Marianna Wyszemirska, która 9 marca została sfotografowana podczas ewakuacji ostrzelanego szpitala położniczego w Mariupolu, i która potem urodziła dziecko (nie należy mylić jej z kobietą sfotografowaną wówczas na noszach: ta potem zmarła), udzieliła wywiadu rosyjskim (prokremlowskim) dziennikarzom Denisowi Sielezniowowi i Kristinie Mielnikowej- prawdopodobnie znajdując się na terytorium kontrolowanym przez wojska rosyjskie lub w samej Rosji. W tymże wywiadzie (opublikowanym na rosyjskich kanałach Telegrama oraz na Youtube) stwierdziła wyraźnie, że w rejon szpitala trafiły dwa pociski wystrzelone „z innego miejsca” – choć nie słyszała samolotów i powiedziano jej tam na miejscu, że to nie był nalot – oraz, że w tym szpitalu faktycznie przebywały rodzące i ciężarne kobiety, a także (w piwnicy) ich mężowie. Stwierdziła także, że nie przyjęto jej do innego szpitala położniczego, ponieważ był on zajęty przez wojsko, a do tego, w którym przebywała, żołnierze jedynie „pewnego razu” przyszli po jedzenie, a tak ogólnie ich tam nie było. Przychodzili też do znajdującego się opodal budynku onkologii.
Inaczej mówiąc, zadała jednoznaczny kłam pojawiającym się wcześniej twierdzeniom rosyjskiej propagandy, że:
– informacja o ostrzelaniu szpitala była fejkiem, a ona sama była wynajętą do zrobienia fejkowego materiału aktorką (pisały o tym np. „Rossijskaja Gazieta” czy „Komsomolskaja Prawda”, a także rosyjska ambasada w Londynie na swoim koncie na Twitterze);
– w (rzekomo) ostrzelanym szpitalu nie było pacjentów i cywili, tylko stacjonował tam batalion „Azow” (wymienione wyżej wpisy rosyjskiej ambasady w Londynie, a także wypowiedź samego ministra spraw zagranicznych Rosji Ławrowa).
A także stwierdzeniu pana Janusza Korwin-Mikkego, który twierdził, że budynek na zdjęciach z ewakuacji nie mógł być szpitalem, tylko „typowym państwowym budynkiem ewakuowanym dość dawno”, wpisując się w narrację, że była to wyreżyserowana „ustawka”.
Mimo to wywiad ten przedstawiany jest (zgodnie z intencją tych, którzy go stworzyli) jako dowód na kłamstwa strony ukraińskiej, no bo przecież mówiono o bombardowaniu, a tu okazuje się, że to raczej były rakiety wystrzelone z ziemi lub z samolotów z dalszej odległości. Wbrew wyraźnym słowom pani Wyszemirskiej sugeruje się, że w szpitalu było jednak ukraińskie wojsko. Kieruje się uwagę na fakt, że dziennikarze AP towarzyszący żołnierzom przy ewakuacji zjawili się już po kilkunastu minutach od ostrzału – sugerując milcząco, że jest w tym coś podejrzanego. A pan Korwin-Mikke nadal się upiera, że to była „ustawka” i to „jeszcze bezczelniejsza”.
Na nagranym materiale notabene bardzo dobrze widać, w jaki sposób rosyjski dziennikarz (co ciekawe, używający w wywiadzie słowa „wojna”, a nie „specjalna operacja militarna”) próbuje włożyć w usta pani Marianny swój przekaz propagandowy, pytając ją, czy jest możliwe, że zbombardowanie teatru w Mariupolu, w którym schroniła się ludność cywilna, może być prowokacją – i uzyskując odpowiedź, jaką mógłby dać każdy uczciwy człowiek niewiedzący nic na ten temat: „Nie wiem, jak było – na wojnie na pewno wszystkie środki są dobre. (…) Może oczywiście być”. Rzecz jasna, to nic tak naprawdę nie wnosi do tematu. Ale liczy się wrażenie.
No a na końcu – jakżeby inaczej – pada prośba do prezydenta Żełenskiego o „dogadywanie się” i pójście na „kompromis”, bo Mariupol zmienił się w „klatkę” i z większej części miasta już nic nie zostało. Nie wiem, czy pani Marianna została do wygłoszenia tego apelu zmuszona, czy jest to szczery apel osoby wolącej, by za wszelką cenę zakończył się koszmar wojny. Ale warto pamiętać, że gdyby nie atak wojsk rosyjskich, tego koszmaru by nie było.