Archiwum kategorii ‘Ogólne’

Zakłamywanie historii

poniedziałek, 2 marca, 2015

W „Gazecie Polskiej” z 25 lutego br. ukazał się artykuł Doroty Kani i Magdaleny Piejko „Wrócili z honorami” poświęcony relacji z uroczystego pogrzebu dziewięciu ekshumowanych żołnierzy 3. Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, poległych w walce z oddziałami komunistycznymi. W artykule tym autorki przypomniały, że 3. Brygadą Wileńską NZW dowodził kpt. Romuald Rajs „Bury”, skazany w 1949 roku na karę śmierci za m. in. pacyfikację wsi i zabójstwa białoruskich furmanów, i że ten wyrok skazujący został unieważniony w 1995 roku na mocy przepisów ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego przez sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego, a śledztwo IPN w sprawie oskarżeń przeciw „Buremu” zostało umorzone w 2005 r. Podtytuł brzmi tu „Zakłamywanie historii”, sugerując wyraźnie, że te oskarżenia były nieprawdziwe.
gp
Niestety na stronach IPN można przeczytać co innego. Śledztwo dowiodło, że faktycznie oddział pod dowództwem „Burego” na przełomie stycznia i lutego 1946 r. zamordował, poprzez zastrzelenie lub spalenie, prawie 80 osób – mieszkańców kilku wsi. „Na podstawie wszystkich dowodów nie może być wątpliwości, że sprawcą kierowniczym – osobą wydającą rozkazy był R. Rajs, „Bury”, a wykonawcami część jego żołnierzy” – konkluduje IPN, twierdząc jednocześnie, że czyn ten nosił znamiona ludobójstwa. „Dokonane zabójstwa furmanów, jak i skierowane ataki przeciwko mieszkańcom wsi były wymierzone w osoby cywilne, które realnie nie stanowiły zagrożenia dla oddziału. Brak jest danych, że osoby, które straciły życie działały w strukturach państwa komunistycznego, a ich działanie było wymierzone w rozbicie tej organizacji podziemnej. Mówienie o ewentualnym zagrożeniu jest zatem twierdzeniem czysto hipotetycznym i nie pozwalało na podjęcie działań zmierzających do ich fizycznej eliminacji. Nie może zmienić takiego stanowiska przyjęcie tezy, że wydarzenia te miały miejsce w wyjątkowym okresie, w którym dla wielu życie ludzkie nie miało znaczenia, że okrucieństwa niedawno zakończonej wojny wypaczyły psychikę wielu ludzi. Nigdy nie może to jednak determinować lub usprawiedliwiać takich działań w świetle podstawowych, a zarazem nadrzędnych norm prawych, norm które za najważniejszy cel stawiają ochronę najważniejszego dobra jakim jest życie ludzkie. Spośród wszystkich wymienionych powyżej motywów, które determinowały działania „Burego” i części jego podwładnych, czynnikiem łączącym było skierowanie działania przeciwko określonej grupie osób, które łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób do narodowości białoruskiej. Reasumując zabójstwa, i usiłowania zabójstwa tych osób należy rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej, a zatem należące do zbrodni ludobójstwa, wchodzących do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości”. I dalej: „Nie kwestionując idei walki o niepodległość Polski prowadzonej przez organizacje sprzeciwiające się narzuconej władzy, do których należy zaliczyć Narodowe Zjednoczenie Wojskowe należy stanowczo stwierdzić, iż zabójstwa furmanów i pacyfikacje wsi w styczniu lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa. W żadnym też wypadku nie można tego co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Wręcz przeciwnie akcje „Burego” przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi, wspomagały komunistyczny aparat władzy i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich. Bez wątpienia też wspomagała realizację umowy rządowej o przesiedleniu z Polski osób pochodzenia białoruskiego. Co prawda można uznawać, że akcja przesiedleńcza realizowała hasło narodowe „Polski dla Polaków” ale w tym okresie sprzyjała bardziej dążeniom polskich i radzieckich komunistycznych organów państwowych.
Działania pacyfikacyjne przeprowadzone przez „Burego” w żadnym wypadku nie sprzyjały poprawnie stosunków narodowych polsko – białoruskich i zrozumienia walki polskiego podziemia o niepodległość Polski. Przeciwnie tworzyły często nieprzejednanych wrogów lub też rodziły zwolenników dążeń oderwania Białostocczyzny od Polski. Żadna zatem okoliczność nie pozwala na uznanie tego co się stało za słuszne”.
IPN umorzył postępowanie wyłącznie z przyczyn formalnych – „wobec prawomocnego zakończenia postępowania o te same czyny przeciwko sprawcy kierowniczemu oraz śmierci bezpośrednich sprawców i niewykrycia części z nich”. Mimo to wyraźnie uznał oskarżenia o pacyfikacje wsi i morderstwa za prawdziwe i zanegował twierdzenie zawarte w uzasadnieniu wyroku sądu z 1995 roku, że działania „Burego” „zmierzały do realizacji celu nadrzędnego, jakim był dla nich niepodległy byt Państwa Polskiego (…) Miały one na celu zapobieżenie represjom wobec bliżej nieokreślonej liczby osób prowadzących walkę o niepodległy byt Państwa Polskiego”.
Zakłamywaniem historii jest o tym nie wspominać i poprzez niedopowiedzenie sugerować czytelnikom, że oskarżenia „Burego” były jedynie stalinowskim wymysłem. Nie były. Nie każdy, kto walczył z komunistami musi być wynoszony na piedestał. Przykre, że „Gazeta Polska” akurat z tej postaci próbuje robić bohatera.

25 lat temu

środa, 4 czerwca, 2014

25 lat temu po raz pierwszy poszedłem na wybory, mając nadzieję, że będą one początkiem końca komunistycznego reżimu. Pamiętam, że skreśliłem całą listę krajową i nie głosowałem na kandydatów PZPR, ZSL i SD. Ale nie zagłosowałem bynajmniej również na wszystkich kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. W wyborach do Sejmu poparłem zamiast Waleriana Pańki Barbarę Czyż z KPN, w wyborach do Senatu zdecydowałem się nie głosować na Andrzeja Wielowieyskiego. I okazało się, że czułem pismo nosem – Andrzej Wielowieyski oddał wkrótce potem w Zgromadzeniu Narodowym głos nieważny podczas głosowania w sprawie kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL – przyczyniając się wraz z kilkoma innymi „solidarnościowymi” posłami i senatorami (Wiktorem Kulerskim, Andrzejem Miłkowskim, Aleksandrem Paszyńskim, Andrzejem Stelmachowskim, Stanisławem Stommą i Witoldem Trzeciakowskim – nieobecni byli Marek Jurek, Zdzisław Nowicki, Krzysztof Pawłowski, Jerzy Pietkiewicz, Maria Stępniak, Andrzej Szczepkowski, Mieczysław Ustasiak i Henryk Wujec) do wyboru byłego szefa WRON, który zdobył wówczas jeden głos ponad wymaganą bezwzględną większość.
Wraz z dwoma znajomymi (Jarkiem Podworskim i Januszem Madejem) postanowiłem wtedy zorganizować akcję protestacyjną, polegającą na zbieraniu podpisów pod żądaniem odwołania Andrzeja Wielowieyskiego ze stanowiska senatora, w oparciu o artykuł 2 ust. 2 konstytucji PRL, stanowiący, iż „przedstawiciele ludu są odpowiedzialni przed swymi wyborcami i mogą być przez nich odwołani”. W praktyce akcja ta, organizowana pod szyldem „Społecznego Komitetu Obrony Interesów Wyborców”, mogła mieć jedynie wydźwięk symboliczno-propagandowy, jako że nie istniała żadna ustawa ani przepisy wykonawcze określające procedurę takiego odwołania. Mimo to wzbudziła falę krytyki na łamach „Gazety Wyborczej”. Zaczęło się od tego, że inny mój znajomy, Waldemar Szymczyk, napisał do tej gazety tekst na temat tej akcji. Tekst się nie ukazał, ale bynajmniej nie dlatego, że był merytorycznie kiepski (Waldemarowi Szymczykowi zaproponowano po nim pracę w „GW” – był potem jednym z założycieli katowickiego dodatku gazety i zastępcą redaktora naczelnego). Ukazała się natomiast krótka notka informująca o zdarzeniu, a w kolejnych dniach krytyczne komentarze Jerzego Modlingera (pouczającego, że „oddając głos udzielamy swemu posłowi mandatu zaufania, dajmy mu więc czas i poczekajmy z rozliczeniem na koniec kadencji” i że „nikt z nas nie ma monopolu na wiedzę tajemną, co jest, a co nie jest dobrem Rzeczypospolitej”), Ewy Berberyusz (która stwierdziła, że to my, wzywający do odebrania mandatu Wielowieyskiemu, jesteśmy „zarażeni PRL-em” i działamy według zasad „centralizmu demokratycznego”) i zaniepokojonej czytelniczki „GW” (zdaniem której było to „zbaczanie ku anarchii” wynikające „z nieznajomości zasad demokratycznych”).
Tak ostra reakcja na działanie mające wymiar jedynie symboliczny może dziwić – widocznie jednak uznano, że sama idea odwoływania „przedstawiciela ludu” za głosowanie niezgodne z oczekiwaniami wyborców jest na tyle niebezpieczna, że trzeba dać jej zdecydowany odpór. Obecnie taka możliwość nie jest przewidziana nawet w konstytucji.
Niemal od razu piewcy demokracji ujawnili swój strach przed rządzonymi. Rozwiały się pewne złudzenia.

Głosy nieważne

środa, 28 maja, 2014

Tak sobie myślę, czytając o dużej liczbie głosów nieważnych w wyborach i możliwości fałszerstwa przez dostawienie dodatkowego krzyżyka – można przecież zrobić tak, by nazwiska poszczególnych kandydatów były na osobnych kartkach, przy czym zestawy kartek, losowo pobierane przez wyborców, byłyby oznaczane unikalnymi numerami (można by zastosować kod kreskowy do łatwiejszego sprawdzania). Każdy wrzucałby tylko jedną kartkę z nazwiskiem wybranego kandydata, a resztę by mógł zabrać sobie na pamiątkę albo zniszczyć. Jedynie gdyby w urnie znalazła się więcej niż jedna kartka z pobranego przez wyborcę zestawu – co byłoby do wychwycenia, bo obie miałyby ten sam kod – oznaczałoby to głos nieważny. Celowe unieważnienie głosu byłoby tu o wiele trudniejsze – bo nie wystarczyłoby po prostu dostawić krzyżyk, ale trzeba byłoby przygotować zapasowe fałszywe karty z tym samym numerem i kodem kreskowym. Oczywiście znacznie łatwiejsze byłoby stosowanie tego w ordynacji jednomandatowej, gdzie kandydatów jest dużo mniej.

Kompromitacja eksperta Feynmana

środa, 18 września, 2013

Tak sobie myślę – w związku z pewnym artykułem – że gdyby „Gazeta Wyborcza” zajmowała się katastrofą wahadłowca „Challenger”, to uczestnictwo Richarda Feynmana w komisji badającej jej przyczyny uznałaby za kompromitację. Bo przecież to fizyk teoretyk, a nie astronauta, konstruktor wahadłowców czy specjalista od katastrof lotniczych.
Nie mówiąc już o tym, że wyszedł poza swoją dziedzinę, sugerując możliwą przyczynę katastrofy. Choć w końcu okazało się, że miał rację.

Jak MAiC i UKE informują o cookies :-)

poniedziałek, 25 marca, 2013

Od kilku dni (22 marca br. ) obowiązuje art. 173 Prawa telekomunikacyjnego w nowym brzmieniu, nakazujący, by przechowywanie lub uzyskiwanie dostępu do informacji już przechowywanej „w telekomunikacyjnym urządzeniu końcowym abonenta lub użytkownika końcowego” (w postaci np. plików cookies wysyłanych przez witryny internetowe) było uwarunkowane uprzednim bezpośrednim poinformowaniem tegoż abonenta lub użytkownika końcowego „w sposób jednoznaczny, łatwy i zrozumiały” o celu przechowywania i uzyskiwania dostępu do tej informacji, a także o możliwości określenia przez niego warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do tej informacji za pomocą ustawień oprogramowania zainstalowanego w wykorzystywanym przez niego telekomunikacyjnym urządzeniu końcowym lub konfiguracji usługi (czyli mówiąc po ludzku – w przypadku plików cookies za pomocą ustawień przeglądarki).
Przepis moim zdaniem – jako użytkownika Internetu – wyjątkowo głupi, bo przeszkadzający mi w normalnym przeglądaniu stron internetowych. Za każdym razem, gdy wejdę na jakąś popularniejszą stronę, wyskakuje mi natarczywy komunikat z informacją o używaniu cookies, w który zwykle muszę kliknąć, by go zamknąć. To tak, jakby przy wejściu do sklepu zaczepiał mnie natarczywy ochroniarz recytujący mi prawa konsumenta. Wprawdzie za drugim wejściem na stronę ten komunikat mi się nie pokazuje – ale po zamknięciu przeglądarki i ponownym jej otwarciu wszystko zaczyna się od nowa. A to dlatego, że informacja o tym, czy przeczytałem i ukryłem kliknięciem komunikat zapisywana jest właśnie w pliku cookie, a ja mam ustawione w przeglądarce – dla większego bezpieczeństwa – kasowanie tych plików z chwilą zamknięcia przeglądarki. Być może gdybym miał ustawienia mniej bezpieczne, pozwalające cookies zapisywać się na czas dłuższy niż sesja przeglądarki, to paradoksalnie miałbym z tym większy spokój, przynajmniej na niektórych stronach.

Rachunek sumienia

piątek, 28 września, 2012

Na stronie parafii św. Prokopa Opata w Błędowie znajduje się wzór rachunku sumienia. Z tego wzoru można dowiedzieć się ciekawych rzeczy – na przykład, że grzechem (przeciwko przykazaniu „Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie”) jest niewybaczenie rodzicom lub krewnym seksualnego wykorzystania w dzieciństwie. Podobno chrześcijanin ma obowiązek wybaczania krzywd („Jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”), ale w pewnych sytuacjach może być to niezwykle trudne, wręcz niewykonalne. Nie wiem, czy córka Josefa Fritzla wybaczyła ojcu gwałty i wieloletnie trzymanie w piwnicy, ale jeśli nie, czy skazuje ją to na potępienie lub męki czyśćcowe?
Nie jestem specjalistą od teologii katolickiej, w ogóle nie jestem katolikiem ani chrześcijaninem mimo tego, że odczuwam pewne naturalne kulturowe więzi z chrześcijaństwem. Mogę jedynie powiedzieć, że jeśli faktycznie jest tak, że zgodnie z wiarą katolicką niewybaczenie krzywd jest nie tylko brakiem heroiczności cnót, ale i grzechem oddalającym od zbawienia, to jest to wiara okrutna – bo nakładająca na ciężko skrzywdzonych większe wymogi niż na tych, którzy skrzywdzeni nie zostali. Nie jest łatwo wybaczyć gwałt, znęcanie się, morderstwo krewnych. I wiele innych rzeczy. Nawet jeśli by się chciało wybaczyć. Zwykły człowiek nie jest Jezusem, choćby starał się go naśladować.

Facebook Connect – zmiany na blogu

niedziela, 29 lipca, 2012

Ponieważ z jakichś powodów przestała działać wtyczka umożliwiająca logowanie się przy pomocy Facebook Connect, zmieniłem ją na inną – Simple Facebook Connect. Nowa wtyczka działa (przynajmniej w moim przypadku), ale użytkownik już zalogowany do Facebooka nie jest logowany na blogu automatycznie – trzeba kliknąć link do logowania pod którymś z wpisów. Nie są również tworzone automatycznie lokalne konta odpowiadające kontom na Facebooku – jeśli ktoś do tej pory nie logował się na tym blogu przy użyciu swojego konta FB, po kliknięciu facebookowego buttona na stronie logowania zostanie poproszony o jednorazową ręczną rejestrację w celu utworzenia lokalnego konta powiązanego z jego kontem na Facebooku. Nie testowałem tego, ale mam nadzieję, że zadziała. W przypadku użytkowników, którzy wcześniej logowali się tutaj przy użyciu Facebook Connect stare konto powinno zadziałać, choć możliwe, że za pierwszym razem również pojawi się prośba o rejestrację (wtedy można ją zignorować i spróbować się zalogować jeszcze raz).

Kto ch**** wojuje, od ch*** ginie

środa, 25 stycznia, 2012

„To cienki żart napisać „Hołdys to ch…” i wkleić to 50 razy (…) Nie jest tak, że myślę o kimś, że jest bęcwałem i mu to piszę na stronie. Moje komentarze w sieci to zawsze reakcja” – stwierdził Zbigniew Hołdys w wywiadzie dla TOK FM, krytykując internautów obrzucających go obelgami za poparcie układu ACTA.
Ten sam Zbigniew Hołdys, który kiedyś nazwał na Facebooku Jarosława Kaczyńskiego „posrańcem” i „ponurym średniowiecznym chujem”.

A na sznurach, obok gaci…

sobota, 7 stycznia, 2012

Obrazek poniżej zauważyłem na profilu jednego z moich facebookowych znajomych. Była przy nim informacja, że oryginalnie został udostępniony na profilu warszawskiego PiS. Spodobał mi się, więc udostępniłem go na swoim profilu. Pojawiły się pod nim komentarze.
Dzisiaj widzę, że nie ma go ani na moim profilu (razem z komentarzami), ani na profilu tego znajomego, ani na profilu warszawskiego PiS. Nie wiem, czy to cenzura ze strony adminów Facebooka, czy też warszawskie PiS przestraszyło się zbytniego radykalizmu i samo usunęło obrazek, a mechanizmy Facebooka zadziałały tak, że automatycznie zniknął on ze stron wszystkich, którzy go skopiowali.
Ale mi się podoba, więc zamieszczam go ponownie tutaj 🙂

Wikipedia: polskie oddziały zamordowały cara

poniedziałek, 21 listopada, 2011

Przeglądając Wikipedię w poszukiwaniu informacji dotyczących historii Rosji, natrafiłem w artykule poświęconym Carstwu Rosyjskiemu na osobliwy fragment (tu jest screenshot):
„W 1610 polskie oddziały zajęły Moskwę i zamordowały cara”.
Prawda jest oczywiście inna – car (z polskiego punktu widzenia wielki książę moskiewski – Rzeczpospolita nie uznawała tytułu cara Rosji) Wasyl Szujski nie został zamordowany przez polskie oddziały, ale wydany Polakom przez samych Rosjan i wzięty do niewoli. 29 października 1611 roku złożył w Warszawie wraz z braćmi hołd królowi Zygmuntowi III Wazie, tzw. hołd moskiewski. Niecały miesiąc temu minęła okrągła, 400 rocznica tego wydarzenia, upamiętnionego kilkoma obrazami, m. in. autorstwa Jana Matejki.
Jak wynika z historii edycji, błędna informacja znajduje się we wspomnianym artykule od jego utworzenia, to jest od marca 2009 roku. Od tego czasu artykuł edytowało kilkanaście osób i żadna z nich nie zwróciła uwagi na ten błąd. Jak widać, wiedza historyczna na temat stosunków polsko-rosyjskich jest na zatrważająco niskim poziomie i to nawet wśród osób interesujących się historią na tyle, by stworzyć i edytować artykuł na temat Carstwa Rosyjskiego. Przynajmniej jeśli chodzi o wydarzenia wiążące się z jednym z największych militarnych triumfów Polski, jakim obiektywnie rzecz biorąc było zdobycie stolicy Rosji i wzięcie jej władcy do niewoli. A mogłoby się wydawać, że powinna być to wiedza tak powszechna, jak o bitwie pod Grunwaldem czy Wiedniem…