Archiwum z wrzesień, 2015

Popieranie wroga?

sobota, 26 września, 2015

Rosja rozbudowuje niedaleko polskiej granicy, na Białorusi, bazy wojskowe – o przeznaczeniu w oczywisty sposób ofensywnym, bo są to bazy lotnicze. Zaczyna się przebąkiwać o „aneksji Białorusi”.
W ostatnich dniach dwaj ambasadorzy Rosji – Siergiej Andriejew w Warszawie i Władimir Zajemskij w… Caracas oskarżyli Polskę o popieranie Hitlera, negując jednocześnie fakt agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku. Nie można tego traktować inaczej niż jako działanie zgodne z instrukcjami rosyjskiego rządu. Ambasador Andriejew zapowiedział, że Rosja „na pewno nie zapomni” rozbiórki pomnika generała Czernichowskiego, który zwalczał polskie podziemie. Władimir Zajemskij w swojej szkalującej Polskę wypowiedzi, jako dowód na to, że Polska i dzisiaj jest państwem agresywnym przywołał między innymi słowa Janusza Korwin-Mikkego o snajperach z Majdanu rzekomo szkolonych w Polsce – na co nigdy nie zostały przytoczone dowody.
Tymczasem sam Janusz Korwin-Mikke wybiera się do Moskwy na konferencję poświęconą terroryzmowi – po to, by wyrazić poparcie dla rosyjskiej interwencji zbrojnej w Syrii u boku wiernego sojusznika (Rosja ma w Syrii bazę marynarki wojennej i planuje zbudować następne bazy wojskowe) Baszszara al-Assada. Bo jego zdaniem najważniejsze jest zwalczenie zagrożenia ze strony „kalifatu” w dalekiej Syrii i Iraku. Nawet kosztem wzmocnienia otwarcie nieprzyjaznego Polsce – jak widać – mocarstwa za miedzą.
Przy całej sympatii dla wielu rozsądnych, wolnościowo nastawionych ludzi, którzy działają w partii KORWiN – obawiam się, że oddanie za miesiąc głosu na tę partię w wyborach do Sejmu będzie oddaniem głosu przede wszystkim za realizacją wrogich Polsce interesów Putina.

Referendum, o którym nie wiedziano

poniedziałek, 7 września, 2015

Zakończyło się referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych i finansowania partii politycznych. Nie podano jeszcze oficjalnych wyników, ale już wiadomo, że frekwencja była bardzo mała, być może nie przekraczająca 10% – czyli że wynik referendum nie będzie wiążący.
Frekwencja ta znacząco odbiega od prognozowanej w sondażu przeprowadzonym dwa tygodnie temu, gdzie 32% badanych odpowiedziało „tak” na pytanie, czy wezmą udział w referendum, a dalsze 20% „raczej tak”. Podobne wyniki otrzymywano też we wcześniejszych sondażach. W związku z tym nasuwa się oczywiste pytanie – czy ludzie wiedzieli, że owo referendum, na które zamierzali iść, odbywa się 6 września?
Trudno wytłumaczyć tę różnicę inaczej, jak ignorowaniem informacji o referendum w środkach masowego przekazu, poza obowiązkowymi audycjami nadawanymi w niesprzyjającym czasie antenowym. Dodatkowo ludzi mogła zmylić informacja z 4 września o niewyrażeniu przez Senat zgody na referendum proponowane przez Andrzeja Dudę 25 października- mogli zrozumieć, że zbliżające się referendum zostało odwołane.
Wniosek jest taki, że przeprowadzenie referendum z wiążącym wynikiem – do czego potrzebna jest frekwencja 50% – jest praktycznie niemożliwe wbrew rządowym i prywatnym dysponentom głównych mediów.
Jest to faktyczne ograniczenie prawa obywateli do sprawowania władzy bezpośrednio – bynajmniej nie na rzecz wolności jednostki, ale na rzecz większej władzy polityków w parlamencie, czyli faktycznie przywódców rządzącej koalicji, którzy w przypadku niewiążącego wyniku mogą podjąć dowolną decyzję.
Dodatkowo wynik dzisiejszego referendum stanie się argumentem przeciwko organizowaniu jakichkolwiek referendów w przyszłości – chyba że będą one potrzebne władzy, jak referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej.
Ten stan rzeczy można zmienić tylko w jeden sposób – znosząc wymóg uzyskania 50% frekwencji dla wiążącego wyniku referendum. Wynik referendum powinien być wiążący przy dowolnej frekwencji, tak samo jak wynik wyborów.
W Szwajcarii, gdzie referenda są normalną drogą stanowienia prawa, nie ma obowiązku uzyskania progu frekwencji. Wskutek tego ani dysponenci mediów, ani przeciwnicy zmian nie mogą grać na przemilczenie i bojkot. Nad kwestiami głosowanymi w referendum odbywa się debata, a frekwencja jest wyższa, bo do urn udają się także przeciwnicy proponowanych zmian, a zwolennicy nie są zniechęcani perspektywą zmarnowania głosu, „bo i tak nie będzie frekwencji”. Choć rzadko przekracza 50%.
Porównajmy Szwajcarię z Polską.