Ekościemnianie

7 marca, 2024

Komisja Europejska planuje wprowadzić karne cła na samochody elektryczne sprowadzane z Chin i to z mocą wsteczną – tymczasowa decyzja o nałożeniu ceł może zostać podjęta w lipcu, a ostateczna w listopadzie, ale będą dotyczyć samochodów, które trafiły na unijny rynek już od dzisiaj.
Bo Chiny ponoć (jest to prawdopodobne) subsydiują produkcję takich samochodów i narusza to zasady konkurencji. Tak jakby Unia też nie subsydiowała w różnych przypadkach produkcji różnych dóbr, w tym właśnie samochodów elektrycznych – na przykład Krajowy Plan Odbudowy dla Polski zawiera, póki co, dofinansowanie do Funduszu Elektromobilności, z którego ma być finansowana produkcja samochodu Izera.
Ten krok Komisji Europejskiej pokazuje doskonale, że w tym całym promowaniu „elektryków” i zakazie sprzedaży samochodów spalinowych po 2035 r. nie chodzi o żadną ekologię, ratowanie klimatu czy czystsze powietrze. Bo gdyby naprawdę o to chodziło, to unijnym urzędnikom powinno zależeć na tym, by jak najwięcej mieszkańców Unii już teraz jeździło elektrycznymi samochodami, które według nich są bardziej przyjazne dla środowiska. Obojętnie, gdzie wyprodukowanymi.
Chodzi po prostu o interesy europejskich korporacji produkujących samochody elektryczne lub przymierzających się do ich produkcji, a póki co produkujących jeszcze auta spalinowe. Jeśli one są zagrożone, to zarówno ekologia, jak i interes konsumenta chcącego kupić tańszy samochód musi ustąpić.
Ekologia to w tym przypadku tylko mydlenie oczu.
Dlatego zakaz produkcji samochodów spalinowych wraz z innymi argumentowanymi ekologią i ratowaniem klimatu regulacjami powinien trafić do kosza. A mieszkańcom Unii powinno się pozwolić kupować tańsze samochody z importu – z dużym prawdopodobieństwem szybciej zmniejszy to ilość spalin na ulicach niż unijne rozporządzenia.

Agresorzy i ludność cywilna

6 marca, 2024

Tak się zastanawiam, co by było, gdyby „JedenNewsDziennie.pl” ukazywał się w czasach II wojny światowej, na przykład w Wielkiej Brytanii, albo USA, gdzieś na początku 1945 roku. Czy pisanoby coś takiego:

„Nie może być tak, że walka z nazistami usprawiedliwia wszystko”.
„Nawet jeśli alianci przedstawią dowody na to, że gdzieś w pobliżu klasztoru, na przykład na Monte Cassino, są stanowiska niemieckiej armii, to też nie oznacza, że można swobodnie taki klasztor zbombardować”.
„Według danych niemieckich do 1943 roku w bombardowaniach alianckich zginęło ponad 100 tysięcy Niemców, a ze źródeł zbliżonych do amerykańskiej armii, która niedawno powołała zespół do oszacowania ich skutków, dochodzą informacje, że dotąd mogło zginąć ich już ponad 300 tysięcy. Setki tysięcy Niemców giną w miarę zdobywania terytoriów niemieckich na wschodzie. Nie można być oburzonym zbrodniami nazistowskimi i jednocześnie milczeć na temat tego, co dzieje się obecnie w niemieckich miastach”.

Oczywiście tak naprawdę nic takiego by nie napisano, nawet gdyby wówczas mogło się coś takiego ukazywać i gdyby dziennikarze mieli wtedy dostęp do wszystkich danych. Bo wtedy doskonale zdawano sobie sprawę, że w warunkach współczesnej wojny, w której zaciera się granica pomiędzy obszarami cywilnymi a wojskowymi, nie da się jej skutecznie prowadzić tak, by za wszelką cenę oszczędzać ludność cywilną. Zdawano sobie sprawę, że aby można było pokonać agresorów, jakimi były Rzesza Wielkoniemiecka i Cesarstwo Wielkiej Japonii, musi zginąć jakaś – nawet duża – liczna ludności cywilnej na terenach wroga. Część dlatego, że nie da się tych ofiar uniknąć przy zdobywaniu i niszczeniu celów wojskowych, część w wyniku kalkulacji pokazujących, że cele wojskowe będzie można osiągnąć łatwiej poświęcając cywilów, część w wyniku błędnych decyzji, a część w wyniku zbrodniczych działań poszczególnych żołnierzy i dowódców chcących na przykład zemścić się na wrogu.
Zapewne byli tacy, co kwestionowali (jak to się kwestionuje i dzisiaj) np. bombardowanie Drezna (ok. 25000 ofiar cywilnych), nieliczenie się ze stratami ludności cywilnej przy zdobywaniu Wrocławia zmienionego przez Niemców w twierdzę (ok. 80000 ofiar cywilnych plus około drugie tyle podczas przymusowej ewakuacji miasta) czy zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Może byli tacy, co kwestionowali sens bombardowania klasztoru na Monte Cassino (ok. 300 ofiar cywilnych wśród uciekinierów kryjących się w piwnicach) czy bombardowania Poznania w Wielkanoc oraz Zielone Świątki 1944 r. (ok. 120 ofiar cywilnych, w tym ponad 70 Polaków, zniszczenie szeregu budynków mieszkalnych i kościoła). Ale raczej wszyscy po stronie alianckiej byli zgodni co do tego, że agresorów należy całkowicie pokonać, a nie dążyć z nimi do porozumienia i wstrzymywać działania wojenne na terenie wroga.
W przypadku wojny Izraela z Gazą kwestionuje się natomiast sam sens prowadzenia działań wojennych przeciwko agresorowi z uwagi na wysokie straty wśród ludności cywilnej Gazy (tak przy okazji, skąd wiadomo, ilu z tych 30000 zabitych Palestyńczyków nie było faktycznie żołnierzami Hamasu czy innymi terrorystami? Przecież oni mogą wyglądać jak cywile, a wg danych armii izraelskiej z lutego br. zabito ok. 10 tysięcy terrorystów), kwestionuje się też ataki na obiekty cywilne mimo wielu już uzyskanych dowodów, że są one wykorzystywane do celów wojskowych, jako magazyny broni lub kryjówki wroga, lub do maskowania takich celów. (Taktyka używania obiektów cywilnych dla celów militarnych jest charakterystyczna dla Hamasu, ale nie jest niczym specjalnie nowym – już podczas I wojny światowej używano np. wież kościelnych w celach obserwacyjnych i z tego powodu często były one ostrzeliwane i niszczone). Cały czas wzywa się do zaprzestania tych działań, oskarżając nawet Izrael o celowe ludobójstwo i czystki etniczne – mimo tego, iż to Hamas rozpoczął wojnę (faktycznie kolejny akt wojny przeciwko Żydom wywołanej przez przywódców arabskich jeszcze przed powstaniem państwa izraelskiego) atakiem mającym wszelkie znamiona ludobójstwa (celowe mordowanie ludności cywilnej z uwagi na jej pochodzenie, choć wśród zabitych znaleźli się nie tylko Żydzi), i to na terenach rządzonych przez Hamas (oraz Autonomię Palestyńską) nie ma ludności żydowskiej, w przeciwieństwie do Izraela, w którym mieszka ok. 2 milionów Arabów, w większości z obywatelstwem.
To, co się dzieje w Gazie, JEST tragedią. Tak samo, jak tragedią było to, co działo się we Wrocławiu, Dreźnie, Berlinie i innych miastach zdobywanych czy bombardowanych przez aliantów podczas II wojny światowej. Prawdopodobnie może dochodzić tam – jak na każdej wojnie – również do wydarzeń będących zbrodniami wojennymi, choć wątpliwe, by takie zbrodnie były celowo planowane przez izraelskie dowództwo – jeśli okaże się, że tak jest, jak najbardziej słuszne będzie domaganie się, by winni ponieśli karę.
Tylko co w związku z tym? Co Izrael ma zrobić z agresorem, który kryje się wśród cywilów na gęsto zaludnionym obszarze i wykorzystuje cywilną infrastrukturę? Zaprzestać działań wojennych i się wycofać, spełniając jednocześnie wszelkie żądania Hamasu w zamian za oddanie pozostałych zakładników? Czyli tak naprawdę się poddać, ustępując agresorowi? Z bardzo dużym prawdopodobieństwem coś takiego tylko ośmieli terrorystów, którzy nie liczą się z życiem „swoich” ludzi (gdyby się liczyli, to zapewnialiby im schronienie w sieci tuneli pod Gazą, a przede wszystkim nie rozpoczynaliby wojny dobrze wiedząc, jaka będzie reakcja przeciwnika) i za jakiś czas będzie grozić atak podobny do tego, który nastąpił 7 października 2023 roku. Przez kilkanaście lat Izrael próbował taktyki faktycznego tolerowania agresora, ograniczając się do zestrzeliwania rakiet Hamasu masowo atakujących izraelskie obiekty cywilne i krótkich odwetowych akcji zbrojnych kończących się szybkim zawieszeniem broni. Nierzadko ustępował, uwalniając na przykład wielu terrorystów za jednego porwanego żołnierza. Od wycofania się z Gazy w 2005 r. – Palestyńczycy zyskali wtedy faktycznie niepodległe państwo, choć małe – nigdy nie atakował pierwszy. To wszystko doprowadziło w końcu w zeszłym roku do największego aktu agresji, w którym zginęło ponad 1000 Izraelczyków (w ogromnej większości przypadkowych cywilów), a wielu innych zostało porwanych.
Co Izrael ma zrobić z wrogiem, który atakuje uporczywie od wielu lat, coraz mocniej, i który wprost deklaruje, że jego celem jest zniszczenie Izraela i ustanowienie muzułmańskiej władzy w całej Palestynie?
W II wojnie światowej agresorów zniszczono, kosztem ogromnych strat również wśród cywilów. Wtedy zapanował – przynajmniej w ich przypadku – pokój.

Protest uprzywilejowanych

3 marca, 2024

Jeszcze a propos żądań rolników i popierających ich polityków z Konfederacji oraz innych „wolnościowców”, dotyczących zamknięcia polskiego rynku dla produktów rolnych spoza Unii Europejskiej, zwłaszcza z Ukrainy.
Być może unijne regulacje osłabiają konkurencyjność polskiego rolnika w stosunku do producentów spoza UE, ale w porównaniu z wszystkimi innymi polskimi przedsiębiorcami, rolnicy są wyjątkowo uprzywilejowani.
Rolnik płaci niski podatek rolny, nie płaci natomiast podatku dochodowego ani podatku od nieruchomości od swojego gospodarstwa (gruntów rolnych i budynków służących wyłącznie działalności rolniczej).
Rolnik płaci niskie składki na KRUS, nie musi natomiast płacić wysokich składek na ZUS.
Dodatkowo rolnik ma zwrot akcyzy za paliwo oraz ulgi w podatku od środków transportu.
Plus płatności bezpośrednie w ramach Planu Strategicznego dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027.
Plus jest uprzywilejowany, jeśli chodzi o obrót ziemią rolną (która z tego powodu jest tańsza, bo państwo sztucznie obniża na nią popyt, ograniczając możliwości jej nabycia nie-rolnikom), co w praktyce wyklucza także potencjalną wewnętrzną konkurencję ze strony podmiotów innych niż rolnicy indywidualni posiadający do 300 hektarów użytków rolnych.
Może też wybudować dom na działce rolnej bez konieczności jej odrolniania, korzystając z przywilejów zabudowy siedliskowej – czyli może zrobić to taniej, niż nie-rolnik.
Dlatego domaganie się dodatkowej interwencji państwa w postaci zamknięcia granic dla produktów konkurentów spoza Unii w sytuacji, gdy ma się tyle przywilejów zakrawa już, delikatnie mówiąc, na bezczelność.
A to, że państwo w jakiś sposób pogarsza (załóżmy, że tak jest) sytuację polskiego rolnika w stosunku do rolnika z np. Ukrainy nie uzasadnia tego, że powinno ono „dla wyrównania szans” ograniczyć import żywności. Bo interesy rolników nie są ważniejsze od interesów konsumentów i innych przedsiębiorców. Równość szans polskiego rolnika nie usprawiedliwia ograniczenia praw polskiego konsumenta (którego pozbawia się dostępu do tańszej żywności), polskiego przetwórcy żywności (którego pozbawia się dostępu do tańszych produktów), polskiego importera żywności, polskiego eksportera żywności (który może ucierpieć wskutek odwetowych działań strony ukraińskiej), polskiego importera i eksportera innych produktów (j. w. – rozważane jest już całkowite zamknięcie granicy dla wymiany handlowej z Ukrainą w przypadku braku porozumienia, a saldo tej wymiany w 2023 r. wynosiło +31 mld zł dla Polski). O konsumencie, rolniku i przedsiębiorcy z Ukrainy czy innego pozaunijnego kraju już nie mówiąc. Jeśli stoimy na gruncie poszanowania wolności i własności, to polski rolnik ma prawo domagać się zniesienia regulacji ograniczających jego konkurencyjność, ale nie wprowadzania dodatkowych regulacji godzących w swobodę gospodarczą innych. A tym bardziej nie ma prawa sam ograniczać innym tej swobody przez blokady.
Dodatkowym aspektem w przypadku Ukrainy jest to, że ograniczanie wymiany handlowej uderza w dochody Ukraińców i państwa ukraińskiego toczących wojnę obronną z rosyjskim agresorem. Mają mniej pieniędzy, by tę wojnę toczyć. Dodatkowo, wprowadzenie embarga na żywność tylko z Ukrainy (a nie z Rosji i Białorusi) może doprowadzić do tego, że ukraińska żywność na polskim rynku zostanie zastąpiona rosyjską, a więc to, co straci Ukraina, zyska Rosja. A osłabianie Ukrainy i wzmacnianie Rosji zagraża bezpieczeństwu i wolności nie tylko Ukraińców, ale potencjalnie również Polaków.
W zakresie, w jakim polscy rolnicy domagają się ograniczenia importu produktów konkurencji, ich postulaty są antywolnościowe i każdy uważający się za „wolnościowca” powinien się im sprzeciwić. Powinien się sprzeciwić również blokowaniu granicy. Natomiast powinien poprzeć postulaty dotyczące odejścia od zapisów „Zielonego Ładu” – zaznaczając równocześnie, że powinno się odejść od unijnych dopłat do rolnictwa w całej Unii.
A inne przywileje rolników? Powinny zostać co najmniej rozszerzone na wszystkich i tym samym przestać być przywilejami.

Recepty, Konfederacja i wolny rynek

23 lutego, 2024

Wszyscy (poza nieobecnym Ryszardem Wilkiem) posłowie Konfederacji zagłosowali przeciwko ustawie dopuszczającej sprzedaż niektórych (tych, które będą miały odpowiednie pozwolenie dopuszczające do obrotu wydane przez Prezesa Urzędu Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych) środków antykoncepcyjnych bez recepty. (Obecnie ustawa nakazuje, by każdy produkt leczniczy dopuszczony do stosowania w antykoncepcji był wydawany na receptę).
Czyli za pozostawieniem większych ograniczeń w handlu produktami leczniczymi, a dokładniej środkami antykoncepcyjnymi.
To kolejny w ostatnich dniach przypadek opowiadania się Konfederacji przeciwko swobodzie handlu, po domaganiu się embarga na produkty rolno-spożywcze z Ukrainy.
Jak widać, wolny rynek i wolność gospodarcza, tak chętnie wynoszone przez tę partię na sztandary, nie są jednak dla jej liderów specjalnie ważne.
Konfederacja jest partią katolicko-protekcjonistyczną, nie wolnorynkową ani tym bardziej wolnościową. Co oczywiście nie znaczy, że inne partie obecne w Sejmie są wolnorynkowe czy wolnościowe. Ale w przypadku środków antykoncepcyjnych akurat partie obecnej koalicji są ciut bardziej wolnościowe i wolnorynkowe od Konfederacji.
A co do produktów leczniczych, to moje zdanie jest takie, że w ogóle nie powinno być zakazu sprzedaży jakichkolwiek z nich bez recepty, z wyjątkiem dobrowolnych zakazów przyjmowanych przez same apteki. Jak ktoś chce się leczyć na własną rękę, niech się leczy. Bez refundacji ze strony państwa, ale powinien mieć do tego prawo. A tym bardziej ktoś, kto wie od lekarza, że musi przyjmować określone leki stale, zwłaszcza, gdy tych leków mu akurat zabrakło. Już teraz zresztą często recepta jest tylko formalnością, którą można uzyskać w różnych internetowych „receptomatach” bez faktycznego badania lekarskiego ani znajomości historii choroby przez lekarza. Tylko, że trzeba wtedy na lek trochę poczekać.
I to jest stanowisko wolnorynkowe.

Polskie nie musi znaczyć zdrowe

20 lutego, 2024

Głównym argumentem tych, którzy popierają embargo na ukraińską żywność (notabene jakoś nie słyszałem o domaganiu się embarga na żywność rosyjską) jest to, że „żywność powinna być przede wszystkim zdrowa”, a taką jest ta produkowana w polskich rodzinnych gospodarstwach.
Póki co nie słyszałem jednak, by ktoś w Polsce zmarł po zjedzeniu produktu z Ukrainy. Natomiast ostatnio można było przeczytać o śmiertelnej ofierze spożycia galaretki mięsnej domowej roboty od polskiego rolnika, i tą ofiarą okazał się akurat mieszkający w Polsce ukraiński uchodźca, pracownik miejscowego szpitala.
Oczywiście nie znaczy to, że to właśnie polska żywność jest mniej zdrowa i truje, a ukraińska jest superzdrowa. Znaczy to, że niezdrowa, a nawet zagrażająca życiu żywność może pojawić się wszędzie i żadne embargo na produkty rolne zza wschodniej granicy czy spoza Unii Europejskiej tu nie pomoże. A jeśli ktoś uważa, że tym, co nas chroni są polskie czy unijne normy jakości i regulacje, to niech zauważy, że te z nich, które służą ochronie zdrowia (np. obowiązek kontroli weterynaryjnej czy przepisy sanitarne dotyczące produkcji) dotyczą w równym stopniu produktów pochodzenia polskiego i zagranicznego, a próbować omijać je może tak producent polski, jak i importer.
Jak ktoś nie jest przekonany do żywności niepolskiej – nie musi jej kupować. Ja raczej wolałbym nie kupować po prostu tej z podejrzanego źródła – i właśnie dlatego często kupuję wyroby lokalnych polskich producentów, tyle że sprawdzonych. Ale czasami również produkty zagraniczne, w tym ukraińskie. I chcę mieć w tym swobodę wyboru.

Wykreślić wszystko

15 lutego, 2024

Jestem za wykreśleniem z podstawy programowej dla szkół WSZYSTKIEGO.
To znaczy, za jej likwidacją. Szkoły powinny mieć swobodę samodzielnego układania programu nauczania lub pozostawiania go w gestii poszczególnych nauczycieli. Jeżeli jakaś szkoła uzna, że należy na lekcjach historii położyć szczególny nacisk na omówienie ludobójstwa dokonanego na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu, powinna mieć prawo to zrobić. Jeśli inna szkoła uzna, że należy temu tematowi poświęcić mniej czasu lub w ogóle o nim nie wspominać – też powinna mieć do tego prawo, choć sam takiego programu nauczania historii bym nie rekomendował.
Tak samo z omawianiem roli dwutlenku węgla w procesie fotosyntezy na lekcjach biologii, czytaniem dzieł Mickiewicza lub Jana Pawła II, pisaniem CV czy rozpoznawaniem manipulacji w reklamach.
Jeżeli jakaś szkoła np. na Górnym Śląsku uzna, że należy uczyć historii Śląska zamiast historii Polski, też powinna mieć do tego prawo – a rodzice powinni mieć swobodę wyboru, czy posyłać do niej swoje dzieci, czy też nie. I urzędnicy nie powinni mieć możliwości zamykania szkół – jak zrobił to ostatnio prezydent Katowic z lokalnymi placówkami Szkoły w Chmurze – czy niepozwalania na ich otwieranie.
Kuratoriów oświaty, ministerstwa oświaty czy jednolitych, narzucanych przez państwo egzaminów też nie powinno być.
Ludzie powinni mieć możliwość korzystania z możliwie różnorodnej oferty edukacyjnej na poziomie edukacji podstawowej i średniej – tak jak jest to obecnie z kursami zawodowymi czy językowymi.
Bo ludzie są różni – mają różne talenty, różne plany życiowe, różne zainteresowania.
A szkoła nie powinna być instytucją kształtującą młodych ludzi według upodobań rządzących polityków.

Puste mieszkania

5 lutego, 2024

Gdyby nie było ryzyka związanego z tym, że najemca nie będzie chciał opuścić wynajmowanego lokalu, i to nawet nie płacąc czynszu, to przypuszczam, że przynajmniej część właścicieli krakowskich pustostanów liczących na zysk ze sprzedaży mieszkania by je komuś wynajmowała. Bo na zdrowy rozsądek, to nawet jeśli na wzroście ceny mieszkania można zarobić 8 tysięcy złotych miesięcznie, to bardziej opłaca się zarobić 10 czy 11 tysięcy miesięcznie dodatkowo je komuś wynajmując w oczekiwaniu na sprzedaż.
Ale jeżeli takie ryzyko jest, to lepiej zrezygnować z tych dodatkowych dwóch czy trzech tysięcy miesięcznie, bo może się okazać, że nie będzie można mieszkania sprzedać w dobrym momencie i zarobić tych ośmiu.
A ono jest. Ustawa o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego utrudnia nie tylko wypowiadanie umów najmu osobom, którym nie przysługuje tytuł prawny do lokalu zamiennego w okolicy lub którym właściciel mieszkania takiego lokalu nie dostarczy (taką umowę nawet w sytuacji, gdy właściciel sam chce zamieszkać w wynajmowanym lokalu, można wypowiedzieć nie później niż 3 lata naprzód) – przed tym można zabezpieczyć się zawierając umowy na czas oznaczony – ale i eksmisję lokatora, który zajmuje mieszkanie bezumownie. Nie dość, że nakazać opróżnienie lokalu może tylko sąd, to jeszcze może on orzec – a w przypadku szeregu kategorii osób, np. bezrobotnych, kobiet w ciąży, niepełnosprawnych, musi orzec – uprawnienie do zawarcia umowy najmu socjalnego, i w tym przypadku eksmisja zostaje wstrzymana do czasu złożenia przez gminę oferty zawarcia umowy najmu socjalnego lokalu – co niekoniecznie musi szybko nastąpić. Ponadto, jeśli osobie eksmitowanej nie wskazano lokalu, do którego ma nastąpić przekwaterowanie, to wyroku nakazującego opróżnienie lokalu nie wykonuje się w okresie od 1 listopada do 31 marca. A nawet po tym terminie i nawet, jeśli sąd nie orzeknie uprawnienia do zawarcia umowy najmu socjalnego, zgodnie z art. 1046 kodeksu postępowania cywilnego eksmisji nie można wykonać, jeżeli lokatorowi nie przysługuje tytuł prawny do żadnego innego lokalu lub pomieszczenia, a nie zostanie wskazane pomieszczenie tymczasowe dla niego, lub, jeśli takowe nie przysługuje, gmina nie wskaże mu miejsca w noclegowni, schronisku czy innej placówce noclegowej.
Wyjątkiem jest najem okazjonalny, gdzie najemca (chyba, że jest uchodźcą wojennym z Ukrainy) oświadcza, że w przypadku eksmisji będzie mógł zamieszkiwać w innym lokalu – do którego ma tytuł prawny lub zgodę osoby, która taki tytuł posiada – i dobrowolnie, w formie aktu notarialnego, zgadza się poddać egzekucji. Ale i tutaj jest ryzyko, że najemca nie będzie chciał się wynieść, a zanim sąd nada klauzulę wykonalności aktowi notarialnemu, może minąć nawet kilka miesięcy. A poza tym nie każdy potencjalny najemca ma alternatywne miejsce do mieszkania i może z tej formy najmu skorzystać.
Drugim wyjątkiem jest podobny do najmu okazjonalnego najem instytucjonalny, gdzie oświadczenie najemcy o możliwości ewentualnego zamieszkania w innym lokalu nie jest wymagane, ale ten mogą stosować tylko podmioty prowadzące działalność gospodarczą w zakresie wynajmowania lokali.
Przypuszczalnie też sporo potencjalnych wynajmujących nie wie, że takie możliwości najmu istnieją albo postrzega je za zbyt skomplikowane prawnie, by się w nie angażować.
W ten sposób przepisy mające chronić pewne kategorie lokatorów (a chroniące również lokatorów nieuczciwych) działają na niekorzyść ogółu lokatorów, dla których na rynku jest dużo mniej mieszkań na wynajem, co wiąże się z wyższymi cenami i gorszymi warunkami zamieszkiwania.
Za to wynajmem chętniej zajmują się ludzie, którzy nie przejmują się prawem i są gotowi siłą usunąć lokatora wbrew wszystkim wymienionym wyżej przepisom.
Oczywiście swoje robią także interwencje rządu przyczyniające się do szybszego wzrostu cen nieruchomości, jak na przykład „kredyt 2%”. Bo gdyby właściciel mieszkania nie mógł liczyć na szybki wzrost jego ceny, to wynajmowałby je mimo ryzyka.
Tym się kończy nadmierna „opiekuńczość” państwa.

Zmiana gangu

3 lutego, 2024

Zastępowanie powoływanych przez rząd PiS prezesów i członków rad nadzorczych państwowych spółek prezesami i członkami rad nadzorczych powoływanymi przez obecny rząd nie jest odpolitycznianiem.
Działanie wbrew ustawom w oparciu o samodzielną interpretację przepisów prawa przez ministrów w celu przejęcia państwowych instytucji z rąk nominatów PiS nie jest przywracaniem praworządności.
Nieuznawanie orzeczeń sędziów Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego powołanych za rządów PiS nie jest reformą wymiaru sprawiedliwości.
Zwiększanie wydatków rządu i deficytu budżetowego w stosunku do tego, co robił rząd PiS nie jest polityką liberalną ani naprawą finansów państwa.
Zwyczajnie, jeden polityczny gang zastąpił drugi i umacnia swoją władzę. Władzę nad nami.

„Karta Praw Podstawowych” = rząd Tuska

20 stycznia, 2024

Środki z unijnych funduszy strukturalnych na lata 2021-2027 dla Polski były dotąd wstrzymywane m. in. z powodu niespełniania przez Polskę horyzontalnego warunku podstawowego dotyczącego przestrzegania Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej, co zostało oficjalnie stwierdzone w Umowie Partnerstwa dla Realizacji Polityki Spójności w Polsce z 30 czerwca 2022 r. Z jakiego powodu ten warunek został niespełniony, w wyżej wymienionej umowie nie zostało napisane. Jak informował w lutym 2023 r. portal OKO.press, powodem mogły być „zdiagnozowane problemy z przestrzeganiem zasady niedyskryminacji, czy prawa dostępu do bezstronnego sądu” – choć Komisja Europejska odmówiła dziennikarzom tego portalu udzielenia takiej informacji. „Urzędnik KE, który chce zachować anonimowość” miał jednak wg nich powiedzieć, że „Reformy odblokowujące KPO” (czyli reforma wymiaru sprawiedliwości w Polsce zgodnie z wymogami unijnymi) „mogłyby zostać uznane za wystarczające do odblokowania funduszy spójności”.
Póki co, takich reform w Polsce nie przeprowadzono. Stan prawny pod tym względem jest praktycznie taki, jak w lutym 2023 r. Funkcjonują te same instytucje (w tym sprawy z zakresu zamówień publicznych rozpoznaje w Sądzie Najwyższym Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która zgodnie z wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości UE nie jest organem mającym „status niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy, jak wymaga tego prawo Unii”), w sądach orzekają ci sami sędziowie (w tym ci powołani na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa z większością członków wybieranych przez Sejm). W dodatku panuje chaos prawny wynikły z tego, że przedstawiciele władzy wykonawczej (ministrowie) czy ustawodawczej (marszałek Sejmu) roszczą sobie prawo do samodzielnego decydowania, jaki przepis ustawy jest niezgodny z Konstytucją, czy powołanie urzędnika przez ich poprzedników było skuteczne, jakie orzeczenie sądu uznawać i jaki wyrok Trybunału Konstytucyjnego funkcjonuje w obrocie prawnym, a jaki nie.
Mimo to minister Katarzyna Pełczyńska ogłosiła wczoraj, że Komisja Europejska potwierdziła, iż Polska spełnia trzy ostatnie warunki niezbędne do pełnego uruchomienia funduszy strukturalnych. I że dostanie z tego tytułu 76 miliardów euro.
Co więc się zmieniło?
Rząd. Władzę sprawuje zasadniczo inna ekipa.
Najwyraźniej warunkiem dotyczącym przestrzegania Karty Praw Podstawowych przez Polskę jest sprawowanie władzy przez właściwych ludzi. Kaczystan z definicji nie przestrzega KPP, tuskoland z definicji jej przestrzega.
A może nie z definicji, tylko dlatego, że nowy rząd zgodził się w kuluarach na coś, zupełnie nie związanego z Kartą Praw Podstawowych, na co nie chciał zgodzić się stary.
Jeśli tak, to pozostaje pytanie – na co?

„Proces przywracania praworządności”

12 stycznia, 2024

To, o czym pisałem niedawno – że państwo, w którym „wola polityczna” ma prymat nad prawem zrzuca resztki maski „demokratycznego państwa prawnego” – postępuje.
Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar stwierdził, że Prokurator Krajowy Dariusz Barski został w 2022 r. przywrócony ze stanu spoczynku do czynnej służby „przez zastosowanie przepisów ustawy, które już nie obowiązywały (czyli ustawy z dnia 28 stycznia 2016 roku Przepisy wprowadzające – Prawo o prokuraturze)”. Mimo iż ustawa ta nie została nigdy uchylona, w Internetowym Systemie Aktów Prawnych ma status „obowiązujący”, a w jej treści nie ma nic na temat tego, że przepis, na podstawie którego prokurator Barski wrócił do służby (art. 47 par. 1 i 2) miałby obowiązywać, jak to stwierdzono w komunikacie ministerstwa, jedynie od 4 marca do 4 maja 2016 r.
W związku z tym uznał, że prokurator Barski pozostaje w stanie spoczynku, co powoduje niemożność sprawowania przez niego funkcji Prokuratora Krajowego.
Nie jest to ani decyzja o odwołaniu prokuratora Barskiego z funkcji (do czego minister Bodnar nie ma prawa; może zrobić to na jego wniosek premier, za zgodą prezydenta), ani też decyzja o przeniesieniu go w stan spoczynku (do czego minister Bodnar również nie ma prawa, bo może to zrobić jedynie w szczególnych przypadkach, takich jak ukończenie przez prokuratora 65 lat czy trwała niezdolność do pełnienia obowiązków).
Jest to po prostu ogłoszenie, że Minister Sprawiedliwości – Prokurator Generalny nie uznaje Dariusza Barskiego za Prokuratora Krajowego z uwagi na jego ponoć niezgodne z prawem przywrócenie do czynnej służby dwa lata temu. Wystąpienie w roli organu oceniającego jego status i prawomocność jego powołania, do czego nie upoważnia Prokuratora Generalnego ani Ministra Sprawiedliwości żaden przepis prawa.
Z komunikatu ministerstwa wynika też, że „w najbliższym czasie należy się spodziewać powołania osoby pełniącej obowiązki Prokuratora Krajowego” [edit: już to nastąpiło: tą osobą został Jacek Bilewicz]. Prawo o prokuraturze nie przewiduje takiej możliwości – przewiduje jedynie możliwość powierzenia wykonywania kompetencji i zadań Prokuratora Krajowego jego zastępcy, którego Prokurator Generalny może powołać jedynie na wniosek Prokuratora Krajowego i który jest już powołany.
Zgodnie z art. 7 Konstytucji RP, „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. No, ale minister Bodnar uznał, że może zadziałać bez podstawy prawnej.
Bo najważniejsze jest podporządkowanie rządowi wszelkich państwowych instytucji. Nie może być tak, że Prokurator Krajowy, tak samo jak TVP, jest od rządu niezależny i należy do obozu opozycji. I skoro ta opozycja, będąc jeszcze przy władzy, tak zmieniła prawo, że uniemożliwiła szybkie przejęcie tego stanowiska zgodnie z regułami tego prawa, to należy zrobić to nie zważając na te reguły.
Oczywiście nazywając to „procesem przywracania praworządności”.