Broń do obrony

27 maja, 2022

Wczoraj znany policji przestępca Dennis Butler przyszedł z karabinkiem na przyjęcie w Charleston i zaczął strzelać do przebywających tam ludzi. Jedna z przebywających tam kobiet wyciągnęła pistolet i go postrzeliła. Napastnik zmarł w szpitalu, nikt inny nie został poszkodowany.
Ciekawe, co byłoby, gdyby noszenie broni palnej w miejscach publicznych podlegało rządowym restrykcjom, tak jak to już jest w USA w „strefach szkolnych” (tysiąc stóp od terenów należących do szkół)? Czy bardziej prawdopodobne, że broni nie miałby Butler, czy pani, która strzeliła do niego w obronie?
Przykład amerykańskich stref szkolnych, w których regularnie dochodzi do ataków z użyciem broni palnej na bezbronne ofiary, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat były trzy strzelaniny z więcej niż dziesięcioma ofiarami śmiertelnymi – ostatnia trzy dni temu w Teksasie – każe przypuszczać, że raczej to drugie.
A może rządowym restrykcjom powinien podlegać w ogóle dostęp do broni jako taki, żeby Butler w ogóle nie miał okazji jej zdobyć? Niemal w każdym państwie na świecie jest on bardziej ograniczony niż w USA i o ile w wielu z nich liczba zabójstw z użyciem broni palnej w przeliczeniu na liczbę ludności jest mniejsza, to nie we wszystkich – przykładem mogą być tu choćby Argentyna, RPA czy zwłaszcza Wenezuela. Jeśli w społeczeństwie jest duża liczba ludzi skłonnych do agresji wobec innych ludzi (co zależy od różnych czynników – i należałoby się zastanowić, czy szkoła w USA, a może nie tylko tam, nie jest czymś, co taką agresję wywołuje), to restrykcje w dostępie do broni nie pomogą, a nawet mogą zaszkodzić.

Już nie tylko wojenna cenzura Internetu

24 maja, 2022

Okazuje się, że blokowanie dostępu do zasobów internetowych, dokonywane na poziomie DNS przez polskich przedsiębiorców telekomunikacyjnych na żądanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dotyczy już nie tylko stron z propagandą rosyjską. „Zaufana Trzecia Strona” poinformowała, że blokowana w ten sposób jest też strona publikująca e-maile, które wyciekły ze skrzynki pocztowej ministra Dworczyka. Czyli próbuje się ograniczyć dostęp do informacji niewygodnych dla rządzących polityków.
Niecały miesiąc temu napisałem, że przepis pozwalający na takie działanie ABW i innych służb (art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne) „stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu”.
Szybko poszło.
(Przypominam, że taką blokadę (nie wiem, czy stosują ją wszyscy dostawcy Internetu, czy tylko niektórzy) można łatwo obejść wpisując sobie w konfiguracji komputera lub telefonu adresy serwerów DNS spoza Polski (np. Google: 8.8.8.8)).

Imigranci przechodzą, przedsiębiorcy padają

22 maja, 2022

Przedsiębiorca z Krynek został zmuszony zamknąć prowadzony od 2015 roku biznes z powodu ograniczeń przebywania w strefie nadgranicznej przyległej do granicy z Białorusią, wprowadzonych od 2 września ubiegłego roku stanem wyjątkowym, a następnie od grudnia przedłużonych rozporządzeniami ministra spraw wewnętrznych i administracji wydanymi na podstawie specjalnie znowelizowanej ustawy o ochronie granicy państwowej.
Tak – już od prawie dziewięciu miesięcy w przygranicznych gminach nie mogą przebywać (chyba, że za specjalnym pozwoleniem komendanta Straży Granicznej) m. in. turyści, przyjeżdżający w gości krewni i znajomi mieszkańców, no i oczywiście – o to chodzi w tej regulacji – zamiejscowi dziennikarze i działacze organizacji humanitarnych, którzy mogliby informować o działaniach podejmowanych wobec przedostających się nielegalnie przez granicę imigrantów lub im pomagać.
Rzecz jasna, tacy imigranci próbują przedostawać się przez granicę cały czas – Straż Graniczna wg podawanych przez siebie informacji wyłapuje w ostatnich dniach zwykle ponad trzydziestu cudzoziemców dziennie. Nic nie wskazuje, żeby ich liczba miała zmaleć, przynajmniej do momentu wybudowania muru na całej długości granicy. Dla samych prób nielegalnego przekraczania granicy „czasowy zakaz przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej” nie ma większego znaczenia.
Mimo to jest utrzymywany (na razie obowiązuje do końca czerwca), bo najwyraźniej komuś bardzo zależy, by to, co dzieje się z tymi imigrantami nie było nagłaśniane.
A że jakiemuś przedsiębiorcy przy okazji padnie biznes, a jego pracownicy stracą pracę – trudno. Jak to się mówi, „nie da się zrobić omletu bez rozbijania jaj”.

Wojenna cenzura Internetu

30 kwietnia, 2022

„Zaufana Trzecia Strona” informuje, że szereg stron internetowych, rozpowszechniających propagandę rosyjską, jest blokowana przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych na poziomie DNS – czyli na zapytanie o adres IP domeny, z której korzysta taka strona użytkownik korzystający z usługi dostępu do Internetu otrzymuje z serwera DNS swojego dostawcy celowo błędną odpowiedź i w efekcie nie jest w stanie połączyć się z żądanym zasobem.
Wg „Zaufanej Trzeciej Strony” ta blokada jest dokonywana na żądanie ABW, na podstawie art. 180, ust. 1 ustawy Prawo telekomunikacyjne, stanowiącego, iż „Przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, jeżeli połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty”.
(„Uprawnione podmioty” wg art. 179, ust. 3 pkt a) tejże ustawy to Policja, Biuro Nadzoru Wewnętrznego, Straż Graniczna, Służba Ochrony Państwa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Żandarmeria Wojskowa, Centralne Biuro Antykorupcyjne i Krajowa Administracja Skarbowa).
Oczywiście taką blokadę stosunkowo łatwo obejść – wystarczy ustawić sobie w ustawieniach karty sieciowej na komputerze adresy serwerów DNS np. Google. Tym niemniej okazuje się, że w polskim porządku prawnym od 2004 r. istnieje – i faktycznie jest używany – przepis umożliwiający prewencyjną cenzurę informacji dostępnych pod adresami należącymi do określonej domeny internetowej (prewencyjną, ponieważ w opisanym wyżej przypadku blokowana jest nie tylko już rozpowszechniona na danej stronie treść, ale i potencjalne nowe treści, które mogą być (i zwykle są) tam publikowane już po wprowadzeniu blokady), w dodatku bez możliwości odwołania się od takiej cenzury do sądu. Czyli łamiący art. 54, ust. 2 oraz art. 77, ust. 2 Konstytucji RP.
Póki co, stosowany jest w celu utrudnienia ludziom w Polsce dostępu do treści stanowiących propagandę rosyjską. Ale w każdej chwili może być zastosowany do utrudnienia dostępu do czegokolwiek innego, co zostanie uznane za np. zagrażające porządkowi publicznemu.
A zwolennikom Putina (którzy i tak tę blokadę obejdą lub udostępnią zablokowane treści gdzie indziej) daje to do ręki argument, że skoro rosyjski przekaz jest aktywnie blokowany, to najwyraźniej musi stanowić on niewygodną, trudną do zbicia prawdę. I drugi – że cenzura w Polsce niczym nie różni się od blokowania stron przez rosyjski Roskomnadzor.
Tak się nie wygra wojny informacyjnej z wrogiem.

Sanitaryzmem i antynazizmem w przeciwników reżimu

26 kwietnia, 2022

Maria Aliochina, działaczka Pussy Riot (ta sama, którą w 2012 roku skazano na pobyt w kolonii karnej za piosenkę „Bogurodzico, przegoń Putina” śpiewaną w cerkwi, co uznano za „chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną”) została w styczniu ubiegłego roku oskarżona (wraz z dziewięcioma innymi osobami), a następnie skazana przez moskiewski sąd na ograniczenie wolności za zachęcanie do udziału w demonstracji poparcia dla Aleksieja Nawalnego, co uznano za nawoływanie ludzi do naruszenia norm sanitarno-epidemiologicznych i zagrożenie przez to masowym zachorowaniem ludzi (w Rosji tę sprawę karną określa się mianem „санитарное дело” – „sprawy sanitarnej”).
A już w trakcie odbywania tej kary (w formie dozoru elektronicznego), w lutym br. – jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę – oskarżono ją o publiczne prezentowanie „symboliki nazistowskiej”, wygrzebując jej post na Instagramie z… 2015 roku, na którym było zdjęcie trzech kobiet w muzułmańskich szatach, z podpisem wyglądającym na obcy alfabet, po bokach którego były symbole podobne do swastyk. Skazano ją za to na 15 dni aresztu. A potem jeszcze na drugie 15 dni aresztu za nieposłuszeństwo wobec policji.
Jej przypadek pokazuje (oprócz oczywiście tego, że Rosja była i jest państwem zamordystycznym), że zarówno przepisy ograniczające swobodę poruszania się i gromadzenia ze względów sanitarno-epidemiologicznych, przepisy nakazujące podporządkowanie się poleceniom funkcjonariuszy policji, jak i zakazy prezentowania symboli nazistowskich czy jakichkolwiek innych mogą bardzo łatwo być użyte do zwalczania i nękania dowolnych przeciwników władzy, nawet bardzo dalekich od „antyszczepionkowej szurii” czy nazizmu.
I nie należy się łudzić, że tak może być tylko w Rosji. Owszem, w państwie, gdzie sądownictwo jest póki co w jakimś stopniu niezależne od polityków – np. w Polsce (tak, w Polsce sądownictwo mimo prób upolityczniania nadal jest stosunkowo niezależne, przynajmniej w porównaniu choćby z Rosją czy Białorusią) – jest to nieco trudniejsze. Ale nie niemożliwe.
Lepiej więc, by takie przepisy – wszystkie w naszym kraju obowiązują lub do niedawna obowiązywały i mogą ponownie zacząć obowiązywać! – nie istniały w ogóle. Owszem, jeśli władza będzie kogoś chciała nękać, to znajdzie zapewne inny sposób. Ale po co ma mieć łatwiej niż trudniej?
A Maria Aliochina opublikowała 8 kwietnia na swoim Instagramie zdjęcie zerwanej bransolety dozoru elektronicznego i zniknęła. Ponieważ do końca kary ograniczenia wolności zostało jej 21 dni, sąd zmienił jej to na pozbawienie wolności i jest teraz poszukiwana, by odsiedzieć resztę wyroku.
Mam nadzieję, że uda się jej uciec z Rosji.

Powrót Lenina na rosyjskich czołgach

19 kwietnia, 2022

Po zajęciu przez rosyjską armię miasta Heniczesk przy granicy z Krymem, nowa administracja miasta postanowiła ponownie postawić tam pomnik Lenina. Wg „Komsomolskiej Prawdy” ten zdemontowany w 2015 roku i pieczołowicie dotąd przechowywany, ale obecny wygląda zupełnie inaczej. Tak, że raczej nie chodzi o rekonstrukcję zabytku. A na ratuszu w miejsce zdjętej flagi ukraińskiej wiszą obok siebie flaga Rosji i „czerwony sztandar zwycięstwa” – tak nazywa się w Rosji flagę 150. idrickiej dywizji strzeleckiej z sierpem i młotem powieszoną w maju 1945 roku na gmachu Reichstagu, mającą oficjalny status również w Donieckiej i Ługańskiej „republikach ludowych”.
Ponowne postawienie pomnika zbrodniczego dyktatora, pod którego rządami zginęło ponad dziesięć milionów ludzi, z czego ponad trzy miliony to ofiary celowego uśmiercania ludności cywilnej, jest znamienne.
Oczywiście, rosyjskie portale internetowe mają z tym pewien kłopot, tym bardziej, że wg oficjalnej wersji głoszonej przez Putina to właśnie Lenin i bolszewicy stworzyli Ukrainę. Więc „Komsomolska Prawda” tłumaczy, że „skoro ukraińscy naziści byli przeciw, to my naturalnie jesteśmy za”, i że „Lenin – to taka sama część naszej wspólnej historii Rosji, jak i Stalin, Aleksander Newski, Mikołaj Romanow i Iwan Groźny”. A „Przegląd Wojskowy” dodaje, że „pomnik Lenina w centrum miasta – to przypomnienie Kijowowi o tym, kto w swoim czasie południowe ziemie historycznej Rosji przeniósł do tworzącej się wtedy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej”. Jakoś „zapominając” dodać, że tak naprawdę były to ziemie zdobyte przez Rosję dopiero w XVIII wieku i należące wcześniej do Chanatu Krymskiego, a nazwa „Heniczesk” ma pochodzenie tureckie.
Tak naprawdę Lenin symbolizuje jednak coś innego. W kontekście Ukrainy – zdławienie jej niepodległości w latach 20. XX wieku. A ogólnie – brutalne, totalitarne, nieliczące się z ludzkim życiem rządy. To są tradycje i wartości, do których odwołuje się współczesna Rosja.

Deportacja w łapy Putina

16 kwietnia, 2022

„Onet” opublikował dzisiaj obszerny tekst o tym, że polskie służby deportowały dagestańskiego uchodźcę Magomeda Zubagirowa, żonatego z Ukrainką, uciekającego przed wojną z Kijowa, gdzie mieszkał, do Rosji. Zrobiono to w dwa dni – 7 marca Zubagirow pojawił się na przejściu granicznym w Medyce, a już 9 marca, wg tego co podaje związany z Radiem Swoboda portal Kawkaz.Realii, odstawiono go do obwodu kaliningradzkiego, razem z innym obywatelem Rosji, Asłanem Apszajewem.
Wbrew ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa (dotyczy ona również nieposiadających obywatelstwa ukraińskiego małżonków obywateli Ukrainy i przyznaje tym z nich, którzy przekroczyli polsko-ukraińską granicę po 24 lutego ochronę czasową przez 18 miesięcy), bez przeprowadzenia postępowania o udzielenie ochrony w Polsce (Zubagirow o to wnioskował) i wygląda na to, że również bez przeprowadzenia postępowania ekstradycyjnego przed sądem.
Po prostu decyzją jakiegoś funkcjonariusza czy urzędnika wydano osobę ściganą w Rosji pod zarzutem powiązania z bojownikami syryjskimi walczącymi przeciwko Baszarowi al-Asadowi (wg informacji uzyskanych przez Kawkaz.Realii chodzi o Państwo Islamskie), i od kilku lat żyjącą legalnie na Ukrainie, do państwa rządzonego – jak to oficjalnie uchwalił kilkanaście dni później Sejm – przez zbrodniarza wojennego.
Być może Zubagirow ma lub miał jakieś powiązania z terrorystami – ale coś takiego powinno się udowodnić (na Ukrainie uznano najwyraźniej, że rosyjskie zarzuty mają zbyt słabe podstawy). I nawet terrorystów nie wolno wydawać do państwa, w którym grożą tortury czy nieludzkie lub poniżające traktowanie albo karanie (wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Saadi przeciwko Włochom z 2008 r.).
Ale ktoś wolał pójść na rękę Putinowi. Ciekawe, czy zaczną wydawać też rodowitych Ukraińców?

Państwo będzie konfiskować?

7 kwietnia, 2022

Sejm przy braku choćby jednego głosu sprzeciwu uchwalił ustawę pozwalającą na zamrażanie – decyzją ministra spraw wewnętrznych – funduszy i zasobów gospodarczych osób i podmiotów, co do których istnieje choćby prawdopodobieństwo wykorzystania posiadanych przez nie środków finansowych, funduszy i zasobów gospodarczych w celu wspierania agresji Rosji na Ukrainę, naruszeń praw człowieka lub represji wobec społeczeństwa obywatelskiego i opozycji demokratycznej w Rosji i na Białorusi, lub innych poważnych zagrożeń dla demokracji lub praworządności w tych państwach. O tym, czy takie prawdopodobieństwo faktycznie istnieje, będzie decydować oczywiście sam minister.
Wcześniej jedynie kilkoma głosami – dzięki wyłamaniu się kilku posłów PiS – przepadł punkt pozwalający na zamrożenie funduszy i zasobów gospodarczych osób i podmiotów „stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego” .
Jednak to jest zbyt mało dla rządzącej partii, której posłowie wnieśli właśnie projekt zmiany Konstytucji, umożliwiający przejmowanie bez odszkodowania przez państwo majątku należącego nie tylko do cudzoziemców, ale i do osób prawnych lub innych podmiotów (również będących własnością obywateli polskich) – jeśli tylko będzie „można domniemywać”, że majątek ten choćby „może być wykorzystany” w jakiejkolwiek części do finansowania lub „wspierania w innej formie” napaści zbrojnej bezpośrednio zagrażającej bezpieczeństwu Rzeczypospolitej Polskiej.
Takie sformułowanie otwiera furtkę do skonfiskowania majątku np. prywatnej telewizji albo gazety, pod pretekstem, że może opublikować materiał wspierający Rosję. Albo partii politycznej, pod pretekstem, że sprzeciwia się – lub może się sprzeciwiać – jakimś dalszym sankcjom. Owszem, byłoby to nadużycie. Ale nie należy zakładać, że politycy nie będą chcieli nadużywać tego prawa.
Tak jak wcześniej pisałem, i w obecnym stanie prawnym istnieje droga do tego, by mienie osób faktycznie zamieszanych we wspieranie rosyjskiej agresji – np. rosyjskich oligarchów – najpierw zabezpieczyć, a potem przeznaczyć na odszkodowanie dla ofiar tej agresji. Ta droga wymaga jednak uprawdopodobnienia zarzutów, udowodnienia winy i podlega kontroli sądowej. A władza jak widać nie zamierza zawracać sobie tym głowy.

Rosyjska propaganda zaprzecza samej sobie

3 kwietnia, 2022

Marianna Wyszemirska, która 9 marca została sfotografowana podczas ewakuacji ostrzelanego szpitala położniczego w Mariupolu, i która potem urodziła dziecko (nie należy mylić jej z kobietą sfotografowaną wówczas na noszach: ta potem zmarła), udzieliła wywiadu rosyjskim (prokremlowskim) dziennikarzom Denisowi Sielezniowowi i Kristinie Mielnikowej- prawdopodobnie znajdując się na terytorium kontrolowanym przez wojska rosyjskie lub w samej Rosji. W tymże wywiadzie (opublikowanym na rosyjskich kanałach Telegrama oraz na Youtube) stwierdziła wyraźnie, że w rejon szpitala trafiły dwa pociski wystrzelone „z innego miejsca” – choć nie słyszała samolotów i powiedziano jej tam na miejscu, że to nie był nalot – oraz, że w tym szpitalu faktycznie przebywały rodzące i ciężarne kobiety, a także (w piwnicy) ich mężowie. Stwierdziła także, że nie przyjęto jej do innego szpitala położniczego, ponieważ był on zajęty przez wojsko, a do tego, w którym przebywała, żołnierze jedynie „pewnego razu” przyszli po jedzenie, a tak ogólnie ich tam nie było. Przychodzili też do znajdującego się opodal budynku onkologii.
Inaczej mówiąc, zadała jednoznaczny kłam pojawiającym się wcześniej twierdzeniom rosyjskiej propagandy, że:
– informacja o ostrzelaniu szpitala była fejkiem, a ona sama była wynajętą do zrobienia fejkowego materiału aktorką (pisały o tym np. „Rossijskaja Gazieta” czy „Komsomolskaja Prawda”, a także rosyjska ambasada w Londynie na swoim koncie na Twitterze);
– w (rzekomo) ostrzelanym szpitalu nie było pacjentów i cywili, tylko stacjonował tam batalion „Azow” (wymienione wyżej wpisy rosyjskiej ambasady w Londynie, a także wypowiedź samego ministra spraw zagranicznych Rosji Ławrowa).
A także stwierdzeniu pana Janusza Korwin-Mikkego, który twierdził, że budynek na zdjęciach z ewakuacji nie mógł być szpitalem, tylko „typowym państwowym budynkiem ewakuowanym dość dawno”, wpisując się w narrację, że była to wyreżyserowana „ustawka”.
Mimo to wywiad ten przedstawiany jest (zgodnie z intencją tych, którzy go stworzyli) jako dowód na kłamstwa strony ukraińskiej, no bo przecież mówiono o bombardowaniu, a tu okazuje się, że to raczej były rakiety wystrzelone z ziemi lub z samolotów z dalszej odległości. Wbrew wyraźnym słowom pani Wyszemirskiej sugeruje się, że w szpitalu było jednak ukraińskie wojsko. Kieruje się uwagę na fakt, że dziennikarze AP towarzyszący żołnierzom przy ewakuacji zjawili się już po kilkunastu minutach od ostrzału – sugerując milcząco, że jest w tym coś podejrzanego. A pan Korwin-Mikke nadal się upiera, że to była „ustawka” i to „jeszcze bezczelniejsza”.
Na nagranym materiale notabene bardzo dobrze widać, w jaki sposób rosyjski dziennikarz (co ciekawe, używający w wywiadzie słowa „wojna”, a nie „specjalna operacja militarna”) próbuje włożyć w usta pani Marianny swój przekaz propagandowy, pytając ją, czy jest możliwe, że zbombardowanie teatru w Mariupolu, w którym schroniła się ludność cywilna, może być prowokacją – i uzyskując odpowiedź, jaką mógłby dać każdy uczciwy człowiek niewiedzący nic na ten temat: „Nie wiem, jak było – na wojnie na pewno wszystkie środki są dobre. (…) Może oczywiście być”. Rzecz jasna, to nic tak naprawdę nie wnosi do tematu. Ale liczy się wrażenie.
No a na końcu – jakżeby inaczej – pada prośba do prezydenta Żełenskiego o „dogadywanie się” i pójście na „kompromis”, bo Mariupol zmienił się w „klatkę” i z większej części miasta już nic nie zostało. Nie wiem, czy pani Marianna została do wygłoszenia tego apelu zmuszona, czy jest to szczery apel osoby wolącej, by za wszelką cenę zakończył się koszmar wojny. Ale warto pamiętać, że gdyby nie atak wojsk rosyjskich, tego koszmaru by nie było.

Minister zamrozi komu zechce?

30 marca, 2022

Zgodnie z projektem ustawy „o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego”, który dzisiaj wpłynął do Sejmu, minister spraw wewnętrznych będzie mógł zamrozić fundusze i zasoby gospodarcze dowolnym osobom lub podmiotom, co do których uzna, że choćby pośrednio wspierają agresję Rosji na Ukrainę lub są bezpośrednio związane z innymi osobami lub podmiotami, które taką agresję wspierają, albo że „istnieje prawdopodobieństwo wykorzystania w tym celu posiadanych przez nie środków finansowych, funduszy i zasobów gospodarczych”. Będzie to również oznaczało zakaz udostępniania funduszy lub zasobów gospodarczych takim osobom czy podmiotom, pod groźbą kary pieniężnej w wysokości do nawet 20 milionów złotych.
W odróżnieniu od rozporządzeń unijnych nakładających takie sankcje na określonych z imienia i nazwiska kilkudziesięciu białoruskich i rosyjskich polityków, urzędników i wojskowych, tu lista będzie całkowicie otwarta. Zakres uzasadnienia decyzji ministra będzie mógł zostać ograniczony ze względu na bezpieczeństwo państwa lub porządek publiczny i będzie można ją zaskarżyć jedynie do sądu administracyjnego.
Teoretycznie na listę ministra będzie mógł trafić na przykład mały polski przedsiębiorca, który prowadzi handel z podmiotami rosyjskimi – niekoniecznie państwowymi – i który nie jest w stanie szybko zmienić profilu swojej działalności lub kontrahentów. Ze szkodą dla siebie, swoich pracowników i klientów.
Albo nawet ktoś, kto krytykuje rząd i to niekoniecznie w sprawie stosunków z Rosją czy wojny na Ukrainie. Choć to już oczywiście byłoby nadużycie.
Jakkolwiek nie podoba mi się działalność tych, którzy propagandowo lub biznesowo wspierają rząd Putina, to jednak wolałbym, by minister nie dostał takiej władzy.