List do RPO w sprawie dyscypliny głosowania

26 września, 2011

Przyjęcie poprawki Senatu ograniczającej dostęp do jawnej informacji publicznej „ze względu na ochronę ważnego interesu gospodarczego państwa” było możliwe prawdopodobnie głównie dzięki wprowadzeniu dyscypliny głosowania przez władze klubu Platformy Obywatelskiej. Sytuacja wyglądała tak, że sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych, rozważywszy wątpliwości ekspertów i organizacji pozarządowych, zarekomendowała jej odrzucenie bez jednego głosu sprzeciwu (bodajże 15 głosów za odrzuceniem i 4 wstrzymujące się). Jednak po zarządzeniu dyscypliny głosowania prawie wszyscy posłowie PO (z wyjątkiem dziewięciu, w tym przewodniczącego wymienionej wyżej komisji) zagłosowali przeciwko jej odrzuceniu. Poprawka przeszła 10 głosami, a prezydent ostatecznie zdecydował się – mimo apeli o weto lub odesłanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego – na podpisanie ustawy (choć zapowiadając skierowanie już podpisanej ustawy do TK w trybie kontroli następczej). Jest prawdopodobne, że bez zarządzenia tej dyscypliny dziesięciu lub więcej kolejnych posłów tej partii wzięłoby pod uwagę argumenty merytoryczne, głosując za odrzuceniem poprawki, co wystarczyłoby do uchwalenia ustawy bez niej.
W tej sytuacji powstaje pytanie, jaki sens mają w ogóle merytoryczne argumenty, dyskusje w komisjach oraz wysłuchiwanie przez posłów (i senatorów) opinii ekspertów, organizacji pozarządowych i obywateli, skoro i tak ich rola sprowadzana jest, poprzez narzędzie dyscypliny głosowania, do maszynki ślepo przegłosowującej stanowisko partyjnej wierchuszki, która (jak w tym przypadku) z góry decyduje, że dany projekt ma być bez względu na wszystko przyjęty lub odrzucony? Nie taniej byłoby, by liderzy poszczególnych partii lub wyznaczeni przez nich pojedynczy pełnomocnicy głosowali „udziałami”, jak w spółkach akcyjnych?
Skoro jednak mamy póki co posłów i senatorów będących teoretycznie wg obowiązującej konstytucji przedstawicielami nie swoich partii, ale „Narodu”, to może warto spróbować się na tę konstytucję powołać? I złożyć np. wniosek do Rzecznika Praw Obywatelskich?
No więc złożyłem dzisiaj – za pomocą formularza elektronicznego oraz mejlem – wniosek o następującej treści:

Mądry polityk po szkodzie

21 września, 2011

Jarosław Kaczyński i Grzegorz Napieralski wzywają prezydenta Komorowskiego o zawetowanie ustawy o zmianie ustawy o informacji publicznej, wprowadzającej możliwość – a właściwie nawet obowiązek – odmowy udostępnienia informacji „ze względu na ochronę ważnego interesu gospodarczego państwa w zakresie i w czasie, w jakim udostępnienie informacji: 1) osłabiłoby zdolność negocjacyjną Skarbu Państwa w procesie gospodarowania jego mieniem albo zdolność negocjacyjną Rzeczypospolitej Polskiej w procesie zawierania umowy międzynarodowej lub podejmowania decyzji przez Radę Europejską lub Radę Unii Europejskiej; 2) utrudniłoby w sposób istotny ochronę interesów majątkowych Rzeczypospolitej Polskiej lub Skarbu Państwa w postępowaniu przed sądem, trybunałem lub innym organem orzekającym”.
To się chwali, wszak w pewnych przypadkach – wbrew temu, co mówił minister Boni – w interesie publicznym jest właśnie udostępnienie analiz, opinii i instrukcji związanych z negocjowaniem umowy międzynarodowej lub prywatyzacyjnej przed jej zawarciem – wyobraźmy sobie na przykład, że osoby negocjujące tę umowę działają wbrew interesowi Polski (Rzeczpospolitej Polskiej, społeczeństwa, Narodu, Skarbu Państwa – niepotrzebne skreślić), a w interesie drugiej strony – postępując np. wbrew opiniom i zaleceniom ekspertów. Albo inaczej – może być tak, że wbrew interesowi Polski działają ci, którzy te opinie czy instrukcje przygotowują.
Tylko że podczas głosowania w Sejmie nad poprawką Senatu, która to ograniczenie wprowadzała nie był obecny ani Jarosław Kaczyński, ani Grzegorz Napieralski. Nie było też obecnych 28 innych posłów PiS i 17 innych posłów SLD. A wystarczyłoby, by dwudziestu z nich byłoby obecnych i zagłosowałoby (tak jak ich klubowi koledzy) za odrzuceniem poprawki – i zostałaby ona odrzucona bezwzględną większością głosów. I nie trzeba byłoby apelować do prezydenta. Rozumiem, że trwa kampania wyborcza, a głosowanie było w piątek o godzinie 21.22, ale panowie Kaczyński i Napieralski, jako przywódcy swoich partii, mieli chyba możliwość dopilnowania, by na tak ważnym głosowaniu (o sprawie trąbiła już wcześniej prasa i organizacje pozarządowe) zjawiło się jak najwięcej ich partyjnych kolegów.

17 września 1374 – 17 września 2011

17 września, 2011

„Zwalniamy i wyjmujemy od składania wszelkich danin, podatków i opłat, tak ogólnych, jak i szczególnych, jakimkolwiek mianem by się zwały, wszystkie miasta, grody, posiadłości, miasteczka i wsie, mieszkańców wsi całego Królestwa Polskiego, należących do panów i wszystkiej szlachty – oraz chcemy, aby byli zwolnieni, oswobodzeni i wyjęci od wszelkich posług, robót, ciężarów i dostaw, tyczących się ludzi, jak i rzeczy.
Chcemy zadowolić się tym tylko, aby corocznie na św. Marcina wyznawcę nam i następcom naszym na znak najwyższego panowania i uznania korony Królestwa Polskiego płacono po dwa grosze zwykłej monety, w Królestwie obieg mającej, których czterdzieści osiem idzie na grzywnę polską, z każdego osiadłego i dzierżonego łanu lub jego części. (…)
Jeśli podczas panowania naszego lub następców naszych potrzeba nam będzie wyruszyć na wyprawę poza granice Królestwa Polskiego i jeśli szlachcie polskiej w naszej obecności lub bez nas z jakimkolwiek nieprzyjaciółmi w tej wyprawie przyjdzie bitwę stoczyć lub mięć spotkanie, w którym niektórzy będą do niewoli wzięci  poniosą większe lub mniejsze szkody w rzeczach lub osobach, wtedy im wypłacimy całkowite odszkodowanie. (…)

Nie będzie Nergala, nie będzie niczego

8 września, 2011

Finansowanie telewizji i radia z podatków (np. z podatku od posiadania radia i telewizora, zwanego dla niepoznaki „abonamentem RTV”) prowadzi nieuchronnie do sytuacji, w której ktoś zmuszony jest płacić za coś, co mu się nie podoba – a nawet kłóci się z jego sumieniem. Na przykład katolicy zmuszeni są obecnie płacić za pokazywanie w telewizji otwarcie antykatolickiego muzyka Nergala, który został jurorem w programie „The Voice of Poland”. Doczekało się to już zdecydowanej reakcji biskupa włocławskiego Wiesława Meringa, który wezwał wiernych do obywatelskiego protestu niepłacenia za abonament.
Doczekało się również reakcji posłów Jarosława Sellina i Kazimierza Ujazdowskiego, którzy jednak bynajmniej nie wyciągnęli z tego wniosku, że należy przestać zmuszać ludzi do płacenia na publiczną telewizję. Uznali natomiast, że odpowiednio duże grupy widzów i słuchaczy powinny mieć prawo sprzeciwu wobec tych programów, które im się nie podobają. Sprzeciw dziesięciu tysięcy osób miałby skutkować podjęciem przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji decyzji w sprawie ewentualnej zmiany programu lub jego elementu, zaś sprzeciw pięćdziesięciu tysięcy osób – obowiązkowym podjęciem przez nią decyzji o zaniechaniu emisji programu.

Konkurs na narzędzia inwigilacji i cenzury

30 sierpnia, 2011

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju ogłosiło konkurs 1/2011 na wykonanie projektów w zakresie badań naukowych lub prac rozwojowych na rzecz obronności i bezpieczeństwa państwa. Jednym z tematów konkursu są „Autonomiczne narzędzia wspomagające zwalczanie cyberprzestępczości” – projekt zgłoszony przez MSWiA i ABW, w ramach którego „opracowane mają zostać narzędzia, które w znaczący sposób poprawią możliwości organów ścigania w zakresie zwalczania i przeciwdziałania zdarzeniom kryminalnym z wykorzystaniem sieci i systemów komputerowych”. Jakie to miałyby być narzędzia? Ano, między innymi: „narzędzia do identyfikacji tożsamości osób popełniających przestępstwa w sieci teleinformatycznej, kamuflujących swoją tożsamość przy użyciu serwera Proxy i sieci TOR”; „narzędzia umożliwiające niejawne i zdalne uzyskiwanie dostępu do zapisu na informatycznym nośniku danych, treści przekazów nadawanych i odbieranych oraz ich utrwalanie” (czyli inaczej mówiąc backdoor trojany, spyware i keyloggery); a także – „narzędzia do dynamicznego blokowania treści niezgodnych z obowiązujących prawem, publikowanych w sieciach teleinformatycznych”.
Jak widać, pomimo składanych przedstawicielom organizacji społecznych deklaracji o tym, że „właściwym punktem wyjścia do rozmowy o regulacji Internetu jest perspektywa praw podstawowych” i że „rząd nie wprowadzi obowiązku blokowania, jeśli ten środek nie przejdzie testu proporcjonalności” władza nadal konsekwentnie myśli o cenzurowaniu dostępu do Internetu. I działa w myśl innych słów premiera: „w wielu przypadkach blokowanie lub filtrowanie witryn internetowych będzie najprostszą drogą do „zatrzymania przestępstwa” o charakterze jawnym i oczywistym, szczególnie w przypadku, kiedy ze względów technicznych lub prawnych długo trwałoby usunięcie jakiś treści, gdyby nie stosować tych technik”.

Jak pocałowałem klamkę w KPRM

22 sierpnia, 2011

Jako przedstawiciel Stowarzyszenia Blogmedia24.pl zostałem wydelegowany do udziału w spotkaniu z ministrem Bonim, w ramach konsultacji społecznych dotyczących planowanych zmian w ustawie o radiofonii i telewizji (chodzi o objęcie nią audiowizualnych usług medialnych na żądanie, czyli mówiąc po ludzku filmów i innych treści wideo udostępnianych na życzenie odbiorcy, np. przez Internet).
Spotkanie miało odbyć się dzisiaj o godzinie 13 w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Niestety po dojechaniu do Warszawy, dotarciu na miejsce i oczekiwaniu pod zamkniętymi drzwiami sali okazało się, że spotkanie zostało odwołane. Poinformował mnie o tym pan, który tak jak ja przyjechał na owe konsultacje z dość odległego miasta i zniecierpliwiony oczekiwaniem wpadł na to, by przez smartfona sprawdzić zawartość swojej skrzynki pocztowej. Okazało się, że mejl informujący o odwołaniu spotkania został wysłany około godziny 11 – w momencie, gdy byłem już w Warszawie. Strażnicy przy wejściu, sprawdzający listę zaproszonych gości, nic o tym nie wiedzieli…

Godzina policyjna zamiast firewalla

18 sierpnia, 2011

Połączone sejmowe komisje obrony, spraw zagranicznych oraz administracji i spraw wewnętrznych opowiedziały się za zarekomendowaniem Sejmowi projektu ustawy wprowadzającej poprawki do ustaw o stanie wojennym, stanie wyjątkowym oraz stanie klęski żywiołowej, przewidujący możliwość wprowadzenia tych stanów w następstwie działań w „cyberprzestrzeni”. Do przyjęcia projektu namawiał posłów szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Stanisław Koziej, argumentując, że „zagrożenia w cyberprzestrzeni powinny być ustawowo uregulowane”, a „w polskich warunkach trudno skłonić administrację państwową do zajęcia się bezpieczeństwem teleinformatycznym, dopóki nie ma podstawy prawnej”.
Czyżby zdaniem szefa BBN zajęcie się bezpieczeństwem teleinformatycznym było równoznaczne z wprowadzeniem stanu wojennego, wyjątkowego albo klęski żywiołowej? Bo proponowana ustawa daje podstawę prawną wyłącznie do tego. Nie ustanawia ani nie umożliwia wprowadzenia żadnych standardowych, obowiązujących na co dzień procedur związanych z ochroną systemów teleinformatycznych przed zagrożeniami. Po prostu – zezwala prezydentowi na wprowadzenie stanów nadzwyczajnych w różnych przypadkach związanych z „działaniami w cyberprzestrzeni” – na przykład stanu wyjątkowego w przypadku, jeśli działania te prowadzą do „szczególnego zagrożenia porządku publicznego” albo stanu wojennego, jeśli są one podejmowane przez „podmioty zewnętrzne w stosunku do Rzeczpospolitej Polskiej” i „zmierzają do uniemożliwienia lub zakłócenia wykonywania przez organy państwowe ich funkcji”.

Kowal zawinił, Cygana powiesili

17 sierpnia, 2011

A ściśle rzecz biorąc – chuligani zawinili, użytkowników Facebooka zamkną do więzienia. Na cztery lata. Za „podżeganie do zamieszek” – do których w tym przypadku w ogóle nie doszło. Paru tych, którzy faktycznie rabowali sklepy, otrzymało kary od 10 miesięcy do dwóch lat pozbawienia wolności.
Zamiast skutecznej ochrony ludzi przed chuliganami i rabusiami – najpierw totalna nieudolność, a potem uderzenie z całej siły w tych, którzy akurat żadnych rzeczywistych szkód nie wyrządzili – ale było łatwo ich namierzyć i złapać.
Tak działa państwowy monopolista w dziedzinie „produkcji bezpieczeństwa”.

Normalni chuligani i nieudolne państwo

11 sierpnia, 2011

Już wiadomo, dlaczego chuligani w Wielkiej Brytanii niszczą i rabują sklepy. Publicysta „Rzeczpospolitej”, Marek Magierowski, objaśnił wszystkim, że jest tak dlatego, że „można zajarać skręta na przerwie między lekcjami, bo i tak nikogo to nie obchodzi”. I dlatego, że „można sobie pograć w fajną gierkę na PlayStation i zarzynać seryjnie przeciwników za pomocą piły mechanicznej, bo mamusia nie ma nic przeciwko temu”. A także dlatego, że „można spędzić całą noc przy komputerze, oglądając pornole, bo mamusia i tak nie zajrzy do pokoju (o tatusiach nie wspominam, bo na Wyspach większość tatusiów ma już zazwyczaj nowe żony)”, a „nigdy w życiu żadnemu brytyjskiemu urzędasowi nie przyjdzie do głowy, żeby sfinansować kampanię ostrzegającą przed zgubnymi skutkami pornografii”.
Tylko dlaczego na przykład ja obejrzałem w swoim życiu setki pornoli, a jednak nie niszczę i rabuję? Nie dostrzegam, by pornografia wywarła na mnie jakieś zgubne skutki. Skrętów wprawdzie nie jaram, ale znam sporo ludzi, którzy jarali i pewnie nadal jarają – i też nie rabują ani nie niszczą, a przeciwnie – są wartościowymi członkami społeczeństwa. W gry na PlayStation też nie gram, ale w takie gry grają miliony osób – i jakoś nie są chuliganami.

Wałbrzych, czyli efekt cudzej kasy

8 sierpnia, 2011

W powtórzonych z powodu stwierdzonego fałszerstwa wyborach prezydenta Wałbrzycha pełniący dotąd obowiązki prezydenta Roman Szełemej, popierany przez PO, uzyskał 23812 głosów. Mirosław Lubiński, kandydat Wałbrzyskiej Wspólnoty Samorządowej poparty przez SLD uzyskał 5503 głosy.
W poprzednich – tych unieważnionych z powodu fałszerstwa – wyborach w drugiej turze głosowania Piotr Kruczkowski z PO uzyskał oficjalnie 13880 głosów, a Mirosław Lubiński – 13555 głosów. W pierwszej turze uzyskali odpowiednio 9494 oraz 10305 głosów.
Kandydat niezależny Patryk Wild oraz kandydat PiS uzyskali w powtórzonych wyborach mniej więcej podobną liczbę głosów, co w pierwszej turze w wyborach unieważnionych (odpowiednio 8131 i 7343 oraz 2008 i 3758).
Okazało się więc, że Roman Szełemej zyskał głównie kosztem Mirosława Lubińskiego. Ten ostatni uzyskał ponad 8 tysięcy głosów mniej niż w drugiej turze w poprzednich wyborach. Za to kandydat popierany przez PO uzyskał prawie 10 tysięcy głosów więcej – po tym, jak wyszły na jaw fałszerstwa wyborcze na korzyść kandydata PO i wybory z tego powodu zostały powtórzone.
To dowodzi jednego – bardzo duża część ludzi ma gdzieś afery, oszustwa i nieuczciwość polityków i nie kieruje się w swoim wyborze tym, że danego kandydata popiera partia zamieszana w oszustwo wyborcze.
Po prostu tak, jak uważali pana Lubińskiego za lepszego od pana Kruczkowskiego, tak uważają go za gorszego od pana Szełemeja. Być może ten ostatni w ich opinii jest sprawniejszym menedżerem i spodziewają się, że zrobi więcej dla miasta.
A czy przy okazji dojdzie do kolejnych „wałków”, oszustw i afer, czy też nie, to ich zupełnie nie interesuje.