Archiwum kategorii ‘Polityka’

KORWiN zachęca liberałów, ale nadal nierealistyczny

sobota, 17 października, 2015

Partia KORWiN ogłosiła swój program – „Dumna bogata Polska”. Dla wielu może być on zaskoczeniem – jako że w pewnych kwestiach rozmija się on dość mocno z dotychczasowymi wypowiedziami jej lidera Janusza Korwin-Mikkego oraz tematami uwypuklanymi w jej kampanii wyborczej. I tak zamiast postulowania sojuszu z Rosją mamy akceptację członkostwa Polski w NATO i postulat wspierania jego zdolności do szybkiego reagowania, a nawet pomysł rozszerzenia NATO na Szwecję, Finlandię i Mołdawię. Zamiast oskarżania Niemiec o pretensje terytorialnepostulat stałej współpracy wojskowej z tym państwem. Zamiast postulowania zniszczenia Unii Europejskiej – czym JKM kończy prawie każde swoje wystąpienie w Parlamencie Europejskim – a nawet jej opuszczenia przez Polskę jest jedynie postulat odstąpienia od Traktatu Lizbońskiego i przebudowy bazy traktatowej UE oraz poparcie dla odbiurokratyzowania Unii. Pojawia się nawet pomysł finansowania przez UE sił zbrojnych państw biorących na siebie ciężar ochrony zewnętrznych granic Unii (czyli m. in. Polski). Zupełnie pominięta jest, dotychczas centralna w kampanii wyborczej, kwestia imigracji oraz „kwot imigrantów” ustalanych dla Polski przez UE.
Jeżeli chodzi o sprawy ustrojowe, to wbrew linii prezentowanej przed wyborami prezydenckimi oraz referendum 6 września KORWiN wyraźnie opowiada się za ordynacją wyborczą opartą o jednomandatowe okręgi wyborcze. Mają one obowiązywać zarówno w Sejmie (którego kompetencje mają być ograniczone do uchwalania podatków i w pewnym zakresie kontroli władzy wykonawczej), jak i w Senacie (który ma być najważniejszym organem stanowiącym ustawy). W przypadku Senatu wprawdzie każdy okręg wyborczy (ziemię) ma reprezentować dwóch senatorów, ale każdy z nich ma być wybierany na swoją sześcioletnią kadencję w odrębnych wyborach (wybory mają odbywać się co 3 lata). W przypadku Sejmu w programie zaznaczone jest, że posłowie mają być wybierani w okręgach jednomandatowych „w systemie pojedynczego głosu przechodniego (STV)”, takie sformułowanie świadczy jednak o niekompetencji osób piszących program – STV to ordynacja proporcjonalna możliwa do wprowadzenia w życie jedynie w okręgach wielomandatowych. Najprawdopodobniej autorom programu chodzi o ordynację jednomandatową z „głosem alternatywnym” (AV) obowiązującą np. w Australii.
Wpisanie do programu postulatów sprzecznych z dotychczasową linią lidera (wspieranie i rozszerzanie NATO, JOW) lub łagodniejszych (przebudowa i odbiurokratyzowanie UE zamiast jej zniszczenia lub wystąpienia z niej) oraz przemilczenie kwestii mocno podnoszonych w kampanii wyborczej (imigranci) może świadczyć o chęci przypodobania się innemu elektoratowi niż ten, do którego do tej pory kierowany był głównie przekaz. Z treści tych postulatów można wywnioskować, że chodzi o wyborców nastawionych mniej nacjonalistycznie, bardziej prozachodnio, nieco mniej antyunijnie i bardziej obywatelsko (JOW) – w stronę tych ostatnich idą też postulaty wybierania sędziów i prokuratorów gminnych w wyborach (tego nie ma w programie poprzedniej partii JKM, czyli Kongresu Nowej Prawicy). Pokrywa się to mniej więcej z dużą częścią elektoratu Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich, którą politolog Rafał Chwedoruk nazwał „elektoratem libertariańskim” – antyestablishmentowym, prorynkowym i niezainteresowanym sporami kulturowymi (niekoniecznie muszą być to oczywiście libertarianie sensu stricto, choć mogą), a która obecnie może wahać się między Kukiz’15, Nowoczesną lub niepójściem na wybory. Na chęć pozyskania tego elektoratu może wskazywać też brak w programie sprzeciwu wobec zrównania małżeństw z innymi związkami „seksualnymi i semi-seksualnymi”, który obecny jest w programie KNP.
Z drugiej strony, ukłon w stronę elektoratu libertarian i antyestablishmentowych liberałów jest nie do końca konsekwentny. Pojawia się postulat ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci (wyłączywszy karę śmierci), którego w programie KNP nie ma, a który musi odrzucić od KORWiN osoby akceptujące w jakimkolwiek zakresie aborcję i eutanazję. W porównaniu z programem KNP brak też postulatów wskazujących na chęć zakończenia prohibicji narkotyków i represjonowania osób zażywających narkotyki, pojawia się natomiast dążenie do usunięcia z kodeksu karnego instytucji znikomej szkodliwości społecznej czynu, co przy dzisiejszym stanie prawnym oznacza zabranie prokuratorom i sędziom możliwości umorzenia postępowania o posiadanie niewielkiej ilości narkotyku na własny użytek. Ten ostatni postulat jest też ogólnie postulatem antyobywatelskim, stawiając sztywną literę prawa ponad interpretacją jego ducha przez wybranych sędziów i prokuratorów.
Wątpliwości z punkt widzenia elektoratu proobywatelskiego budzi też niekonsekwencja w postulacie zakazu łączenia stanowisk we władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Najwyższy organ władzy wykonawczej – Prezydent – ma mieć bardzo silny wpływ na ustawodawstwo, poprzez powoływanie członków Rady Stanu wstępnie zatwierdzającej projekty ustaw oraz bardzo silne weto wobec uchwalonych ustaw (obalane większością co najmniej 4/5 składu Senatu), a także powoływać 1/3 składu Sądu Najwyższego oraz sędziów sądów kapturowych (dyscyplinarnych orzekających w sprawach o korupcję sędziów).
Brak też szczegółowych postulatów dotyczących wolności słowa oraz wolności osobistej (do pewnego stopnia obecnych w programie KNP). Jest jedynie ogólna wzmianka o umieszczeniu w Konstytucji zapisu, że prawo sprzeczne z zasadą „Chcącemu nie dzieje się krzywda” nie obowiązuje. Jednak autorzy programu KORWiN najprawdopodobniej rozumieją tę zasadę – w ślad za swoim liderem – błędnie. Ta stara rzymska zasada jest już stosowana w polskim prawie (choć nie jest wpisana do Konstytucji) i oznacza, że nie są uprawnione roszczenia o naprawę szkody powstałej wskutek świadomego podjęcia ryzyka przez poszkodowanego – a nie, że nie wolno zakazywać ludziom postępowania narażającego jedynie ich samych na ryzyko szkody (jak zdaje się to rozumieć Janusz Korwin-Mikke: np. niezapinania pasów w samochodzie, zażywania narkotyków, nieoszczędzania na starość, nieubezpieczania się od choroby itd.). Takie sformułowanie z jednej strony osłabia wolnościowy przekaz, z drugiej zaś naraża na niezrozumienie i stwarza możliwość różnego interpretowania tego punktu programu.
W programie KORWiN widać też chęć urealnienia postulatów dotyczących gospodarki i reformy finansów państwa, krytykowanych dotąd jako nierealistyczne i populistyczne. Przy zachowaniu radykalnych postulatów docelowych pojawiają się propozycje szeregu rozwiązań przejściowych w różnych dziedzinach, takie jak rozszerzony w stosunku do obecnej subwencji „bon oświatowy” w edukacji (dopóki państwo będzie finansowało działalność edukacyjną), oparcie finansowania studiów na systemie kredytów, czy nawet – dość zaskakujące z punktu widzenia libertarianina – rozszerzenie finansowania świadczeń zdrowotnych ze środków publicznych na wszystkich włącznie z osobami niezatrudnionymi i niezarejestrowanymi jako bezrobotni (czyli np. na tych, którzy nie chcą podjąć pracy). Niemiłą dla libertarianina niespodzianką jest uznanie, że „kluczowe strategiczne przedsiębiorstwa związane z infrastrukturą” powinny pozostać w rękach państwa nawet docelowo. W porównaniu z programem KNP i dotychczasowymi hasłami autorzy programu KORWiN podejmują także próbę dokładniejszego opisania postulatów dotyczących reformy podatków i finansów państwa.
Niestety jest to najsłabszy punkt tego programu. Z jednej strony przyjmuje się likwidację podatków dochodowych (zarówno PIT, jak i CIT), likwidację ZUS i KRUS z finansowaniem emerytur z ogółu podatków, a także zmniejszenie do minimalnego poziomu stawek akcyzy i docelowo także VAT (15%). Oznacza to zmniejszenie dochodów publicznych o ponad 230 mld zł (przyjmując dane z 2014 r.), jeśli uwzględnić tylko składki na ZUS i KRUS oraz podatki dochodowe. Jednocześnie zakłada się „stopniową i konsekwentną obniżkę wydatków publicznych do co najwyżej 1/3 PKB”, co oznacza (przyjmując dane z 2014 r.) zmniejszenie ich o niecałe 60 mld zł (w 2014 r. była to mniej więcej wysokość deficytu finansów publicznych) 135-150 mld zł. [EDIT: Mateusz Benedyk z Instytutu Misesa zwrócił uwagę na błąd wynikły z przeliczenia PKB po niewłaściwym kursie dolara]. Jedynym sposobem, by przy takiej wysokości obniżki wydatków publicznych (która nawet nie jest założona jako natychmiastowa) zlikwidować wymienione wyżej podatki i jednocześnie dotrzymać obietnicy zmniejszenia długu publicznego („tempo obniżki wydatków powinno być dużo szybsze niż dochodów”) jest zapewnienie innego źródła dochodów państwa. Autorzy programu KORWiN jednak tego źródła nie wskazują (proponują jedynie dodatkowy podatek od kopalin, który raczej takiego dochodu nie przyniesie; nierealne jest też liczenie na nagły wzrost w takiej skali przychodu z podatków pośrednich wskutek ożywienia gospodarczego – PKB musiałoby wzrosnąć tu o mniej więcej 50% 40%). Trzeba więc dojść do wniosku, że program ten jest w tym zakresie nierealny – do spełnienia obietnic likwidacji podatków dochodowych i składek na ubezpieczenie społeczne i jednoczesnego zmniejszenia długu publicznego bez wprowadzania lub zwiększania innych podatków wymagane są cięcia w wydatkach publicznych znacznie bardziej radykalne niż to, co się w nim postuluje. Należy przy tym pamiętać, że KORWiN postuluje zwiększenie o połowę – a więc o dodatkowe ok. 20 mld zł – wydatków na obronność. Cięcia innych wydatków musiałyby wynieść więc przynajmniej ćwierć biliona złotych.
Podsumowując – program KORWiN jest, w stosunku do dotychczasowych wypowiedzi liderów tej partii (zwłaszcza Janusza Korwin-Mikkego) krokiem w stronę rozsądku, nadal jednak pozostaje nierealistyczny.

Wolnościowcom najbliżej do .Nowoczesnej?

poniedziałek, 5 października, 2015

Gazeta.pl zamieściła test sprawdzający, do której partii odpowiadającemu jest najbliżej. Zawiera on osiem pytań. Odpowiedziałem, że:
– obowiązek emerytalny powinien być zniesiony;
– wszystkie podatki powinny być niższe;
– zabiegi in vitro nie powinny być refundowane;
– płaca minimalna powinna być zniesiona;
– rodzice powinni decydować, kiedy posłać dziecko do szkoły;
– Polska powinna prowadzić „twardą i niezależną” politykę zagraniczną (na pytanie „Czy jesteś za większą integracją Polski w ramach Unii Europejskiej?”);
– państwo powinno wycofać się w ogóle z gospodarki;
– powinno się zliberalizować ustawę antyaborcyjną.
Okazało, się, że wg tego testu najbliżej jest mi do .Nowoczesnej.
Jeżeli odpowiedziałbym, że obecnej ustawy antyaborcyjnej nie powinno się zmieniać lub że aborcja powinna być całkowicie zakazana, wyszłoby mi, że najbliżej jest mi do KORWiN – sprawdziłem.
Program .Nowoczesnej jest dostępny pod adresem http://nowoczesna.org/files/Kierunki_programowe.pdf. Nie ma tam ani słowa o wycofaniu się państwa z gospodarki, zniesieniu obowiązku emerytalnego, o zniesieniu płacy minimalnej, o tym, że rodzice powinni decydować, kiedy posłać dziecko do szkoły, o nierefundowaniu zabiegów in vitro ani o liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Owszem, można wywnioskować, że .Nowoczesna jest za obniżeniem podatków. Można też wywnioskować, że jest za pogłębieniem integracji europejskiej.
Czyli wystarczy dać jedną odpowiedź zgodną z programem .Nowoczesnej, jedną sprzeczną i sześć takich, które nijak się mają do jej programu, żeby do tej partii było najbliżej. Ale wystarczy zmienić jedną z tych sześciu nijak się mających do jej programu na inną nijak mającą się do jej programu – bo program ten w ogóle milczy na temat ustawy antyaborcyjnej – by najbliżej było już do partii KORWiN. Co ciekawe, w programie KORWiN (tzn. w punktach przedstawionych przez Janusza Korwin-Mikkego jako program wyborczy) też nie ma ani słowa o ustawie antyaborcyjnej…
O co więc chodzi? Zapewne o to, by elektorat liberalny gospodarczo i obyczajowo (który w dużej części nie ma sprecyzowanych sympatii wyborczych, bo na polskiej scenie politycznej brak liczącej się partii libertariańskiej, a nawet klasycznie liberalnej, a na PO raczej już nie zagłosuje) przyciągnąć do partii Ryszarda Petru, wmawiając wbrew faktom, że jest ona mu najbliższa. Elektorat liberalny gospodarczo i konserwatywny obyczajowo ma raczej sprecyzowane sympatie – zagłosuje na KORWiN, ewentualnie Kukiz’15 czy „Szczęść Boże” – więc nie ma sensu wmawiać mu, że najbliżej jest mu jednak do .Nowoczesnej. A miarą konserwatyzmu lub liberalizmu obyczajowego uznano stosunek do ustawy antyaborcyjnej…

Ruch Kukiza nieprzyjazny przedsiębiorcom

piątek, 2 października, 2015

Ruch Kukiza (Komitet Wyborczy Wyborców Kukiz’15) ogłosił swoją „strategię zmiany”. Jednym z jej elementów mają być „proste, niskie i sprawiedliwe podatki”, w tym w szczególności obniżenie podatków i składek obciążających „tych, co dopiero wchodzą na rynek pracy” oraz małe i średnie przedsiębiorstwa. Jeżeli jednak przyjrzeć się bliżej konkretnym rozwiązaniom zaproponowanym w owej strategii, to można mieć wątpliwości, czy są one zgodne z tymi zadeklarowanymi celami.
O ile propozycje w zakresie reformy PIT (zwiększenie kwoty wolnej od opodatkowania i docelowo zastąpienie PIT i składek na ZUS jednolitym podatkiem od funduszu płac) oraz VAT (wprowadzenie niższej stawki podatku na produkty pierwszej potrzeby, uproszczenie jego pobierania) w niewielkim stopniu idą w tym kierunku, o tyle propozycje w zakresie reformy CIT nie wyglądają zachęcająco. Głównym postulatem jest tu „zastąpienie skomplikowanego podatku CIT prostym 1% podatkiem przychodowym”. W uproszczeniu oznacza to, że (przyjmując 18% stawkę CIT) przedsiębiorstwa o rentowności brutto poniżej 5,(55)% zapłacą więcej – bo dotąd płacą mniej niż (5,(55)*0,18)%, czyli mniej niż 1% przychodu.
Średnia rentowność brutto przedsiębiorstw niefinansowych w pierwszej połowie 2015 r. wynosiła 5,3%, w drugiej połowie 2014 r. 4,3%, a w pierwszej połowie 2014 r. 4,7% (dane GUS). Oznacza to, że przy wprowadzeniu zamiast CIT 1% podatku przychodowego przedsiębiorstwa niefinansowe średnio zapłacą wyższy podatek. Podatek ten w szczególności uderzy w takie branże jak hotelowo-gastronomiczna (rentowność obrotu brutto 5,2% w 2014 r. – dane GUS), zatrudnieniowa (rentowność obrotu brutto 2,4% w 2014 r.), hurtowa (rentowność obrotu brutto 2,9% w 2014 r.), architektoniczna i inżynierska (rentowność obrotu brutto 4,7% w 2014 r.). Może to wiązać się z podwyżką cen dla ich klientów lub zamykaniem firm. Zyskają branże reklamowa, informatyczna oraz (w szczególności) prawnicza, rachunkowo-księgowa i związana z zarządzaniem.
Jeśli chodzi o cały sektor przedsiębiorstw, to rentowność brutto wynosiła (dane NBP): w III kwartale 2014 r. – 5,2%, w IV kwartale 2014 r. – 2,9%, w I kwartale 2015 r. – 4,8%, w II kwartale 2015 r. – 5,8%. W ciągu roku daje to średnio niecałe 4,7% – czyli wprowadzenie 1% podatku przychodowego zamiast CIT będzie oznaczać średnią podwyżkę podatku w całym sektorze. Najbardziej oczywiście taki podatek uderzy w firmy w danym okresie nierentowne, których było 23% w III kw. 2014 r., 18,4% w IV kw. 2014 r., 31,3% w I kw. 2015 r. i 25% w II kw. 2015 r. – średnio w ciągu roku 24,42%. Jedna czwarta przedsiębiorstw, znajdująca się akurat w trudnej sytuacji, zostanie dodatkowo obciążona mimo braku zysków podatkiem takim, jaki do tej pory płaciłaby przy rentowności brutto 5,(55)%. Wychodzi tu bezwzględność podatku przychodowego, który najbardziej uderza w przedsiębiorstwa znajdujące się w trudnej sytuacji oraz w czasie kryzysu.
Zmiana podatku CIT na przychodowy 1% nie będzie też jakoś szczególnie korzystna dla przedsiębiorstw małych, bo rentowność ich jest zbliżona do dużych – wg danych NBP mediana rentowności jest niemal taka sama, i o ile wśród tych przedsiębiorstw, które przynoszą zyski rentowność przedsiębiorstw małych jest wyższa, o tyle wśród małych firm jest wyższy odsetek nierentownych. Można przypuszczać, że większość z tych ostatnich to głównie przedsiębiorstwa wchodzące na rynek – podwyższenie im podatku stoi wprost w sprzeczności z celem zadeklarowanym w strategii Ruchu Kukiza.
Wiąże się z tym kolejny element strategii – „Wprowadzenie możliwości rozliczania niskiego, ryczałtowego podatku przez mikroprzedsiębiorstwa w wysokości 440 zł (zamiast ZUS, NFZ i PIT) + 1% od przychodu”. O ile w przypadku mikroprzedsiębiorstw istniejących już dłużej na rynku może oznaczać to obniżkę (z uwagi na znacznie niższe składki na ZUS), o tyle w przypadku firm dopiero rozpoczynających działalność oznacza to dodatkowe obciążenie. Już obecnie przedsiębiorca rozpoczynający działalność płaci przez dwa lata składki na ZUS i NFZ w wysokości właśnie ok. 440 zł i może poniesione na wstępie koszty inwestycyjne zaliczyć sobie do kosztów uzyskania przychodu – wykazując dochód, od którego musi zapłacić podatek, dopiero po pewnym czasie. Obciążenie go dodatkowo podatkiem 1% od przychodu oprócz stawki 440 zł, którą płaci obecnie będzie oznaczać podwyższenie mu danin dla państwa w najtrudniejszym początkowym okresie, gdy zainwestował, a jeszcze nie osiąga zysków. Jest to całkowicie sprzeczne z celem, jakim jest obniżenie podatków dla tych, którzy wchodzą na rynek pracy.
Pozostałe elementy związane z reformą CIT do wprowadzenie specjalnego podatku „solidarnościowego” od wypłaty zysków i transakcji banków oraz specjalnej stawki podatku od nieruchomości dla supermarketów. Można się domyślać, że celem tych postulatów jest deklarowane w strategii „uczciwe opodatkowanie wielkich korporacji międzynarodowych”. Dodatkowe specjalne obciążenia wybranych rodzajów działalności gospodarczej mają jednak niewiele wspólnego z uczciwością. Dlaczego specjalne podatki mają płacić akurat supermarkety i banki, a nie np. Metro AG, Fiat Auto Poland, Orange, ArcelorMittal, BP Europe, Volkswagen, LG Electronics, Philip Morris, Shell – żeby się ograniczyć tylko do przedsiębiorstw z pierwszej trzydziestki rankingu „Forbesa” największych firm w Polsce w 2014 r.? Dlaczego nie mają płacić ich wielkie korporacje państwowe lub z udziałem Skarbu Państwa – Orlen, PGNiG, PGE, KGHM, PZU, Energa, Tauron, PKP? Obciążenie wszystkich banków dodatkowym podatkiem od wypłat zysków i transakcji (czyli wpłat, wypłat, przelewów, płatności kartą dokonywanych przez klientów) może grozić podrożeniem usług bankowych, co będzie niekorzystne dla klientów mniej zamożnych. Wprowadzenie specjalnej (jak rozumiem wyższej) stawki podatku od nieruchomości dla jedynie supermarketów również może grozić próbą zwiększenia cen towarów w sklepach albo w ostateczności zamykaniem supermarketów, co też poskutkuje zwiększeniem cen i utrudnieniem klientom dostępu dla towarów.
Ratunkiem dla wspominanego w strategii Ruchu Kukiza „unikania podatku CIT” przez „potężne korporacje międzynarodowe” (wskutek otrzymywanych od polityków zwolnień podatkowych czy optymalizacji polegającej na transferze zysków do powiązanych spółek za granicą), co powoduje nierówną konkurencję z przedsiębiorstwami polskimi nie jest zastępowanie tego podatku przez podatek od przychodów ani też dokładanie specjalnych podatków wybranym branżom. Jest nim likwidacja CIT i równoczesne zredukowanie wydatków publicznych – w szczególności na rozbudowaną biurokrację, niepotrzebne inwestycje i dopłaty dla różnych grup interesu – co najmniej o kwotę z niego uzyskiwaną. Proponowane w strategii konkretne propozycje nie są korzystne dla gospodarki.

Popieranie wroga?

sobota, 26 września, 2015

Rosja rozbudowuje niedaleko polskiej granicy, na Białorusi, bazy wojskowe – o przeznaczeniu w oczywisty sposób ofensywnym, bo są to bazy lotnicze. Zaczyna się przebąkiwać o „aneksji Białorusi”.
W ostatnich dniach dwaj ambasadorzy Rosji – Siergiej Andriejew w Warszawie i Władimir Zajemskij w… Caracas oskarżyli Polskę o popieranie Hitlera, negując jednocześnie fakt agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku. Nie można tego traktować inaczej niż jako działanie zgodne z instrukcjami rosyjskiego rządu. Ambasador Andriejew zapowiedział, że Rosja „na pewno nie zapomni” rozbiórki pomnika generała Czernichowskiego, który zwalczał polskie podziemie. Władimir Zajemskij w swojej szkalującej Polskę wypowiedzi, jako dowód na to, że Polska i dzisiaj jest państwem agresywnym przywołał między innymi słowa Janusza Korwin-Mikkego o snajperach z Majdanu rzekomo szkolonych w Polsce – na co nigdy nie zostały przytoczone dowody.
Tymczasem sam Janusz Korwin-Mikke wybiera się do Moskwy na konferencję poświęconą terroryzmowi – po to, by wyrazić poparcie dla rosyjskiej interwencji zbrojnej w Syrii u boku wiernego sojusznika (Rosja ma w Syrii bazę marynarki wojennej i planuje zbudować następne bazy wojskowe) Baszszara al-Assada. Bo jego zdaniem najważniejsze jest zwalczenie zagrożenia ze strony „kalifatu” w dalekiej Syrii i Iraku. Nawet kosztem wzmocnienia otwarcie nieprzyjaznego Polsce – jak widać – mocarstwa za miedzą.
Przy całej sympatii dla wielu rozsądnych, wolnościowo nastawionych ludzi, którzy działają w partii KORWiN – obawiam się, że oddanie za miesiąc głosu na tę partię w wyborach do Sejmu będzie oddaniem głosu przede wszystkim za realizacją wrogich Polsce interesów Putina.

Referendum, o którym nie wiedziano

poniedziałek, 7 września, 2015

Zakończyło się referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych i finansowania partii politycznych. Nie podano jeszcze oficjalnych wyników, ale już wiadomo, że frekwencja była bardzo mała, być może nie przekraczająca 10% – czyli że wynik referendum nie będzie wiążący.
Frekwencja ta znacząco odbiega od prognozowanej w sondażu przeprowadzonym dwa tygodnie temu, gdzie 32% badanych odpowiedziało „tak” na pytanie, czy wezmą udział w referendum, a dalsze 20% „raczej tak”. Podobne wyniki otrzymywano też we wcześniejszych sondażach. W związku z tym nasuwa się oczywiste pytanie – czy ludzie wiedzieli, że owo referendum, na które zamierzali iść, odbywa się 6 września?
Trudno wytłumaczyć tę różnicę inaczej, jak ignorowaniem informacji o referendum w środkach masowego przekazu, poza obowiązkowymi audycjami nadawanymi w niesprzyjającym czasie antenowym. Dodatkowo ludzi mogła zmylić informacja z 4 września o niewyrażeniu przez Senat zgody na referendum proponowane przez Andrzeja Dudę 25 października- mogli zrozumieć, że zbliżające się referendum zostało odwołane.
Wniosek jest taki, że przeprowadzenie referendum z wiążącym wynikiem – do czego potrzebna jest frekwencja 50% – jest praktycznie niemożliwe wbrew rządowym i prywatnym dysponentom głównych mediów.
Jest to faktyczne ograniczenie prawa obywateli do sprawowania władzy bezpośrednio – bynajmniej nie na rzecz wolności jednostki, ale na rzecz większej władzy polityków w parlamencie, czyli faktycznie przywódców rządzącej koalicji, którzy w przypadku niewiążącego wyniku mogą podjąć dowolną decyzję.
Dodatkowo wynik dzisiejszego referendum stanie się argumentem przeciwko organizowaniu jakichkolwiek referendów w przyszłości – chyba że będą one potrzebne władzy, jak referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej.
Ten stan rzeczy można zmienić tylko w jeden sposób – znosząc wymóg uzyskania 50% frekwencji dla wiążącego wyniku referendum. Wynik referendum powinien być wiążący przy dowolnej frekwencji, tak samo jak wynik wyborów.
W Szwajcarii, gdzie referenda są normalną drogą stanowienia prawa, nie ma obowiązku uzyskania progu frekwencji. Wskutek tego ani dysponenci mediów, ani przeciwnicy zmian nie mogą grać na przemilczenie i bojkot. Nad kwestiami głosowanymi w referendum odbywa się debata, a frekwencja jest wyższa, bo do urn udają się także przeciwnicy proponowanych zmian, a zwolennicy nie są zniechęcani perspektywą zmarnowania głosu, „bo i tak nie będzie frekwencji”. Choć rzadko przekracza 50%.
Porównajmy Szwajcarię z Polską.

Nowym Prawem o zgromadzeniach w agitację wyborczą?

wtorek, 28 lipca, 2015

W cieniu zbliżającego się referendum oraz wyborów oraz tradycyjnie nagłaśnianych przez wszystkie mediach tematów obyczajowych, takich jak ustawy o leczeniu niepłodności („o in vitro”) czy o uzgodnieniu płci prawie zupełnie niezauważona przeszła przez Sejm nowa ustawa Prawo o zgromadzeniach. Została uchwalona 24 lipca (głosami posłów PO, PSL, SLD, Ruchu Palikota oraz „Biało-Czerwonych” Napieralskiego i Rozenka) i trafiła do Senatu. Posiedzenie Senatu rozpoczyna się 4 sierpnia, więc jest pewna szansa, że jeżeli Senat nie wprowadzi poprawek (a na to się nie zanosi), to Bronisław Komorowski zdąży ją jeszcze podpisać w ostatnim dniu swojego urzędowania, 5 sierpnia. Jeżeli tak się stanie, to może to w istotny sposób wpłynąć na kampanię referendalną oraz przede wszystkim wyborczą. Dlaczego?
Nowa ustawa definiuje zgromadzenie jako „zgrupowanie osób na otwartej przestrzeni dostępnej dla nieokreślonych imiennie osób w określonym miejscu w celu odbycia wspólnych obrad lub w celu wspólnego wyrażenia stanowiska w sprawach publicznych”, znosząc wymóg uczestnictwa co najmniej 15 osób. Oznacza to, że nawet dwie lub trzy osoby, wspólnie prowadząc na publicznie dostępnym placu czy chodniku agitację referendalną czy wyborczą – czyli wyrażając stanowisko w sprawie publicznej takiej jak referendum czy wybory – będą zgromadzeniem w myśl nowej ustawy. Co za tym idzie, będzie na nich ciążył – inaczej niż dotychczas – wymóg zawiadomienia organu gminy o tym zgromadzeniu, z wyznaczeniem przewodniczącego, którego dane otrzyma organ gminy i który będzie musiał wyposażyć się w specjalny identyfikator. Aby nie było zbyt łatwo, nowa ustawa nakazuje zgłosić zgromadzenie do 6 dni przed terminem jego odbycia (dotychczas były to 3 dni robocze). Wprawdzie zezwala na tryb uproszczony – zawiadomienie gminnego lub wojewódzkiego centrum zarządzania kryzysowego do 2 dni przed terminem odbycia zgromadzenia – ale dotyczy to tylko zgromadzeń, które nie będą powodować utrudnień w ruchu drogowym. A ruch drogowy to także ruch pieszych na chodniku lub poboczu, więc całkiem możliwe, że zgromadzenia zgłaszane w tym trybie mogą zostać natychmiast rozwiązane przez przedstawiciela organu gminy „z powodu stwarzania zagrożenia dla porządku ruchu drogowego”. Agitacja wyborcza nie kwalifikuje się również jako zgromadzenie spontaniczne, niewymagające zawiadamiania, bo te zdefiniowane jest jako „zgromadzenie, które odbywa się w związku z zaistniałym nagłym i niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia wydarzeniem związanym ze sferą publiczną, którego odbycie w innym terminie byłoby niecelowe lub mało istotne z punktu widzenia debaty publicznej” – a przecież kampania wyborcza czy referendalna nie są wydarzeniem ani nagłym, ani niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia. Dodatkowo nielegalna stanie się uliczna agitacja prowadzona grupowo przez osoby niepełnoletnie, ponieważ – jak i dotąd – prawo organizowania zgromadzeń nie przysługuje osobom nieposiadającym pełnej zdolności do czynności prawnych (wbrew jasnemu zapisowi art. 57 Konstytucji, który stanowi, że wolność organizowania pokojowych zgromadzeń przysługuje każdemu). Do tej pory kilkuosobowe grupki młodzieży rozdające ulotki nie były traktowane jako zgromadzenia, więc nie miało to w tym przypadku znaczenia, ale teraz będzie.
Tak więc nowe prawo o zgromadzeniach, jeżeli wejdzie w życie, znacznie utrudni kampanię referendalną i wyborczą na ulicach – zwiększając szanse tych, którzy mają poparcie mediów czy pieniądze na reklamę na billboardach. Celowo? Niezależnie od tego, utrudni publiczne wyrażanie stanowiska w sprawach publicznych niewielkim grupom osób, które do tej pory nie musiały zawiadamiać nikogo o chęci odbycia zgromadzenia. Wprawdzie będzie je chroniła odtąd teoretycznie konstytucyjna wolność zgromadzeń, ale co z tego? Oczywiście nowa ustawa pozostawia nadal możliwość rozwiązania zgromadzenia, jeśli jego przebieg „narusza przepisy karne” (wystarczy, że przypadkowe osoby – albo prowokatorzy – zaczną wznosić okrzyki zdaniem policji czy urzędnika znieważające władzę lub po prostu wulgarne). Poprawki posłów PiS zmierzające do usunięcia tej możliwości zostały odrzucone. Nie ma się gardłować na ulicach przeciwko władzy.

20% Kukiza nie wybierze prawicy

poniedziałek, 25 maja, 2015

Paweł Kukiz zdobył ponad 20% głosów w pierwszej turze wyborów prezydenckich. To znacznie więcej, niż w ostatnich latach zdobywał w wyborach jakikolwiek z kandydatów czy jakakolwiek z partii tzw. antysystemowych. I nieporównywalnie więcej, niż w tych samych wyborach prezydenckich uzyskali pozostali „antysystemowi” kandydaci.
Co spowodowało, że to właśnie Kukiz, a nie np. Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun, Marian Kowalski czy Jacek Wilk osiągnął taki wynik? Ponad dwudziestoprocentowy wynik pokazał, że jest w Polsce co najmniej tylu ludzi rozczarowanych dominującymi na scenie politycznej, obecnymi w parlamencie partiami politycznymi i ich kandydatami. A jednak w poprzednich wyborach prezydenckich, do Sejmu czy w zeszłym roku do Parlamentu Europejskiego żadna z sił kontestujących „bandę czworga”, na czele z Januszem Korwin-Mikkem i jego partiami, nawet nie zbliżyła się do tego wyniku.
Wyjaśnienie tajemnicy Kukiza jest, moim zdaniem, dość proste: jawił się on jako kandydat „antysystemowy”, ale nie prawicowy w sensie promowania konserwatywnego światopoglądu, wartości chrześcijańskich czy opartych na hierarchii rozwiązań ustrojowych. Kampania Kukiza była wolna od elementów tradycyjnie kojarzonych z prawicą (z lewicą też – pod tym względem była neutralna), podkreślała natomiast obywatelskość i kontestację rządzącego obozu. Jak zauważył politolog Rafał Chwedoruk, wynik Kukiza ujawnił istnienie w Polsce elektoratu „libertariańskiego” – prorynkowego, antyestablishmentowego, antykomunistycznego i raczej niezainteresowanego kwestiami kulturowymi, takimi jak aborcja czy in vitro. Zdaniem Chwedoruka, takich wyborców może być w Polsce 15%. Część z nich w poprzednich, a zapewne i w tych wyborach głosowała na Janusza Korwin-Mikkego i jego ugrupowanie, jednak jest to część niewielka, o czym świadczą procentowe wyniki KNP w wyborach do Parlamentu Europejskiego oraz samego Janusza Korwin-Mikkego w wyborach prezydenckich. Mimo silnej prorynkowości, Korwin-Mikkemu nie udało się przyciągnąć więcej niż kilka procent wyborców. Co więcej, elektorat Kukiza nie zamierza głosować na JKM: sondaż CBOS poparcia dla partii przeprowadzony kilka dni temu, który nie uwzględniał „ruchu Kukiza” (ankietowani mogli wymienić jego nazwę jedynie w pytaniu otwartym, co i tak przełożyło się na 4% poparcia) nie spowodował znaczącego wzrostu poparcia partii KORWiN. Ten sam sondaż pokazał też, że wyborcy Kukiza, nie mając jego „partii” do wyboru, nie są skłonni głosować też na inne ugrupowania aspirujące do roli „antysystemowych”: Ruch Narodowy czy KNP. „Libertariański” elektorat Kukiza nie jest skłonny głosować na ugrupowania wyraźnie prawicowe, choćby były prorynkowe. Prędzej już zagłosuje na PO czy PiS (wg Chwedoruka elektorat Kukiza to głównie dawni wyborcy Platformy Obywatelskiej, jednak w II turze większość z nich poparła Andrzeja Dudę), albo w ogóle nie zagłosuje. Wyraźne określenie się w kwestiach kulturowych, a także antyobywatelskość przeradzająca się w przypadku np. Korwin-Mikkego w jawną wrogość i pogardę do demokracji nie sprzyjają poparciu dla „antysystemowców” prawicowych.
Mając to na uwadze, można określić warunki, jakie musi spełnić tworzący się „ruch Kukiza”, aby zdobyć poparcie tego elektoratu i odnieść sukces w wyborach parlamentarnych. Musi on skupić się wokół postulatów proobywatelskich i prorynkowych – czyli akcentować wolność gospodarczą i swobody obywatelskie. Musi być neutralny w kwestiach kulturowych – nie epatować konserwatyzmem, katolicyzmem czy nacjonalizmem (ale też nie nachalną „postępowością”). Nie powinien poruszać spraw takich jak aborcja czy in vitro. Nie może pochwalać silnej „zamordystycznej” władzy, a tym bardziej dyktatury, ani z pogardą odnosić się do demokracji – przeciwnie, powinien postulować rozwiązania wzmacniające pozycję obywateli w stosunku do polityków i instytucji państwa (jak referenda, weto obywatelskie, decentralizację, społeczną kontrolę nad wymiarem sprawiedliwości). Nie powinien akcentować sympatii dla zagranicznych autokratycznych reżimów tylko dlatego, by odróżnić się w tej sferze od polityków „głównego nurtu”. I oczywiście musi być w tym wszystkim wiarygodny – to znaczy jego liderami nie mogą być tacy ludzie, których do tej pory kojarzono z postawami antyrynkowymi, antyobywatelskimi czy upolitycznianiem kwestii kulturowych. W żadnym wypadku nie politycy z głównonurtowych partii. Najlepiej w ogóle nie zawodowi politycy. Ale też nie może zostać zdominowany przez działaczy takich odłamów skrajnej prawicy, dla których najważniejsza jest walka z „Żydami”, gejami czy o czystość białej rasy. Czy też obsesyjnych antyklerykałów upatrujących całe zło w Kościele katolickim. Takie coś będzie oznaczało marginalizację ruchu i utratę elektoratu.

Konstytucja Korwinowska

niedziela, 3 maja, 2015

W rocznicę uchwalenia konstytucji 3 Maja na stronie Janusza Korwin-Mikkego ukazał się projekt nowej polskiej konstytucji, przewidzianej do wejścia w życie na rok 2025 („w millenium koronacji Bolesława Chrobrego”). A w zasadzie jej fragmentu, bo opublikowany tekst nie zawiera artykułów dotyczących organizacji i kompetencji większości organów państwa. Zawiera natomiast artykuły gwarantujące wolności i prawa. Można było się spodziewać, że kandydat na prezydenta RP określany często mianem wolnościowego, a nawet libertariańskiego położy na nie szczególny nacisk. Okazuje się jednak, że konstytucyjne gwarancje wolności proponowane przez JKM w wielu sferach są ograniczone, a nawet słabsze od tych gwarantowanych obecną konstytucją.
Przede wszystkim rzuca się w oczy to, że większość gwarancji wolności i praw dotyczy jedynie obywateli, co nadaje projektowi rys skrajnie nacjonalistyczny. Tylko obywatelom zapewniana jest ochrona życia (art. 17), zakaz pozbawiania wolności bez orzeczenia sądu (art. 28), prawo do zrzeszania się (art. 30), do wyrażania własnego zdania lub poglądów (art. 31), praktykowania religii (art. 32), do rozpatrzenia sprawy przez niezależny i bezstronny sąd (art. 37) oraz równość wobec prawa (art. 36). Inaczej mówiąc, nie-obywatele – cudzoziemcy i bezpaństwowcy – mają być w państwie JKM pariasami, którym można zakazać nie tylko zrzeszania się, wyrażania swoich poglądów czy praktykowania religii, ale także np. uwięzić decyzją urzędnika lub nawet pozbawić życia, o ile tylko pozwoli na to prawo niższego rzędu, np. ustawa (przy czym brak w projekcie zasady, że ratyfikowane umowy międzynarodowe mają pierwszeństwo przed ustawami, a więc takich osób nie musiałyby chronić nawet podpisane przez RP konwencje, nie mówiąc o tym, że konwencja zawsze mogłaby być wypowiedziana w ustawowym trybie przez Prezydenta, zgodnie z art. 23). Jest to tym bardziej niepokojące, że projekt konstytucji JKM ustanawia bardziej rygorystyczne niż obecnie zasady dotyczące obywatelstwa – ma się je automatycznie tracić wskutek przyjęcia obywatelstwa innego państwa lub skazania orzeczeniem sądu na karę utraty obywatelstwa (art. 13). Można sobie wyobrazić sytuację, że kara utraty obywatelstwa będzie mogła – albo musiała! – być orzekana nawet za drobne przestępstwa, wykroczenia czy np. niezapłacenie podatku. Albo, dajmy na to, za „bunt” przejawiający się udziałem w zgromadzeniu, na którą urzędnik nie wydał pozwolenia (tak – projekt konstytucji JKM nie przewiduje takiego konstytucyjnego prawa, jak wolność zgromadzeń). Po czym taki nie-obywatel dostawałby bezterminowe skierowanie do np. obozu pracy. A do cudzoziemców nielegalnie przekraczających granicę lub nielegalnie pozostających na terytorium Polski można będzie po prostu strzelać bez ostrzeżenia, o ile ustawa na to pozwoli.
Konstytucyjne gwarancje własności (art. 34) i swobody umów (art. 29) obejmują nie tylko obywateli. O ile jednak swoboda umów chroniona ma być bardziej niż obecnie (m. in. ma być zakaz podważania woli testatora), o tyle gwarancja własności pozostaje tak samo słaba jak dotychczas. Nadal będzie można pozbawić kogoś własności lub ograniczyć mu ją w związku z koniecznością realizacji celów Państwa, choć za wynagrodzeniem szkody (art. 34) i – co jest plusem – jedynie decyzją sądu, a nie urzędnika. Co więcej, można nawet powiedzieć, że w obecnej konstytucji ta gwarancja jest pod pewnym względem nieco mocniejsza, bo istnieje art. 31 ust. 3 przewidujący zamknięty katalog powodów, dla których konstytucyjne wolności i prawa mogą być ograniczane, a także istnieje w art. 64 zakaz naruszania „istoty własności”. Ponadto projekt konstytucji JKM nie zawiera zastrzeżenia, że własność (jak i inne konstytucyjne wolności i prawa) może być ograniczona tylko w drodze ustawy, a więc możliwa jest sytuacja, że sąd będzie orzekał przepadek mienia prywatnego na „cele Państwa” na podstawie np. dekretu Prezydenta lub rozporządzenia, a nawet aktu prawa miejscowego.
Co do wolności i praw gwarantowanych obywatelom, to uderza wspomniany wyżej brak gwarancji wolności zgromadzeń. W związku z tym będzie możliwe ograniczenie wolności zgromadzeń (całkowite ich zakazanie lub uzależnienie od zezwolenia sądu albo, jak w PRL, urzędnika) nie tylko na terenie publicznym, ale nawet do pewnego stopnia na terenie prywatnym (wszak ograniczenie własności może być związane z „koniecznością realizacji celów Państwa”) i znowu – nie tylko na podstawie ustawy, ale i aktów niższego rzędu (na podstawie których w przypadku zgromadzeń odbywających się na terenie prywatnym będzie orzekał sąd). Brak również zakazu tortur (wprawdzie w konstytucji amerykańskiej również go nie ma) oraz gwarancji nietykalności osobistej – co daje furtkę do bezkarnego bicia i torturowania ludzi, nawet obywateli, przez policję, służbę bezpieczeństwa, straż miejską, służbę więzienną czy personel placówek psychiatrycznych. Niepokoi też brak gwarancji nienaruszalności mieszkania, choć można próbować wyprowadzać ją z zakazu pozbawiania i ograniczania własności bez orzeczenia sądu. Jednak nie każdy jest właścicielem mieszkania, w którym mieszka.
Brak gwarancji swobody poruszania się po terytorium Polski oraz zakazu deportacji. Oznacza to, że obywatelowi (nie mówiąc o nie-obywatelu) można będzie ograniczyć, i to nawet decyzją urzędnika (jeżeli ustawa na to pozwoli) lub aktem prawa miejscowego swobodę przemieszczania się po kraju, wprowadzając np. system paszportów wewnętrznych znany z ZSRR lub Chin, przepustki na wyjazd do innego miasta lub województwa (znane z czasów stanu wojennego) albo godzinę policyjną. Oczywiście bez potrzeby wprowadzania stanu wyjątkowego czy wojennego. Obywatela polskiego będzie można też deportować – jeśli zezwoli na to ustawa lub akt niższego rzędu, a jakieś inne państwo zgodzi się go przyjąć – choć już jego ekstradycja będzie zakazana (art. 40).
Brak gwarancji wolności wyboru i wykonywania zawodu, a także wolności działalności gospodarczej, co umożliwia wprowadzenie dowolnych prawnych ograniczeń dostępu do rozmaitych zawodów, bez możliwości złożenia na to skargi konstytucyjnej. Gwarancja wolności zawierania umów niewiele tu pomaga, ponieważ nie chroni umów stanowiących czyn zabroniony przez ustawę przez groźbę kary. Odpadnie wprawdzie chyba możliwość nałożenia obowiązku pracy w drodze ustawy, na co zezwala obecna konstytucja, bo jest to ograniczenie wolności, zakazane w art. 28 projektu konstytucji JKM. Choć… artykuł ten mówi jedynie o pozbawieniu wolności, a nie jej ograniczeniu, więc niewykluczone, że prawnicy wypracują interpretację, że obowiązek pracy, przymusowa służba wojskowa czy obowiązek nauki są jednak z tą konstytucją zgodne.
Prawo do zrzeszania się i prawo do wyrażania swojego zdania oraz poglądów (w tym publicznie, „jeśli ich forma lub treść nie uraża powszechnie przyjętych obyczajów”) jest w projekcie konstytucji JKM gwarantowane obywatelom, bez możliwości jego ograniczania przez ustawę, co w przypadku obywateli rozszerza gwarancje tych praw. Jednak warto zauważyć, że brakuje już gwarancji wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji – tak więc państwo będzie mogło ograniczyć dostęp do takich informacji, do jakich chce, np. nakazując blokadę dostawcom Internetu lub zakazując wydawania określonych książek, tytułów prasowych lub emisji programów telewizyjnych czy audycji radiowych (realizacja celów Państwa jest wystarczającą przesłanką do ograniczenia własności). Możliwe jest też np. wprowadzenie całkowitego zakazu rozpowszechniania pornografii czy treści erotycznych, albo treści przedstawiających przemoc (np. brutalnych gier komputerowych). Współgra z tym brak zakazu cenzury prewencyjnej – w świetle konstytucji JKM całkowicie możliwa jest reaktywacja Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk.
Projekt konstytucji JKM nadaje rangę konstytucyjną pojęciu władzy rodzicielskiej i opiekuńczej, aczkolwiek nie określa szczegółowo jej zakresu. Z jednej strony, jak się wydaje, może zmniejszyć to ingerencję urzędników w rodzinę, prowadząc do uznania, że np. odebranie dziecka rodzicom bez ograniczenia ich władzy rodzicielskiej jest niekonstytucyjne. Z drugiej strony, przy braku konstytucyjnych gwarancji nietykalności osobistej i zakazu tortur możliwe jest otwarcie furtki do bezkarnego znęcania się rodziców lub opiekunów nad dziećmi (pod warunkiem nienarażenia ich na utratę życia), bo wszelkie ustawowe zakazy fizycznego znęcania się nad dzieckiem mogą być uznane za sprzeczne z konstytucją (jako że ingerują we władzę rodzicielską lub opiekuńczą).  Szczególnie niepokojący jest art. 32 ust. 2, dopuszczający zmuszenie osoby poniżej 15 lat, pozostającej pod władzą rodzicielską lub opiekuńczą, do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych (z którego można wywnioskować pośrednio, że w zakres władzy rodzicielskiej i opiekuńczej wchodzi władza przymuszania). Oznacza to, że rodzice lub opiekunowie będą mogli przymuszać dzieci poniżej 15 lat do udziału w takich czynnościach w dowolny sposób, który nie narusza ich konstytucyjnych wolności i praw, czyli w praktyce nie zagraża ich życiu ani nie pozbawia ich wolności (w przypadku obywateli, bo nie-obywatelom konstytucyjna ochrona życia i wolności w tym projekcie konstytucji – przypominam – nie przysługuje). Bicie i torturowanie będzie w tym przypadku już legalne, tak samo zabicie dziecka nieposiadającego obywatelstwa (ukłon w stronę fanatycznych wyznawców islamu?), a próba ograniczenia tego aktami prawnymi niższego rzędu będzie niekonstytucyjna. No chyba że prawnicy wymyślą tu jakąś karkołomną interpretację…
„Korwinowski” projekt konstytucji ma, jak się wydaje, zamiar chronić życie od momentu poczęcia (art. 17 ust. 1), co oznaczałoby całkowity bezwzględny zakaz aborcji (jak to jest obecnie w Paragwaju, Dominikanie czy Nikaragui) oraz in vitro. Oznaczałoby, bo ograniczenie konstytucyjnej ochrony życia jedynie do obywateli powoduje, że życie zarodka ani płodu nie jest w tym projekcie chronione na poziomie konstytucyjnym w ogóle – jako że obywatelstwo nabywa się dopiero przez urodzenie (art. 12). Oczywiście dzieci nie-obywateli, a może też par, w którym jedynie jedno z rodziców jest obywatelem polskim nie mają konstytucyjnej ochrony życia – jak wszyscy nie-obywatele – również i po urodzeniu.
Wyjątkiem od zasady ochrony życia obywateli „do naturalnej śmierci” jest kara śmierci, która w czasie pokoju może być wymierzona obywatelowi wyłącznie za zabójstwo z winy umyślnej (art. 17 ust. 2). Wydaje się, że zamysłem było tu umożliwienie wymierzania kary śmierci również podczas wojny (w końcu JKM krytykował Bronisława Komorowskiego za podpisanie protokołu do konwencji praw człowieka zakazującego stosowania kary śmierci podczas wojny) i to za większą liczbę przestępstw, jednak artykuł 17 sformułowany jest tak, że wyjątek od zasady ochrony życia do „naturalnej śmierci” czyni jedynie dla kary śmierci w czasie pokoju – co oznacza, że w czasie wojny kara śmierci będzie zakazana bezwzględnie…
Te dwie powyższe niekonsekwencje wskazują, że projekt konstytucji zamieszczony na stronie JKM jest po prostu niedopracowany. Podejrzewam, że i większość pozostałych wymienionych tu kontrowersyjnych zapisów wynika nie z celowego zamysłu Janusza Korwin-Mikkego czy jego współpracowników, ale też jest wynikiem niedbałości czy nieprzemyślenia konsekwencji takich zapisów. Pozostaje życzyć ich poprawienia w duchu wolnościowym.

Zakłamywanie historii

poniedziałek, 2 marca, 2015

W „Gazecie Polskiej” z 25 lutego br. ukazał się artykuł Doroty Kani i Magdaleny Piejko „Wrócili z honorami” poświęcony relacji z uroczystego pogrzebu dziewięciu ekshumowanych żołnierzy 3. Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, poległych w walce z oddziałami komunistycznymi. W artykule tym autorki przypomniały, że 3. Brygadą Wileńską NZW dowodził kpt. Romuald Rajs „Bury”, skazany w 1949 roku na karę śmierci za m. in. pacyfikację wsi i zabójstwa białoruskich furmanów, i że ten wyrok skazujący został unieważniony w 1995 roku na mocy przepisów ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego przez sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego, a śledztwo IPN w sprawie oskarżeń przeciw „Buremu” zostało umorzone w 2005 r. Podtytuł brzmi tu „Zakłamywanie historii”, sugerując wyraźnie, że te oskarżenia były nieprawdziwe.
gp
Niestety na stronach IPN można przeczytać co innego. Śledztwo dowiodło, że faktycznie oddział pod dowództwem „Burego” na przełomie stycznia i lutego 1946 r. zamordował, poprzez zastrzelenie lub spalenie, prawie 80 osób – mieszkańców kilku wsi. „Na podstawie wszystkich dowodów nie może być wątpliwości, że sprawcą kierowniczym – osobą wydającą rozkazy był R. Rajs, „Bury”, a wykonawcami część jego żołnierzy” – konkluduje IPN, twierdząc jednocześnie, że czyn ten nosił znamiona ludobójstwa. „Dokonane zabójstwa furmanów, jak i skierowane ataki przeciwko mieszkańcom wsi były wymierzone w osoby cywilne, które realnie nie stanowiły zagrożenia dla oddziału. Brak jest danych, że osoby, które straciły życie działały w strukturach państwa komunistycznego, a ich działanie było wymierzone w rozbicie tej organizacji podziemnej. Mówienie o ewentualnym zagrożeniu jest zatem twierdzeniem czysto hipotetycznym i nie pozwalało na podjęcie działań zmierzających do ich fizycznej eliminacji. Nie może zmienić takiego stanowiska przyjęcie tezy, że wydarzenia te miały miejsce w wyjątkowym okresie, w którym dla wielu życie ludzkie nie miało znaczenia, że okrucieństwa niedawno zakończonej wojny wypaczyły psychikę wielu ludzi. Nigdy nie może to jednak determinować lub usprawiedliwiać takich działań w świetle podstawowych, a zarazem nadrzędnych norm prawych, norm które za najważniejszy cel stawiają ochronę najważniejszego dobra jakim jest życie ludzkie. Spośród wszystkich wymienionych powyżej motywów, które determinowały działania „Burego” i części jego podwładnych, czynnikiem łączącym było skierowanie działania przeciwko określonej grupie osób, które łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób do narodowości białoruskiej. Reasumując zabójstwa, i usiłowania zabójstwa tych osób należy rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej, a zatem należące do zbrodni ludobójstwa, wchodzących do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości”. I dalej: „Nie kwestionując idei walki o niepodległość Polski prowadzonej przez organizacje sprzeciwiające się narzuconej władzy, do których należy zaliczyć Narodowe Zjednoczenie Wojskowe należy stanowczo stwierdzić, iż zabójstwa furmanów i pacyfikacje wsi w styczniu lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa. W żadnym też wypadku nie można tego co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Wręcz przeciwnie akcje „Burego” przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi, wspomagały komunistyczny aparat władzy i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich. Bez wątpienia też wspomagała realizację umowy rządowej o przesiedleniu z Polski osób pochodzenia białoruskiego. Co prawda można uznawać, że akcja przesiedleńcza realizowała hasło narodowe „Polski dla Polaków” ale w tym okresie sprzyjała bardziej dążeniom polskich i radzieckich komunistycznych organów państwowych.
Działania pacyfikacyjne przeprowadzone przez „Burego” w żadnym wypadku nie sprzyjały poprawnie stosunków narodowych polsko – białoruskich i zrozumienia walki polskiego podziemia o niepodległość Polski. Przeciwnie tworzyły często nieprzejednanych wrogów lub też rodziły zwolenników dążeń oderwania Białostocczyzny od Polski. Żadna zatem okoliczność nie pozwala na uznanie tego co się stało za słuszne”.
IPN umorzył postępowanie wyłącznie z przyczyn formalnych – „wobec prawomocnego zakończenia postępowania o te same czyny przeciwko sprawcy kierowniczemu oraz śmierci bezpośrednich sprawców i niewykrycia części z nich”. Mimo to wyraźnie uznał oskarżenia o pacyfikacje wsi i morderstwa za prawdziwe i zanegował twierdzenie zawarte w uzasadnieniu wyroku sądu z 1995 roku, że działania „Burego” „zmierzały do realizacji celu nadrzędnego, jakim był dla nich niepodległy byt Państwa Polskiego (…) Miały one na celu zapobieżenie represjom wobec bliżej nieokreślonej liczby osób prowadzących walkę o niepodległy byt Państwa Polskiego”.
Zakłamywaniem historii jest o tym nie wspominać i poprzez niedopowiedzenie sugerować czytelnikom, że oskarżenia „Burego” były jedynie stalinowskim wymysłem. Nie były. Nie każdy, kto walczył z komunistami musi być wynoszony na piedestał. Przykre, że „Gazeta Polska” akurat z tej postaci próbuje robić bohatera.

Hitler i Jezus – błędne argumenty przeciwko demokracji

sobota, 31 stycznia, 2015

Wśród historycznych argumentów wysuwanych przeciwko demokracji często wysuwane są dwa: o Hitlerze wybranym w demokratycznych wyborach oraz o Jezusie, którego tłum nie chciał uwolnić w przeciwieństwie do Barabasza.
Jednak tak naprawdę, jeżeli się zastanowić, nie są to argumenty przeciwko głównie demokracji.
Hitler rzeczywiście został mianowany kanclerzem przez demokratycznie wybranego prezydenta po tym, jak jego partia uzyskała najlepszy wynik w wyborach do Reichstagu, choć nie zdobyła absolutnej większości. W kolejnych wyborach, już za urzędowania Hitlera na stanowisku kanclerza, naziści zdobyli jeszcze więcej głosów, co umożliwiło im w porozumieniu z innymi partiami przeforsować konstytucyjną ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla rządu, oznaczającą faktycznie koniec demokracji. Władza prawodawcza, rozciągająca się nawet na prawo wydawania dekretów sprzecznych z konstytucją, została przekazana w ręce rządu, a w praktyce samego Hitlera. Do końca III Rzeszy nie odbyły się już żadne wybory, a rola Reichstagu ograniczyła się co najwyżej (w czterech przypadkach, w tym osławionych ustaw norymberskich) tylko do formalnego przyklepywania propozycji Hitlera.
Można więc zauważyć, że prawie wszystkie zbrodnie reżimu nazistowskiego zostały popełnione wtedy, gdy demokracja w Niemczech już nie istniała, a Hitler był dyktatorem – Führerem. Tryb dojścia Hitlera do władzy jest argumentem jedynie za tym, że system demokratyczny nie jest odporny na samozniszczenie przez użycie własnych procedur i nie chroni przed legalnym dojściem do władzy dyktatora. Nie jest natomiast argumentem za jakąś szczególną zbrodniczością demokracji, ani tym bardziej za tym, że dyktatura jest lepszym ustrojem.
Można też zwrócić uwagę na to, że osiągnięcie dyktatorskiej władzy przez Hitlera metodami demokracji parlamentarnej było raczej wyjątkiem. Większość dyktatorów – w tym równie, a może bardziej zbrodniczych niż Hitler: Lenin, Stalin, Mao, Kim Ir Sen, Pol Pot – dochodziła do władzy metodami bynajmniej nie demokratycznymi.
Co do Jezusa, to jego skazanie na śmierć, jeżeli opierać się na przekazie biblijnym, nastąpiło w wyniku decyzji cesarskiego urzędnika – Piłata. Zgodnie z tym, co można przeczytać w Ewangelii Św. Jana, Piłat podjął taką decyzję po tym, jak kapłani żydowscy postraszyli go donosem do cesarza („Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara”). Piłat nie miał obowiązku kierować się głosem tłumu, miał pełną władzę uniewinnić Jezusa i – wg Ewangelii Św. Jana – usiłował to zrobić. Jednak tego ostatecznie nie zrobił, bojąc się monarszej niełaski.
Zawiódł więc przede wszystkim wymiar sprawiedliwości monarchii i to z przyczyn wyraźnie związanych z tym ustrojem. Cesarz racjonalnie bał się nielojalności i spisków mogących zagrozić mu utratą władzy, a jego urzędnik – Piłat – o tym doskonale wiedział i dlatego był podatny na szantaż. Próba odwołania się do „głosu ludu” była w oczywisty sposób szukaniem pretekstu, który pozwoliłby Piłatowi usprawiedliwić przed cesarzem uwolnienie Jezusa. Jednak „lud”, podburzony przez swoich przywódców – kapłanów – wybrał Barabasza. Ostateczna lekcja wypływająca z tej biblijnej historii jest taka, że sprawiedliwości nie można automatycznie oczekiwać ani od arystokracji (kapłani), ani od monarchii, ani od demokracji: wyroki tak monarszych urzędników, jak i starszyzny czy ludu mogą okazać się niesprawiedliwe. Historia Jezusa nie pokazuje jednak jakiejś szczególnej niesprawiedliwości demokracji w porównaniu z arystokracją czy monarchią.