznym politykiem, który dostrzegł, że taki jest właśnie potencjalny elektorat jego partii – to ludzie, którzy nienawidzą Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. I którzy uwierzą w najbardziej obrzydliwe kłamstwa na temat Żydów. Przypuszczalnie nie tylko Żydów.
Nie chodzi tu osoby nielubiące Unii Europejskiej jedynie z powodu unijnej biurokracji czy ograniczeń narzucanych w sferze gospodarczej (np. „Zielony Ład”). Gdyby tak było, Mentzen wymieniłby tylko Unię i podatki. Wymienienie na trzech pierwszych miejscach Żydów, homoseksualistów i aborcji oznacza, że chodzi o osoby nienawidzące ogólnie współczesnej Europy – za względną tolerancję wobec Żydów, mniejszości seksualnych, stawianie wolności kobiet do decydowania o swoim ciele ponad życie zarodka.
Jest to elektorat antysemicki, homofobiczny, tradycyjnie katolicki, także antyimigrancki – i z tego powodu antyeuropejski. Antyzachodni. I w konsekwencji często w jakimś stopniu przychylny Rosji.
I teraz Rafał Trzaskowski i Radosław Sikorski piją ze Sławomirem Mentzenem piwo jak najlepsi kumple, dbając o to, by się o tym dowiedziano.
Dlaczego? Bo są cynicznymi politykami umizgującymi się do wyborców Mentzena. Do wyżej wymienionego antyzachodniego elektoratu.
Podobnie zresztą jak Karol Nawrocki, który już bez wahania zdeklarował się na spotkaniu z Mentzenem, że sprzeciwi się ewentualnemu przystąpieniu Ukrainy do NATO.
To znaczy, że wyborcy partii Mentzena, którzy nienawidzą Żydów, homoseksualistów i aborcji (oraz imigrantów) mają obecnie nieproporcjonalnie duży wpływ na polską politykę. Bo to oni decydują o tym, kto będzie prezydentem – przynajmniej w świadomości kandydatów. I to oni za chwilę mogą zdecydować, kto będzie miał większość w Sejmie.
I w takim przypadku trzeba ich będzie dopieszczać bardziej, niż tradycyjny elektorat największych partii, który i tak zagłosuje na PO lub PiS.
Sojusz z Mentzenem i jego wyborcami oznacza powolne odwracanie się od Zachodu i jego dzisiejszych wartości.

Nawrocki pomaga Putinowi

22 maja, 2025

Karol Nawrocki zadeklarował publicznie wobec lidera Konfederacji Sławomira Mentzena, że jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nie ratyfikuje ewentualnego przystąpienia Ukrainy do NATO.
Okazuje się, że kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość – partię odwołującą się do dziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który Ukrainę (a także Gruzję) widział w przyszłości w NATO, i której politycy będąc u władzy w Polsce udzielili ogromnej wojskowej pomocy Ukrainie napadniętej w lutym 2022 r. przez Rosję – opowiedział się za wizją polityczną Władimira Putina. Bo dla Putina nieprzystępowanie Ukrainy do NATO jest jednym z celów wojny i warunków ewentualnego zakończenia działań wojennych.
Stanowisko Nawrockiego jest sprzeczne z tym, co mówili wcześniej prezydent Andrzej Duda czy poseł Arkadiusz Czartoryski, nie współgra też ze stanowiskiem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który wprawdzie postawił Ukrainie warunek, że jeśli chce przystąpić do NATO i UE, to musi uznać rzeź wołyńską za ludobójstwo, ale nie jest jako taki przeciwny takiej akcesji.
Okazuje się, że najbardziej antyrosyjski (wg np. badań Pew Research Center z 2024 r. – 97% Polaków wyraziło wtedy negatywny stosunek do Rosji) kraj świata może za chwilę mieć głowę państwa realnie działającą na rzecz rosyjskich interesów. Bo o ile perspektywa ewentualnych rozmów o przystąpieniu Ukrainy do NATO jest raczej odległa – nikt tego nie będzie proponował, dopóki trwa wojna – o tyle argument, że Polska tak czy inaczej zamierza zablokować takie przystąpienie (o ratyfikacji umów międzynarodowych w Polsce decyduje prezydent, choć za zgodą Sejmu) z pewnością będzie już teraz podnoszony przez Putina i innych rosyjskich polityków. „Nawet Polska nie chce was w NATO, nie macie na to szans, zawsze będziecie wobec nas sami”. A to może wpłynąć na kształt negocjacji pokojowych.
Oczywiście będzie to wbrew interesowi Polaków – mówiąc tradycyjnym językiem, wbrew polskiej racji stanu. Bo lepiej, by od wrogiej Rosji oddzielał nas na południowym wschodzie członek NATO – napaść na którego opłaca się mniej, bo po jego stronie mogą stanąć armie innych państw NATO – niż Ukraina niebędąca w żadnym sojuszu, którą można bardziej bezkarnie napaść i liczyć na jej pokonanie, czy tym bardziej Ukraina będąca w sojuszu z Rosją lub jej podporządkowana, której armia może wraz z rosyjską zaatakować Polskę na rozkaz rosyjskiego dyktatora. Lepiej zatem, żeby nie doszło do sytuacji, w której obecna wojna kończy się układem odcinającym Ukrainę od sojuszu z NATO, a Rosja odzyskuje siły i przygotowuje się do kolejnej agresji.
Ale dla Karola Nawrockiego najważniejsze jest zdobycie głosów wyborców Mentzena i Brauna, którzy mogą zdecydować o tym, że na kolejne pięć lat zasiądzie w Pałacu Prezydenckim. Zaś Sławomir Mentzen nieprzypadkowo umieścił taki punkt w deklaracji podsuniętej kandydatom w drugiej turze wyborów. Bo pewna, wcale nie marginalna, część elektoratu i działaczy Konfederacji nienawidzi obecnej Ukrainy i wolałaby już widzieć Ukrainę w orbicie wpływów rosyjskich. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że wolałaby widzieć w tej orbicie również i Polskę. Bo jest antyzachodnia, co łatwo przekłada się na prorosyjskość – przynajmniej w pewnym stopniu.
I w ten sposób stosunkowo mało liczna grupa prorosyjskich działaczy w Konfederacji oraz partii Brauna (bo Mentzen rywalizuje o antyzachodni elektorat z Braunem) może, wykorzystując egoistyczną logikę procesu wyborczego, ustawić Polskę w roli de facto wsparcia Rosji. A Karol Nawrocki albo nie ma dość „jaj”, by się temu przeciwstawić (mógł powiedzieć np., że obecnie jest to dyskusja bezprzedmiotowa, ale po zakończeniu wojny nie można wykluczyć, że Ukraina może stać się członkiem NATO), albo ma po prostu podobne do nich poglądy.

Komentarz powyborczy

19 maja, 2025

W kraju, w którym nie ma liczącego się ugrupowania liberalnego (opowiadającego się za zwiększaniem wolności zarówno w sferze gospodarczej, jak i pozagospodarczej), ludzie o poglądach liberalnych (stanowiący wg raportu Stowarzyszenia Libertariańskiego ok. 20% polskiego społeczeństwa) głosują albo na bezideowego etatystę udającego liberała, albo na nacjonalistów i religijnych fundamentalistów udających wolnorynkowców, albo na zdeklarowaną socjaldemokratyczną lewicę, która dość wiarygodnie obiecuje poluźnić przynajmniej pewne ograniczenia w sferze pozagospodarczej.
Albo nie głosują w ogóle.
Gdyby takie ugrupowanie istniało, wyniki wyborów w Polsce wyglądałyby inaczej.

Nie mam na kogo głosować

2 maja, 2025

Tradycyjnie przed wyborami zrobiłem sobie porównanie poglądów z kandydatami w wyborach prezydenckich – i tradycyjnie okazało się, że nie ma bliskiego mi kandydata. W zależności o testu największa zbieżność (ale i tak nieprzekraczająca 60%) wychodzi mi z różnymi kandydatami: w Latarniku Wyborczym kolejno z Mentzenem, Bartoszewiczem, Trzaskowskim, Maciakiem, Wochem i Senyszyn; w MyPolitics kolejno z Mentzenem, Zandbergiem, Braunem, Nawrockim, Bartoszewiczem i Biejat; w kompasie wyborczym Oko.Press kolejno z Zandbergiem, Biejat, Braunem, Hołownią i Trzaskowskim. W teście MyPolitics, który jest najdokładniejszy i bazuje na największej liczbie pytań okazało się dodatkowo, że z żadnym z kandydatów nie mam nawet 50% zgodności poglądów.
Dlaczego tak jest? Bo w Polsce nie ma opcji politycznej dla ludzi takich jak ja – przeciwników ograniczania ludziom wolności tak osobistej, jak i w gospodarce, zwolenników przeciwstawiania się agresji zarówno na podwórku krajowym, jak i międzynarodowym. Takich, co są jednocześnie za: swobodną pokojową imigracją; swobodą usunięcia zarodka ze swego ciała; niedyskryminowaniem ludzi żyjących w związkach innych niż małżeństwo kobiety i mężczyzny; nienarzucaniem przez państwo wartości specyficznych dla jakiejś religii; obniżaniem – i niewprowadzaniem jakichkolwiek nowych – podatków; niewtrącaniem się państwa – zarówno polskiego, jak i unijnoeuropejskiego – w gospodarkę, również w imię spowalniania zmiany klimatu; nieograniczaniem wolności słowa, w tym zarówno w imię walki z dezinformacją czy mową nienawiści, jak i obrazą uczuć religijnych; dobrowolnością w edukacji; dobrowolnością szczepień; dobrowolnością służby wojskowej; nieotwieraniem neo-ZSRR drogi do zagrożenia Polsce poprzez zaprzestanie wspierania oporu Ukrainy, nawet jeśli ukraińscy politycy będą upierać się w kwestii ekshumacji na Wołyniu.
Mam wrażenie, że kandydaci oferują co najwyżej wybór między pewnym zakresem wolności osobistej w tym, co prawica lubi nazywać „eurokołchozem”, a pewnym zakresem wolności ekonomicznej w tym, co lewica lubi nazywać „katotalibanem”, w dodatku skrzyżowanym z „ruskim mirem”. A część kandydatów proponuje elementy zarówno jednego, jak i drugiego.
W dodatku to tylko deklaracje. Niekoniecznie oznaczają, że kandydaci faktycznie będą dążyć do tego, co deklarują. Jakoś np. nie wierzę, że Rafał Trzaskowski, choć to deklaruje, będzie bronił wolności słowa w Internecie (skoro posłowie jego partii niedawno głosowali za jej dalszym ograniczeniem w imię walki z „mową nienawiści”), a Karol Nawrocki będzie się domagał odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu (skoro rząd PiS – partii, która go popiera – poparł ostatecznie jego założenia i głosował w Radzie UE za prawem klimatycznym).
Myślę więc, że tak jak ostatnio podczas wyborów zostanę w domu. Może w kolejnych pojawi się ktoś, na kogo będzie sens głosować.

Utrudniacze życia, głos nie dla was

18 kwietnia, 2025

Rada Miasta Krakowa odrzuciła moją petycję o rezygnację z projektu ustanowienia na większości obszaru Krakowa tzw. Strefy Czystego Transportu. Dla przypomnienia – ustanowienie tej strefy zgodnie z obecnymi założeniami spowoduje, że m.in. około 50 tysięcy mieszkańców powiatu krakowskiego posiadających (tak jak ja) samochody z silnikiem wysokoprężnym niespełniającym normy Euro 6 będzie mogło wjechać do miasta, w którym nierzadko pracują, prowadzą działalność gospodarczą, robią zakupy, korzystają z rozmaitych usług (w tym lekarzy), szkół i przedszkoli dla swoich dzieci, oferty kulturalnej i rozrywkowej, tylko za dodatkową opłatą, a od połowy 2028 r. w ogóle. Chyba, że kupią nowy samochód albo przesiądą się na autobus lub pociąg. Podobne restrykcje obejmą też mieszkańców powiatu posiadających stare samochody z silnikiem benzynowym.
Za to mieszkańcy samego Krakowa z takimi samymi samochodami będą mogli jeszcze długo po nim jeździć, podobnie jak ci przejeżdżający przez miasto tranzytem (strefa nie obejmie dróg tranzytowych), więc wpływ tego ograniczenia na krakowskie powietrze będzie stosunkowo mały – wyeliminowanych będzie mniej niż 1/3 pojazdów niespełniających norm strefy.
W petycji zwróciłem uwagę, że nie znalazłem żadnej oceny skutków regulacji ani analiz potwierdzających konieczność utworzenia SCT. W odpowiedzi napisano mi jedynie, że „badania pokazały, że wycofanie z ruchu starszych pojazdów (…) skokowo zmniejszy wielkość emisji NOx”. Nie wskazano żadnych konkretnych badań i nie odniesiono się do zarzutu, że w rzeczywistości wycofana z ruchu zostanie tylko niewielka część takich pojazdów.
Rada pozostała głucha nie tylko na moją petycję, ale i na wiele głosów mieszkańców podkrakowskich okolic, wyrażanych w pismach różnych organizacji i konsultacjach. Podobną odpowiedź dał też wcześniej („piórem” swojego urzędnika) prezydent Krakowa Aleksander Miszalski.
Uchwała rady została podjęta większością głosów 27 do 12. Przeciwko odrzuceniu petycji głosowali jedynie radni PiS oraz – jako jedyny ze swojego klubu „Kraków dla Mieszkańców” – były kandydat na prezydenta miasta Łukasz Gibała. Za odrzuceniem głosowali radni Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i pozostali radni klubu „Kraków dla Mieszkańców”.
Najwyraźniej tych radnych nie rusza fakt, że ustanowienie strefy będzie oznaczało poważne utrudnienie życia dla kilkudziesięciu (licząc z rodzinami – ponad stu) tysięcy ludzi związanych mniej lub bardziej z Krakowem, choć w nim niezameldowanych. Bo ci ludzie nie głosują w wyborach radnych i prezydenta miasta.
W związku z tym apeluję, by mieszkańcy okolic podkrakowskich odpłacili się w jedyny dostępny aktualnie sposób – nie głosując w wyborach prezydenckich na kandydatów ugrupowań, których ci radni są członkami. Czyli nie głosując na Rafała Trzaskowskiego ani na Magdalenę Biejat. Niech liderzy partii odczują konsekwencję utrudniania życia ludziom przez ich kolegów w Krakowie.

Tusk repolonizator

15 kwietnia, 2025

Donald Tusk ogłosił, że czas na „repolonizację polskiej gospodarki, rynku, kapitału” i że „musimy zadbać w sposób bezwzględny i egoistyczny o interesy polskich przedsiębiorców”. Między innymi w taki sposób, że inwestycje spółek Skarbu Państwa będą realizowane przez firmy polskie, a nie zagraniczne.
Chciałbym jednak zauważyć, że polityka sztucznie uprzywilejowująca polskich przedsiębiorców (BTW – czy spółka z siedzibą w Polsce, ale należąca w większości do np. obywateli Niemiec to polski przedsiębiorca?) w rzeczywistości szkodzi większości Polaków. Przedsiębiorcy to mniejszość. W interesie Polaka-konsumenta jest przede wszystkim kupowanie produktów lepszych lub tańszych, a nie koniecznie takich, które wyprodukowali polscy przedsiębiorcy. W interesie Polaka-podatnika jest, by inwestycje publiczne kosztowały jak najmniej pieniędzy z jego podatków lub były jak najwyższej jakości, a nie, żeby zarabiały na nich koniecznie polskie firmy. W interesie Polaka-pracownika jest natomiast, by zarabiał jak najwięcej – niekoniecznie u polskiego pracodawcy.
Jeżeli metodami politycznymi ograniczy się możliwość angażowania zagranicznego kapitału w polskiej gospodarce, będzie w niej mniej kapitału niż to możliwe. A to oznaczy, że pracownicy będą zarabiali mniej (bo gospodarka będzie mniej wydajna i prawdopodobnie będzie mniej miejsc pracy), konsumenci będą kupowali droższe lub gorsze produkty (bo będzie się ich produkowało mniej i będzie mniejsza konkurencja), a podatnicy będą płacić w podatkach więcej na inwestycje państwa i jego spółek (bo zagraniczny wykonawca, który może coś zrobić lepiej lub taniej, zostanie odgórnie wykluczony).
Zapowiadana przez Tuska polityka gospodarcza jest tak naprawdę antypolska. I tak samo antypolski jest każdy, kto mówi o „repolonizacji” gospodarki rozumianej jako polityczne uprzywilejowanie polskich przedsiębiorców.

Wojna celna Donalda Trumpa

3 kwietnia, 2025

Prezydent USA nałożył dodatkowe cła na import towarów z 83 państw świata (nie wliczając w to Kanady i Meksyku, na towary z których cła zostały nałożone już wcześniej), w celu „zrównoważenia światowego handlu” i zmniejszenia deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Cłami „oberwały” zarówno gospodarcze potęgi, takie jak Chiny (maksymalna stawka 34%), Indie (stawka 27%) czy Unia Europejska (stawka 20%) – jak i bardzo małe kraje, takie jak Lesotho (stawka 50%), Nauru (stawka 30%) czy Liechtenstein (stawka 37%). Zarówno państwa skonfliktowane z USA, jak Wenezuela (stawka 15%) czy Nikaragua (stawka 19%), jak i wierni sojusznicy, tacy jak Tajwan (stawka 32%), Izrael (stawka 17%), Japonia (stawka 24%) czy Korea Południowa (stawka 26%). Zarówno kraje biedne, takie jak Zimbabwe (stawka 18%), Syria (stawka 41%) czy Demokratyczna Republika Konga (stawka 11%), jak i bogate: Szwajcaria (stawka 32%) czy Norwegia (stawka 16%).
Co ciekawe, na liście nie ma Rosji. Dziennikarze dowiedzieli się, że to dlatego, że „sankcje nałożone w związku z wojną na Ukrainie już wyzerowały handel między tymi krajami”. Ale w 2024 roku import dóbr z Rosji do USA, mimo iż dużo niższy niż przed wybuchem wojny, nadal istniał i wynosił 3 miliardy dolarów, a deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych wyniósł w tym wypadku 2,5 mld dolarów.
Jeżeli Donald Trump w imię „zrównoważenia światowego handlu” jest gotów iść na wojnę handlową z całym światem, a Rosję, z którą bilans handlowy USA wciąż mają bardzo niekorzystny, postanowił potraktować pod tym względem łagodniej, to znaczy, że bardzo zależy mu na dobrych stosunkach akurat z tym konkretnym państwem. Najwyraźniej Rosja może dać mu coś, na czym mu zależy.
To nie jest dla nas w Polsce dobra wiadomość.

Marnowanie wykształcenia

1 kwietnia, 2025

Tak na marginesie wypowiedzi Sławomira Mentzena, który zadeklarował się jako zwolennik odpłatnych studiów: około 20% Polaków z wykształceniem wyższym pracuje w zawodach poniżej swoich kwalifikacji – wynik mniej więcej podobny do całej UE – a ponad 30% specjalistów i menedżerów (czyli ludzi zwykle z wykształceniem wyższym i wykonującym zawód na poziomie wykształcenia wyższego) nie pracuje w zawodzie wyuczonym na studiach. Czyli podsumowując – przynajmniej ponad 40% ludzi z wykształceniem wyższym w Polsce nie pracuje w zawodzie zgodnym ze swoim wykształceniem, a więc wydatki na ich studia oraz czas tych ludzi na nie poświęcony zostały zmarnowane.
Czy to nie jest tak, że w sytuacji, gdy studia najróżniejszych opcji są dla studenta bezpłatne – finansowane z pieniędzy zabranych całemu społeczeństwu – wybiera on częściej kierunek zgodny z zainteresowaniami, choć już niekoniecznie z zapotrzebowaniem rynkowym na adeptów tego kierunku? Albo taki, na który łatwiej się dostać – byle byłby ten papierek licencjata czy magistra?
I czy w sytuacji, gdyby studia były dla wszystkich odpłatne więcej ludzi nie wybierałoby kierunków bardziej przydatnych w przyszłej pracy lub zamiast studiować uczyłoby się zawodu w innych szkołach lub na różnych kursach? I odsetek pracujących w zawodzie innym niż wyuczony byłby niższy?
Z drugiej strony – co takiego strasznego w odpłatnych studiach, gdy prawie połowa studentów w Polsce i tak studiuje odpłatnie na studiach zaocznych lub na uczelniach niepublicznych, gdy płaci się za studia podyplomowe, za rozmaite szkolenia zawodowe, certyfikacje, za ofertę szkół językowych czy za prawo jazdy? Wygląda na to, że ten, kto chce podwyższać swoje kompetencje na rynku pracy, i tak musi zapłacić (chyba, że funduje mu to pracodawca).
Owszem, ludzie z wyższym wykształceniem łatwiej znajdują jakąkolwiek pracę – ale można postawić pytanie, czy faktycznie pomagają im w tym ukończone studia, czy raczej posiadana inteligencja – bo na studia idą zwykle ci bardziej inteligentni?
Mentzen i Konfederacja to nie moja bajka. Mam diametralnie inne poglądy niż oni na szereg spraw, takich jak imigracja, prawo do przerywania ciąży, związki osób tej samej płci, „ochrona” polskiego rynku przed żywnością z zagranicy, restytucja mienia m.in. ofiar Holokaustu znacjonalizowanego przez komunistów czy polityka zagraniczna. Ale w przypadku odpłatności za studia mam podobne zdanie. I nie podoba mi się, że wśród kandydatów w tegorocznych wyborach nie ma kogoś, kto prezentuje taki postulat bez nacjonalistyczno-ksenofobicznej otoczki.