Krytykuję Hoppego

3 grudnia, 2016

Uniwersytet w Madrycie opublikował moją krytykę poglądu Hansa-Hermanna Hoppego (dość popularnego w Polsce wśród tzw. liberalnych konserwatystów i wolnościowców) o mniejszej szkodliwości monarchii w stosunku do demokracji. Artykuł jest po angielsku (napisałem go po polsku, został przetłumaczony, trudno mi ocenić stuprocentową poprawność tłumaczenia). Wersja polska oczekuje na publikację gdzie indziej, mam nadzieję, że ukaże się w przyszłym roku.

Projekt ograniczenia handlu w niedziele – analiza

3 września, 2016

2 września został złożony w Sejmie obywatelski projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele. Oficjalnym celem projektu – jak wynika z jego uzasadnienia – jest „potrzeba posiadania przez pracowników wolnej niedzieli”, na której istnienie wskazała ankieta przeprowadzona przez  Krajowy Sekretariat Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność” w grupie „prawie 1000 osób zatrudnionych w sklepach wielkopowierzchniowych” oraz badania prowadzone w sektorze handlu przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi oraz Komisję Krajowej NSZZ „Solidarność”, wskazujące na szczególną stresogenność pracy w niedziele. Zdaniem autorów projektu, „rekompensata pracy w niedziele innym wolnym dniem w tygodniu nie jest rozwiązaniem wystarczającym dla wielu pracowników”, ponieważ „pracownicy zatrudnieni w niedziele nie mogą skorzystać z udziału w wielu wydarzeniach kulturalnych, społecznych, rozrywkowych, z których korzystają osoby zatrudnione np. w podstawowym systemie czasu pracy”. Argumentem przemawiającym za ograniczeniem handlu w niedzielę ma być też doktryna Kościoła katolickiego (jakkolwiek przytoczony na poparcie projektu fragment listu apostolskiego św. Jana Pawła II o świętowaniu niedzieli poddaje krytyce nie tyle handel czy pracę w ten dzień, ale spędzanie go jako „czas odpoczynku i rozrywki”) oraz ustawodawstwo kilku państw europejskich.
Należy jednak zwrócić uwagę, że projekt nie wychodzi naprzeciw potrzebie posiadania wolnej niedzieli przez pracowników jako takich, a jedynie przez pracowników zatrudnionych w handlu (ok. 28,5% zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw w 2014 r., na dane z którego to roku powołują się autorzy projektu, przytaczając liczbę 1571,2 tys. zatrudnionych w działalności handlowej). Co więcej, z samego uzasadnienia projektu można wyczytać, że jego celem ma być umożliwienie korzystania tak przez tych pracowników (patrz argument przeciwko rekompensacie pracy w niedzielę innym wolnym dniem w tygodniu), jak i konsumentów („Zamknięcie większości placówek handlowych w niedzielę daje nowe możliwości dla obszaru kultury. Konsumenci z centrów handlowych przeniosą swoje zainteresowania i potrzeby na korzystanie z lokali gastronomicznych, parków, przestrzeni miejskich”) z wydarzeń kulturalnych i rozrywkowych. Inaczej mówiąc, oczekuje się w rezultacie ograniczenia handlu w niedziele zwiększonej pracy w ten dzień tygodnia w branży gastronomicznej (np. bary, restauracje, kawiarnie), kulturalnej (np. kina, koncerty, teatry) czy rozrywkowej (np. festyny w parkach, mecze i inne wydarzenia sportowe, aquaparki, ośrodki spa, wesołe miasteczka). Oznacza to, że pracownicy tych branż będą po wejściu projektu w życie najprawdopodobniej bardziej obciążeni pracą w niedzielę i autorzy projektu nie widzą w tym nic złego. Projekt przewiduje też w swych założeniach wyjątki dla prowadzenia handlu „w kioskach, sklepach na dworcach autobusowych, kolejowych, portach lotniczych, strefach wolnocłowych, piekarniach, obiektach infrastruktury kryzysowej, szpitalach, szkołach i wielu innych” – czyli jego autorzy uznają zróżnicowanie sytuacji pracowników handlu zatrudnionych w wymienionych miejscach względem pozostałych pracowników handlu za rzecz normalną i nie zaprzeczającą idei zapewnienia „potrzeby posiadania przez pracowników wolnej niedzieli”.
W uzasadnieniu projektu po macoszemu potraktowany został problem zwolnień pracowników handlu, które mogą nastąpić w wyniku wprowadzenia projektu ustawy w życie i tym samym zmniejszenia czasu otwarcia sklepów. („Obaw nie powinien budzić także spadek zatrudnienia w sektorze handlu. Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia”). Tymczasem dostępne są analizy pokazujące, że np. wskutek znoszenia lub liberalizacji podobnych zakazów handlu w niedziele w różnych prowincjach Kanady w latach 1980-1998 następował wzrost zatrudnienia w handlu w wysokości od 5 do 12%. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuścić, że wprowadzenie ograniczenia spowoduje skutek odwrotny. Może być on wprawdzie w pewnej mierze zrekompensowany wzrostem zatrudnienia w branży gastronomicznej, rozrywkowej czy kulturalnej (patrz wyżej), jednak nie przedstawiono tu żadnych oszacowań, podobnie jak na skalę wzrostu samozatrudnienia. Ponadto jeżeli spadek zatrudnienia miałby nie nastąpić z powodu stworzenia dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia po to, by móc mimo ograniczeń jednak handlować w niedziele lub z powodu stworzenia dodatkowych miejsc pracy w wyniku zwiększenia niedzielnego popytu na pracę w branżach rozrywkowej, gastronomicznej i kulturalnej, to oznacza to, że deklarowany cel projektu, jakim jest „potrzeba posiadania przez pracowników wolnej niedzieli”, nie zostałby spełniony w ogóle. I wydaje się, że autorzy projektu niespecjalnie się tym przejmują.
Nie przejmują się też uciążliwością wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę dla kupujących, którym najwygodniej – np. z powodu braku czasu w inne dni – jest dokonywać zakupów właśnie w ten dzień tygodnia. Ten problem nie został w ogóle poruszony w uzasadnieniu ustawy. Odwrotnie, robienie zakupów w niedziele zostało przedstawione jako szkodliwy „konsumpcjonizm”, który projektowana ustawa ograniczy: („Wprowadzenie w życie proponowanej Ustawy pociągnie za sobą korzystne skutki społeczne (…) ograniczony zostanie konsumpcjonizm, który Polsce w ostatnich latach stał się główną formą zaspakajania potrzeb ludności”). Jednak czy to, że ludzie pójdą w niedzielę do pubu, kina, na koncert czy festyn zamiast do sklepu będzie tak naprawdę oznaczało ograniczenie konsumpcjonizmu? Tym bardziej, że autorzy sami przyznają, że obroty branży handlowej się nie zmienią, bo „ciężar zakupów niedzielnych przełożony zostanie na piątek i sobotę”. Więc tak naprawdę nie chodzi również o ograniczenie konsumpcjonizmu.
Nasuwa się wniosek, że rzeczywiste cele projektu są inne. Chodzi o uderzenie w sklepy wielkopowierzchniowe i dyskonty, stanowiące konkurencję dla właścicieli sklepów prowadzących je w formie jednoosobowej działalności gospodarczej, których zakaz handlu w niedziele ma nie obejmować. („Zamknięcie sklepów wielkopowierzchniowych i dyskontów nie oznacza zamknięcia galerii handlowych. Na dotychczasowych zasadach będą w nich działać sklepy prowadzone przez właścicieli (…). W naturalny sposób wzrośnie konkurencja wśród mikro przedsiębiorców, co poskutkuje spadkiem cen i możliwością łatwego i szybkiego dostępu do artykułów w sklepach zlokalizowanych w najbliższym otoczeniu.”). Czyli tak naprawdę chodzi o utrudnienie życia pewnej grupie przedsiębiorców na rynku w imię interesów innych przedsiębiorców, pod hasłem „wolnej niedzieli dla pracowników”. Można by złośliwie powiedzieć, że NSZZ „Solidarność”, popierający projekt ustawy i udostępniający swoją katowicką siedzibę dla komitetu inicjatywy ustawodawczej, występuje jako reprezentant interesów drobnej burżuazji. Takie są zamiary autorów projektu. Co jednak tak naprawdę będzie skutkiem jego wejścia w życie w proponowanym kształcie?
Przyjrzyjmy się kluczowym definicjom i sformułowaniom. Zgodnie z projektem, „handel w niedziele w placówkach handlowych jest zakazany”. Przez „placówki handlowe” należy „rozumieć wszelkie obiekty, w których prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym, w tym sprzedaż towarów i wyrobów kupionych w celu ich odsprzedaży w formie sklepów, stoisk, straganów, hurtowni, składów węgla, składów materiałów budowlanych, domów towarowych, domów wysyłkowych, biur zbytu oraz w formie sklepów internetowych”, a przez handel – „proces polegający na sprzedaży tj. wymianie dóbr na środki pieniężne”. Ani w  jednej, ani w drugiej definicji nie jest sprecyzowane, że chodzi o sprzedaż prowadzoną w ramach działalności gospodarczej. W efekcie przysłowiowemu „Kowalskiemu” – osobie fizycznej nieprowadzącej działalności gospodarczej – nie będzie wolno sprzedać w niedzielę niczego na Allegro, choćby dostarczenie towaru miało nastąpić dopiero w poniedziałek. Ponieważ umowa sprzedaży przez Internet dokonuje się w chwili otrzymania przez składającego ofertę (zwykle sprzedającego) oświadczenia o jej przyjęciu (zwykle przez kupującego), a wg projektu ustawy handel to proces polegający na sprzedaży tj. wymianie dóbr na środki pieniężne, to złożenie zamówienia w sklepie internetowym polegającego na wybraniu towaru lub usługi z katalogu, tak, by ta informacja dotarła do systemu informatycznego sprzedającego oraz jego opłacenie (co zwykle generuje automatyczne potwierdzenie kupna) musi być uznane za handel, a przynajmniej jego rozpoczęcie.
Z tego samego powodu na Allegro oraz w sklepach internetowych nie wolno będzie też w niedzielę sprzedać żadnego towaru żadnemu podmiotowi gospodarczemu – poza takimi sklepami internetowymi, gdzie handel prowadzą przedsiębiorcy będący osobami fizycznymi, wykonujący we własnym imieniu jednoosobową działalność gospodarczą. Jest wprawdzie ustęp zezwalający na prowadzenie handlu „na platformach i portalach internetowych świadczących usługi w zakresie sprzedaży towarów, które nie powstały w efekcie działalności produkcyjnej”, ale wydaje się być on martwy. Jakie bowiem towary (a usługa to nie towar – patrz ustawa o podatku o towarów i usług) nie powstały w efekcie działalności produkcyjnej? „Działalność produkcyjna” nie jest zdefiniowana ani w tym projekcie ustawy, ani w innych ustawach. Pośrednio można jednak wywnioskować, że wszelkie wytwarzanie produktów to produkcja – np. ustawa o ogólnym bezpieczeństwie produktów zawiera definicję „producenta” jako przedsiębiorcy prowadzącego działalność polegającą na wytwarzaniu produktu. A skoro tak, to każda materialna rzecz wystawiona na sprzedaż, nawet naturalny surowiec pozyskany w procesie wydobycia (np. węgiel) powstała w wyniku działalności produkcyjnej.
Zanosi się więc, że sklepy internetowe, a w praktyce także portal Allegro, będą musiały zostać skonfigurowane w sposób uniemożliwiający dokonywanie transakcji w niedziele. Będzie wymagać to dodatkowej pracy informatyków.
Przyjrzyjmy się bliżej definicji „placówki handlowej”. Przed słowami „w formie” nie ma przecinka, co oznacza, że „forma” odnosi się nie do „wszelkich obiektów” wymienionych na początku tej definicji, ale do bezpośrednio wcześniej wymienionej „sprzedaży towarów i wyrobów kupionych w celu ich odsprzedaży”. A więc sens tej definicji jest taki: placówka handlowa to każdy obiekt, w którym prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym – w tym sprzedaż towarów i wyrobów kupionych w celu ich odsprzedaży przyjmująca formę sklepów, stoisk, straganów, hurtowni, składów węgla, składów materiałów budowlanych, domów towarowych, domów wysyłkowych, biur zbytu oraz w formie sklepów internetowych. To znaczy, że każdy obiekt, w którym prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym jest taką placówką – a nie tylko ten w formie sklepu, stoiska straganu, hurtowni, składu węgla, składu materiałów budowlanych, domu towarowego, domu wysyłkowego, biura zbytu czy sklepu internetowego. I jest to jedyna logiczna interpretacja, bo sprzedaż tak naprawdę nie jest prowadzona w obiekcie nazwanym „sklepem internetowym” – miejscem sprzedaży jest prawnie siedziba właściciela tego sklepu, a sam sklep to tylko narzędzie informatyczne umożliwiające zawieranie transakcji.
To ma istotne konsekwencje.  W efekcie sprzedaż używanego samochodu na giełdzie samochodowej (takie giełdy często odbywają się właśnie w niedziele) przez „przysłowiowego Kowalskiego” będzie zakazana (pod karą nawet do dwóch lat pozbawienia wolności). Bo zgodnie z tymi definicjami jest ona handlem, a giełda samochodowa – placówką handlową. Ba, można to interpretować nawet tak, że zakazana będzie sprzedaż przez „przysłowiowego Kowalskiego” np. używanego telewizora sąsiadowi w jego własnym mieszkaniu – bo przez sam fakt dokonania tam sprzedaży mieszkanie to stanie się „placówką handlową” w rozumieniu definicji z projektu ustawy.
Takie definicje „placówki handlowej” i „handlu” oznaczają również, że zabroniona będzie w niedziele sprzedaż towarów z automatów vendingowych, choćby napełnione zostały w piątek albo sobotę. Bo niewątpliwie dokonuje się w nich proces wymiany dóbr na środki pieniężne, a miejsce, gdzie stoi taki automat (lub przynajmniej sam taki automat) to wtedy na mocy definicji „placówka handlowa”.
„Placówkami handlowymi” będą również restauracje, bary, puby i kawiarnie w których prowadzi się sprzedaż artykułów żywnościowych lub napojów na wynos – bo taka sprzedaż traktowana jest jako dostawa towaru, a nie usługa gastronomiczna. W rezultacie zakazane będzie w niedzielę zamówienie pizzy na telefon czy przez Internet (przypominam, że umowa sprzedaży dochodzi do skutku w momencie otrzymania przez składającego ofertę (sprzedającego) oświadczenia o jej przyjęciu (przez kupującego)). Zakazane będzie również kupno żywności czy napojów z food trucka obsługiwanego przez pracownika, bo to też sprzedaż towaru, a nie usługa gastronomiczna. W rezultacie przedsiębiorcy prowadzący food trucki będą traktowani gorzej niż właściciele barów i restauracji z własnymi lokalami – ci ostatni będą mogli korzystać w niedzielę z usług kelnerów, kucharzy i barmanów, ci pierwsi będą musieli robić wszystko sami.
Ale to nie koniec problemów definicyjnych. W definicji handlu zawarte jest słowo „dóbr”. Samo pojęcie „dóbr” nie jest zdefiniowane ani w tym projekcie ustawy, ani w innych przepisach. Dlaczego nie użyto tu słowa „towarów”? Jeśli zostanie to uchwalone w tym brzmieniu, to można będzie zakładać, że „intencją ustawodawcy” było tu objęcie definicją handlu również sprzedaży usług – w ekonomii zdarza się używać słowa „dobra” na oznaczenie tak towarów, jak i usług. A przyjęcie takiej interpretacji ma konsekwencję taką, że we wszelkich placówkach handlowych – czyli obiektach, w których prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym – nie wolno w niedzielę sprzedawać również usług. Czyli np. Empik.com nie będzie mógł sprzedawać również ebooków (udostępnienie ebooka to usługa), a bary sprzedające piwo na wynos lub pizzerie dostarczające pizzę na telefon nie będą mogły w niedzielę świadczyć także usług gastronomicznych.
Zostawiając na bok kwestie definicji „placówki handlowej” i „handlu” – niewątpliwym skutkiem ustawy będzie zabronienie sprzedaży w niedziele produktów żywnościowych tradycyjnie sprzedawanych przed seansami kinowymi. Bo to też sprzedaż towarów, a nie usługa gastronomiczna. Same kino będzie mogło działać w niedziele, ale stoisko z popcornem, nachos i colą już nie. Wprawdzie ustawa zezwala na handel w niedzielę w placówkach handlowych zlokalizowanych w „zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku”, ale wg PKD działalność kin nie zalicza się do działalności obiektów kulturalnych, 90.04.Z (szerzej – do działalności związanej z kulturą, rozrywką i rekreacją – sekcja R), tylko jest to odrębna działalność związana z projekcją filmów (59.14.Z), zaliczana do informacji i komunikacji (sekcja J). A nawet jeśli uznać, że jest to działalność w zakresie kultury, to wiele kin korzysta z gościny centrów handlowych, a same stoiska z popcornem i innymi kinowymi delikatesami są zlokalizowane w tych centrach obok kin, a nie w samych kinach. Oczywiście, kina będą mogły wtedy otworzyć własne stoiska i np. sprzedawać specjalne droższe bilety na seans z wliczoną colą i popcornem.
Podobnie sytuacja będzie wyglądać w przypadku meczów piłkarskich. Wprawdzie ustawa zezwala na handel w niedzielę w placówkach handlowych zlokalizowanych w „zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku”, ale wg PKD działalność obiektów sportowych (93.11.Z) to co innego niż działalność rozrywkowa i rekreacyjna (czyli wypoczynek) – 92.0, turystyka (dział 79) oraz oczywiście kultura i oświata. Będą mogły być czynne tylko kioski z pamiątkami, lokale barowe – o ile takie będą na stadionach – albo jeżeli sprzedaż będą prowadzić przedsiębiorcy prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą.
Projekt zezwala na handel w niedzielę  w jednokondygnacyjnych, niepodpiwniczonych kioskach nieprzekraczających 50 m2 powierzchni użytkowej, w których sprzedaż prasy, biletów komunikacji miejskiej, wyrobów tytoniowych, kuponów totalizatora sportowego stanowi minimum 30% miesięcznego obrotu placówki rozumianego jako przychód ze sprzedaży,  w w placówkach handlowych prowadzących sprzedaż pamiątek, upominków i dewocjonaliów, w których sprzedaż tych produktów i wyrobów stanowi minimum 30% miesięcznego obrotu placówki rozumianego jako przychód ze sprzedaży, a także „w kwiaciarniach nieprzekraczających 50 m2 powierzchni użytkowej, w których sprzedaż kwiatów stanowi minimum 30% miesięcznego obrotu placówki rozumianego jako przychód ze sprzedaży”. Przedsiębiorcy prowadzący takie placówki handlowe będą musieli składać deklaracje o wysokości obrotu (co będzie dodatkowym nałożonym na nich obowiązkiem) – nie jest jednak określone, jak często (to ma określić rozporządzenie), a przede wszystkim – obrót w jakim okresie będzie się liczył. Nie wiadomo, czy do ustalenia, czy takiemu przedsiębiorcy wolno handlować w niedzielę ma liczyć się obrót za okres bieżący, wg ostatniej złożonej deklaracji, a może wg ostatnich dziesięciu złożonych deklaracji? To nie jest określone.
Projekt ustawy dyskryminuje także tych przedsiębiorców będących osobami fizycznymi, którzy wykonują działalność gospodarczą w oparciu o umowę franczyzy lub umowę agencji – zakazując im handlu w niedzielę. I to nie jest przypadek – w uzasadnieniu ustawy można przeczytać, że taki zapis został wprowadzony w celu ochrony tych przedsiębiorców, którzy chcą niedzielę traktować jako dzień wolny, a umowa franczyzy lub agencji nakazuje im niedzielną pracę. Rezultatem będzie jednak to, że przedsiębiorca prowadzący osiedlowy sklep pod własnym szyldem będzie mógł stanąć w niedzielę za ladą i handlować, a przedsiębiorca prowadzący obok osiedlowy sklep pod szyldem franczyzy (np. ABC) nie będzie mógł tego zrobić, nawet jeśli będzie chciał konkurować z tym pierwszym.
Z drugiej strony, projekt zdaje się umożliwiać obchodzenie zakazu handlu i wykonywania innych czynności handlowych w niedzielę poprzez korzystanie z usług osób samozatrudnionych obsługujących klientów za ladą, przy kasie, czy układających towary w oparciu o umowę B2B. Osoby te będą bowiem traktowane wtedy jako przedsiębiorcy będący osobami fizycznymi wykonującymi we własnym imieniu działalność gospodarczą – nie w oparciu o umowę franczyzy ani agencji.
W końcu, jakkolwiek w uzasadnieniu autorzy projektu zwracają uwagę na to, że nie wystarczy zmienić kodeks pracy – projekt nie wprowadzając żadnych zmian w tym kodeksie doprowadza do sprzeczności prawnej – bo art. 151^9a par. 3 kodeksu pracy stanowi, że „Praca w niedziele jest dozwolona w placówkach handlowych przy wykonywaniu prac koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności”, a projekt ustawy tego zapisu nie uchyla. Chyba, że autorzy projektu chcą z jakichś względów celowo zostawić otwartą furtkę do robienia zakupów w niedziele za kupione wcześniej bony i punkty na kartach podarunkowych – bo zgodnie z definicją handlu z projektu nie jest to handel – nie następuje wymiana dóbr na „środki pieniężne”.
Podsumowując – projekt:
1) Nie realizuje interesów, w tym deklarowanej „potrzeby posiadania wolnej niedzieli” większości pracowników.
2) Nie bierze pod uwagę możliwości zwolnień pracowników w wyniku skrócenia czasu otwarcia sklepów.
3) Dyskryminuje w zamierzony sposób różne kategorie pracowników i przedsiębiorców.
4) Uderza w interesy konsumentów, ograniczając im możliwość dokonywania zakupów w optymalnym momencie.
5) Jest projektem w zamierzeniu realizującym interesy przede wszystkim jednej wybranej grupy – części drobnych sklepikarzy, a przy okazji – części pracowników zatrudnionych w handlu.
6) Jest napisany w sposób wyjątkowo niechlujny i może doprowadzić do szeregu najprawdopodobniej niezamierzonych negatywnych zjawisk w sferze e-usług, działalności gastronomicznej, kulturalnej, rozrywkowej oraz umów sprzedaży zawieranych przez osoby prywatne.
Rekomendacja – do kosza.

Być kobietą

21 sierpnia, 2016

Śmieszą mnie trochę komentarze osób o poglądach prawicowych, narzekających na „gender w sporcie” i nierówność szans polskiej olimpijki konkurującej w biegu na 800 metrów z Caster Semenyą z RPA i innymi zawodniczkami z Afryki o wyraźnie męskich rysach. Narzekanie na nierówność naturalnych szans to bowiem raczej domena lewicy, a przewaga Semenyi wynika z przyczyn naturalnych – jest najprawdopodobniej wynikiem dużo wyższego niż przeciętny naturalnego poziomu testosteronu w organizmie (co wpływa też na budowę ciała). Podobnie jest prawdopodobnie też z dwiema pozostałymi zawodniczkami z Afryki, które zdobyły srebrny i brązowy medal – o ile nie jest to skutek stosowania środków dopingujących, czego jednak póki co nie stwierdzono.
Przewaga fizyczna Semenyi nad rywalkami ma takie same naturalne przyczyny, jak przewaga np. Murzynów wywodzących się z Afryki Zachodniej w biegach sprinterskich (wynikająca z większej ilości włókien szybkokurczliwych w mięśniach), przewaga osób o wysokim wzroście w koszykówce czy przewaga naturalnie większego i cięższego zawodnika nad mniejszym w sumo. Albo przewaga narciarza Eero Mäntyranty, siedmiokrotnego medalisty olimpijskiego, którego organizm dzięki nietypowym genom produkował o 65% więcej czerwonych ciałek krwi niż u przeciętnego mężczyzny.
Tak naprawdę problem tkwi w pierwotnej próbie wyrównywania szans, czyli w tym, że w większości sportów istnieją odrębne konkurencje dla kobiet (jako „słabszej płci”) i mężczyzn. Gdy je tworzono – tradycja odrębnych zawodów sportowych kobiet wywodzi się jeszcze ze starożytności (np. zawody kobiet w Sparcie, Igrzyska Herajskie) – wszystkim wydawało się, że biologiczna granica między płciami jest ostra i oczywista. Okazało się jednak, że wbrew temu, co wydaje się niektórym, tak nie jest. Istnieją niełatwe do jednoznacznego zaklasyfikowania „przypadki graniczne” i właśnie przynależność do tych „przypadków granicznych” może czasami sprzyjać sukcesom w konkurencjach przeznaczonych dla „słabszej płci”.
Do pewnego momentu sobie tego nie uświadamiano i nikt nie myślał o sprawdzaniu „kobiecości” zawodniczek. Dzięki temu nie wzbudzało w nikim kontrowersji to, że złoty i srebrny medal olimpijski dla Polski zdobyła Stanisława Walasiewicz – która, jak się okazało po kilkudziesięciu latach podczas sekcji zwłok, miała cechy hermafrodyty (częściowo rozwinięte męskie genitalia i obecność „męskiego” chromosomu Y w większości zbadanych komórek).
Potem zaczęto przeprowadzać badania fizyczne zawodniczek, jednak i one nie wykrywały wszystkich „przypadków granicznych”. Pod koniec lat 60. XX w. zaczęto sprawdzać obecność chromosomu Y w organizmie. Efektem tego było odsunięcie od zawodów sportowych kolejnej polskiej złotej i brązowej medalistki olimpijskiej, Ewy Kłobukowskiej, u której taki chromosom znaleziono (okazało się, że jest ona tzw. mozaiką genetyczną z zarówno zestawem chromosomów XX, jak i XXY w komórkach). Jednak czy można powiedzieć, że Ewa Kłobukowska, która urodziła później dziecko, nie jest kobietą? Testy genetyczne z uwagi na podobne przypadki (ogółem dyskwalifikacji na najwyższym poziomie rywalizacji było kilkaset, zdarzało się nawet, że w komórkach niewątpliwych pod względem fizycznym kobiet znajdowano wyłącznie „męski” zestaw chromosomów XY) uznano ostatecznie za niespełniające swojego celu i w 1999 roku zostały zarzucone. Ostatnio modne stały się testy hormonalne i pomysł wyznaczania określonego poziomu testosteronu jako kryterium określającego „kobiecość” w zawodach sportowych. Bo to właśnie testosteron, jak się powszechnie przyjmuje, jest czynnikiem wpływającym na wyraźną przewagę fizyczną mężczyzn. Tylko że z drugiej strony zdarzają się nierzadko mężczyźni z niższym od typowego poziomem testosteronu w organizmie (również startujący w zawodach sportowych najwyższej rangi), ale nikt nie kwestionuje ich męskości i nikt nie proponuje im rywalizacji z kobietami. Można więc na to spojrzeć inaczej: że jest to wykluczanie z rywalizacji kobiet właśnie tych najbardziej do niej w naturalny sposób predysponowanych, bądź też nakazywanie im, jeśli chcą w tej rywalizacji pozostać, poddawania się swoistemu antydopingowi – terapii upośledzającej te predyspozycje (nawet zabiegom chirurgicznym). To tak, jakby wykluczać osoby z „nadmierną” liczbą włókien szybkokurczliwych w mięśniach z rywalizacji sprinterów albo kazać im biec z ciężarkami.
Poza tym jest to kryterium arbitralne: jeżeli założyć, że wyższy poziom testosteronu daje fizyczną przewagę, to dlaczego akurat przewaga dawana przez poziom ok. trzykrotnie wyższy od uznanego za typowy – 10 nmol/l (takie kryterium przyjmowano na mistrzostwach świata w lekkiej atletyce w 2011 i 2013 r.) ma być uznawana za dopuszczalną i „sprawiedliwą”, a minimalnie wyższa już nie?
Typowy dla mężczyzn poziom testosteronu sam w sobie nie czyni nikogo jeszcze mężczyzną, tak samo jak jego poziom typowy dla kobiet nie czyni jeszcze nikogo kobietą. Płeć określana jest przez szereg kryteriów i czasami mogą występować tu anomalie polegające na niespełnieniu któregoś z nich lub spełnieniu w sposób charakterystyczny dla płci przeciwnej – to są właśnie „przypadki graniczne”. Owszem, skoro organizuje się zawody z podziałem na płeć, to jakieś kryterium określenia płci trzeba tu przyjąć – jednak opowiadałbym się za przyjęciem tu kryterium tradycyjnego, jakim jest wygląd zewnętrzny i rola pełniona w społeczeństwie. Stanisława Walasiewicz i Ewa Kłobukowska to kobiety. I Caster Semenya też.

Najnowsza wersja antyhazardowej cenzury. Blokada Facebooka?

21 lipca, 2016

Ministerstwo Finansów przygotowało ostatecznie projekt ustawy o zmianie ustawy o grach hazardowych. Projekt ten zakłada m. in. stworzenie Rejestru Domen Służących do Oferowania Gier Hazardowych Niezgodnie z Ustawą, do którego wpisywana ma być, decyzją administracyjną Ministra Finansów (może ją wydać również sekretarz stanu lub podsekretarze stanu), każda „nazwa domeny internetowej wykorzystywana do urządzania gier hazardowych bez koncesji, zezwolenia lub dokonania zgłoszenia wymaganego przez ustawę, kierowanych do usługobiorców na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”, a przedsiębiorcy telekomunikacyjni mają mieć obowiązek „nieodpłatnego uniemożliwienia dostępu do stron internetowych wykorzystujących nazwy domen internetowych wpisanych do Rejestru”.
Oznacza to, że jeżeli w danej domenie choć jedna strona będzie wykorzystywana do urządzania gry hazardowej, to blokowaniu podlega cała domena.
Zgodnie z projektem, znowelizowany  art. 1. ust. 3 ustawy o grach hazardowych ma brzmieć:
„Ustawie podlega urządzanie gier hazardowych w sieci Internet, w tym urządzanie gier, których zasady odpowiadają zasadom:
1) gier losowych;
2) gier na automatach”
Bez zmian ma pozostać art. 2 ust. 5 ww. ustawy:
„Grami na automatach są także gry na urządzeniach mechanicznych, elektromechanicznych lub elektronicznych, w tym komputerowych, organizowane w celach komercyjnych, w których grający nie ma możliwości uzyskania wygranej pieniężnej lub rzeczowej, ale gra ma charakter losowy”.
Oznacza to, że symulacja gry na automacie w Internecie, nawet jeśli nie można uzyskać wygranej pieniężnej lub rzeczowej, będzie grą hazardową w rozumieniu ustawy.
Między innymi, grami hazardowymi będą gry oferowane na Facebooku. Np.
https://apps.facebook.com/realtexasholdem/
https://apps.facebook.com/locoluckyslots/
https://apps.facebook.com/playmyvegas/ (tu można zresztą zdobyć niewielkie wygrane rzeczowe).
A to oznacza, że do Rejestru trzeba będzie wpisać zgodnie z ustawą domenę apps.facebook.com, a może nawet facebook.com – i blokować wszystkie aplikacje Facebooka, albo całego Facebooka.
Ponieważ sformułowanie „nazwa domeny internetowej wykorzystywana do urządzania gier hazardowych” jest nieprecyzyjne, może być interpretowane również w sposób obejmujący nazwy domen internetowych służących do pobierania aplikacji wykorzystywanych do podobnych jak wyżej gier na urządzeniach mobilnych. W tym przypadku blokada może objąć także Google Play (domenę play.google.com), a tym bardziej iTunes (itunes.apple.com), gdzie można znaleźć aplikacje służące również do realnego hazardu. Oznaczałoby to blokowanie dostępu do podstawowych narzędzi użytkowników iPhone czy Androida.
Z drugiej strony, jako że uniemożliwianie dostępu do domen wpisanych do Rejestru ma odbywać się poprzez „ich usunięcie z systemów teleinformatycznych przedsiębiorców telekomunikacyjnych, służących do zamiany nazw domen internetowych na adresy IP”, oraz przekierowanie połączeń „odwołujących się do nazw domen internetowych wpisanych do Rejestru do strony internetowej prowadzonej przez ministra właściwego do spraw finansów publicznych”, to taką blokadę będzie można bardzo łatwo obejść, wpisując sobie w komputerze adresy serwerów DNS np. Google. Ponadto taki obowiązek ma dotyczyć jedynie przedsiębiorców telekomunikacyjnych, a serwer DNS może postawić sobie każdy, niekoniecznie będący przedsiębiorcą telekomunikacyjnym. Oznacza to, że przedsiębiorcy telekomunikacyjni zostaną obarczeni – pod groźbą kary administracyjnej w wysokości 250 tys. zł – niepotrzebnym żmudnym obowiązkiem śledzenia Rejestru i dokonywania wielu wpisów w swoich serwerach DNS, z których osoby chcące uczestniczyć w internetowym hazardzie nie będą wcale musiały korzystać. Z drugiej strony, może to w niezamierzony sposób utrudnić dostęp mniej obeznanych informatycznie użytkowników do domen niekoniecznie służących hazardowi (jak apps.facebook.com czy itunes.apple.com).
Próby zmiany tego projektu w kierunku zmuszenia przedsiębiorców telekomunikacyjnych do skuteczniejszego blokowania (np. dostępu do adresu URL danej strony internetowej) byłyby przy tym jeszcze gorsze, ponieważ taki rodzaj blokowania jest technicznie trudniejszy, a w przypadku powszechnie stosowanego obecnie szyfrowania połączeń protokołem SSL – niemożliwy bez ingerencji polegającej na rozszyfrowywaniu ruchu. Coś takiego byłoby bardzo kosztowne, niemożliwe do ukrycia przed bardziej doświadczonymi użytkownikami (podmianie podlegałby certyfikat strony) oraz podważyłoby zaufanie do przedsiębiorców telekomunikacyjnych, a i tak nie stanowiłoby stuprocentowej blokady – bo można byłoby obejść ją korzystając np. z połączeń VPN z zakończeniami poza Polską albo sieci TOR. Dlatego na etapie prac legislacyjnych w rządzie zrezygnowano z tego pomysłu.
Pomysł Rejestru Domen Służących do Oferowania Gier Hazardowych Niezgodnie z Ustawą jest co do zasady powrotem do pomysłu Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, który został przedstawiony pod koniec 2009 roku przez rząd Donalda Tuska. Przedstawiło go wówczas również Ministerstwo Finansów. Pierwotnym celem tamtego pomysłu było również blokowanie stron i usług umożliwiających urządzanie gier hazardowych bez zezwolenia. Już na etapie uzgodnień międzyresortowych dodano wówczas inne kategorie stron i usług mające podlegać wpisywaniu do RSiUN, takie, jak treści propagujące faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa, treści pornograficzne z udziałem małoletniego, pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem, treści pornograficzne zawierające wytworzony lub przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej, treści, których prezentowanie umożliwia podstępne wprowadzenie w błąd, w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, poprzez wyłudzenie informacji mogących służyć do dokonania operacji finansowych bez zgody dysponenta środków finansowych. Projekt RSiUN został skrytykowany przez ekspertów, wywołał protesty organizacji pozarządowych i internautów, i ostatecznie został wycofany. W tym przypadku można również obawiać się, czy Rejestr nie zostanie rozszerzony na domeny związane z innymi kategoriami stron i usług internetowych.
Pomysłowi blokowania stron sprzeciwia się Ministerstwo Cyfryzacji.
Projekt jednocześnie w dużym stopniu utrudnia urządzanie legalnych gier hazardowych przez Internet, narzucając obowiązek wykorzystywania do ich urządzania wyłącznie strony internetowej, której krajowa domena najwyższego poziomu jest przypisana do polskich stron internetowych (czyli w praktyce w domenie .pl) oraz obowiązek archiwizowania przez 5 lat „wszelkich danych wymienianych między tym podmiotem a uczestnikiem gier hazardowych, w tym pozwalających na ustalenie przebiegu wyniku gier hazardowych oraz przeprowadzanych transakcji wynikających z tych gier oraz danych niezbędnych do identyfikacji uczestnika gier hazardowych” i to na terenie Polski lub państwa należącego do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, w sposób umożliwiający dostęp do tych danych organom Służby Celnej.
Projekt czeka jeszcze na notyfikację Komisji Europejskiej.
Rekomendacja: do kosza!

Obywatel poprawia ustawę

10 czerwca, 2016

Ustawa o działaniach antyterrorystycznych uchwalona. Uważam, że zawiera ona punkty ograniczające wolność oraz zagrażające – przy złej woli rządzących – prawom obywatelskim. Jednak z pierwotnego projektu już na etapie podkomisji usunięto trzy elementy, na które wskazywałem w swoich uwagach rozsyłanych posłom:
1) Definicja przestępstwa o charakterze terrorystycznym zostaje w dotychczasowym kształcie – nie ma możliwości uznania za takie np. uczestnictwa w antyrządowej manifestacji, podczas której doszło do starć z policją i uznanej z tego powodu za zbiegowisko publiczne.
2) Blokowanie dostępu do danych i usług informatycznych nie będzie mogło być nakazane każdemu „administratorowi systemu teleinformatycznego”, a jedynie usługodawcy świadczącemu usługi drogą elektroniczną. Czyli będzie można nakazać blokadę strony lub skrzynki mailowej na polskim serwerze (teraz sąd też może to zrobić), ale już nie dostęp do danych i usług w światowym Internecie. Wprawdzie są usługodawcy świadczący usługi drogą elektroniczną, którzy są jednocześnie przedsiębiorcami telekomunikacyjnymi i można sobie teoretycznie wyobrazić taką interpretację tego zapisu, która pozwala na nakazanie im blokowania zasobów światowego Internetu (poprawka posłanki Anny Siarkowskiej zmierzająca do uszczegółowienia go w sposób uniemożliwiający taką interpretację – o którą ją prosiłem – została zarekomendowana do odrzucenia przez komisję, a więc chyba ją odrzucono), ale nie każdy przedsiębiorca telekomunikacyjny świadczy usługi drogą elektroniczną, więc nie każdemu będzie można to nakazać nawet przy takiej interpretacji.
3. Zdarzenia wyszczególnione w katalogu określanym rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych (w projekcie rozporządzenia jest tam np. podjęcie pracy przez cudzoziemca z kraju podwyższonego ryzyka czy publikacja materiałów mogących wzbudzać protesty grup religijnych lub etnicznych) zostały odróżnione od zdefiniowanych w ustawie „zdarzeń o charakterze terrorystycznym”. To ważne, bo nie będą mogły tylko z tego powodu stać się podstawą do ogłaszania stopni alarmowych (co skutkuje np. możliwością ograniczenia wolności zgromadzeń) ani nakazania zablokowania strony internetowej – jedynym skutkiem umieszczenia jakiegoś typu zdarzenia w tym katalogu będzie informowanie o takim zdarzeniu ABW. Niestety nazwano je dość nieszczęśliwie „incydentami o charakterze terrorystycznym” (czy podjęcie pracy przez np. obywatela Iraku, albo opublikowanie karykatury Mahometa, ma charakter terrorystyczny?), a kolejna poprawka posłanki Siarkowskiej, o którą ją poprosiłem, zmierzająca do zdefiniowania „incydentu” została zarekomendowana do odrzucenia przez komisję i chyba odrzucona – co pozwala ministrowi wpisać do tego katalogu wszystko, a przy odrobinie naginania prawa władza może próbować postawić znak równości między „zdarzeniem o charakterze terrorystycznym” (któremu Szef ABW będzie miał ustawowy obowiązek zapobiegać!) a „incydentem o charakterze terrorystycznym”.
Czyli, jak się okazuje, przekonywanie daje czasami rezultaty, choć nie muszą być one idealne. Nie wiem, czy to ja mam taką siłę przekonywania, czy też więcej osób zgłosiło podobne uwagi. Myślę, że ważne było zaangażowanie niektórych posłów. Odrzucono niestety postulat rezygnacji z możliwości wprowadzania zakazu zgromadzeń, wprowadzono obowiązek rejestracji pre-paidów, a przede wszystkim wprowadzono możliwość prowadzenia faktycznej kontroli operacyjnej – w postaci np. podsłuchów – bez zgody sądu i bez kontroli sądowej nad wykorzystaniem uzyskanych w ten sposób informacji. Wprawdzie tylko wobec cudzoziemców, w stosunku do których istnieje obawa co do prowadzenia przez nich działalności terrorystycznej, ale przecież zawsze będzie można powiedzieć, że podsłuch założony w jakimś przedsiębiorstwie, restauracji, hotelu czy innym pomieszczeniu, w którym przebywają przede wszystkim obywatele polscy zostaje założony, bo może pojawić się tam określony cudzoziemiec-terrorysta. A potem wykorzystać te informacje do innych celów, bo sąd tego już nie będzie nadzorował.
Teraz ustawa trafi do Senatu, a potem do podpisu przez prezydenta. Będę przekonywał do końca.

Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych powraca!

23 maja, 2016

Już bez żadnych wątpliwości – Ministerstwo Finansów powraca do projektu Donalda Tuska i Jacka Kapicy z 2009/2010 r., czyli pomysłu blokowania stron internetowych z nielicencjonowanym hazardem (wtedy nazywało się to Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych i upadło po silnych protestach internautów i organizacji społecznych – protestujący zwracali się m. in. do prezydenta Lecha Kaczyńskiego).
Jeszcze 25 stycznia MF oficjalnie zapewniało, że nie pracuje nad zmianami w ustawie hazardowej, a na (zaproponowaną przeze mnie) interpelację posłów Kukiz’15 w sprawie pojawiających się w przeciekach prasowych zamiarów blokowania stron odpowiedziało 12 kwietnia wymijająco. Niedawno całkiem podobny pomysł zaprezentował też, jako pomysł swego ugrupowania, wicepremier Jarosław Gowin.
Jak widać, rząd się zmienił, ale za sznurki pociągają ci sami lobbyści.

Ustawa antyterrorystyczna czy antyobywatelska?

6 maja, 2016

Wyobraźmy sobie, że za parę miesięcy – lub za parę lat – jakieś posunięcia rządu doprowadzają do protestów społecznych. Organizowane są demonstracje pod hasłami wycofania się rządu z tych posunięć lub jego ustąpienia. Podczas jednej, lub kilku z nich dochodzi do zamieszek – np. bójek z policją, obrzucenia jajkami jakiegoś polityka – spowodowanych przez niektórych ich uczestników, przypadkowych chuliganów lub prowokatorów. Zamieszki nie ustają po rozwiązaniu demonstracji przez przedstawiciela gminy. Kilku uczestnikom prokuratura stawia zarzut, że brali czynny udział w zbiegowisku wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie (art. 254 kk).
Jako że czyn ten zagrożony jest karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi 3 lata, celem demonstracji było zmuszenie rządu do podjęcia określonych czynności, a weszła już w życie ustawa o działaniach antyterrorystycznych obniżająca górną granicę kary pozbawienia wolności, przy której czyn zabroniony uznawany jest za przestępstwo o charakterze terrorystycznym, do 3 lat – premier, po konsultacji z ministrem spraw wewnętrznych oraz szefem ABW, uznaje to za zdarzenie o charakterze terrorystycznym (wg definicji z ww. ustawy – sytuację, co do której istnieje podejrzenie, że powstała na skutek przestępstwa o charakterze terrorystycznym) i wprowadza w związku z tym na terenie całego kraju czwarty stopień alarmowy przewidziany przez tę ustawę. Czwarty – bo zdarzenie już wystąpiło i spowodowało zagrożenie dla porządku publicznego. Umożliwia to ministrowi spraw wewnętrznych wprowadzenie zakazu odbywania zgromadzeń publicznych w całej Polsce. A ministrowi obrony narodowej – przydzielenie oddziałów Sił Zbrojnych do pomocy policji. Też zgodnie z przepisami wprowadzonymi wspomnianą ustawą.
Osoby, co do których istnieje podejrzenie, że brały udział w demonstracji uznanej za zbiegowisko zatrzymywane są, a ich mieszkania przeszukiwane, w nocy. Prokuratorzy wnioskują o ich tymczasowe aresztowanie na okres 14 dni, ponieważ uprawdopodobnienie popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym stało się – zgodnie z nowymi, „antyterrorystycznymi” przepisami – samoistną przesłanką aresztowania.
Odbywają się kolejne – tym razem już nielegalne – publiczne protesty, z których część – tam, gdzie dochodzi do starć z policją  – uznawana jest za kolejne przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Ponieważ ogłoszono czwarty stopień alarmowy, Komendant Główny Policji korzysta ze swego nowego uprawnienia i zarządza zastosowanie przez policję urządzeń uniemożliwiających telekomunikację, by utrudnić demonstrantom porozumiewanie się i gromadzenie. Szef ABW zmusza natomiast dostawców Internetu do zablokowania na 30 dni dostępu do Facebooka, za pośrednictwem którego protestujący się zwołują…
Taki scenariusz może stać się teoretycznie rzeczywistością. Bo aktualny projekt ustawy o działaniach antyterrorystycznych, poza nadaniem nowych uprawnień premierowi, ministrom, szefom policji i służb oraz prokuraturze, zmienia definicję przestępstwa terrorystycznego, obniżając górną granicę trwania kary pozbawienia wolności czynu za takie przestępstwo uznawanego z 5 do 3 lat. I „łapią się” tu takie czyny, jak właśnie udział w antyrządowej demonstracji, która przerodziła się w zamieszki, albo np. ujawnienie tajnej (lub nawet poufnej albo zastrzeżonej, jeśli ujawnia funkcjonariusz publiczny) informacji dotyczącej jakichś niekoniecznie uczciwych zamiarów polityków – jeśli tylko uzna się, że celem jest tu zmuszenie rządu do określonych działań lub odstąpienia od nich. Jest to wprawdzie ocena, którą można uznać za kontrowersyjną i naciąganą – tyle, że nie będzie ona należała tu – poza decyzją w sprawie tymczasowego aresztowania – do sądu, a do polityków i ich podwładnych. W efekcie ustawa mająca przeciwdziałać terroryzmowi stanie się podstawą do działań antyobywatelskich.
Można powiedzieć, że nie ma się czego obawiać, bo nie jest to celem projektodawców ani obecnego rządu. Być może. Lepiej jednak nie polegać na obietnicach dobrej woli polityków. A nawet, jak obecnie rządzący nie mają zamiaru wykorzystać uprawnień, które otrzymają, w sposób opisany powyżej, należ pamiętać, że do władzy mogą dojść inni ludzie, którzy nie będą mieli takich skrupułów.

Znowu grozi cenzurowanie Internetu

24 kwietnia, 2016

Po odstąpieniu na początku 2010 r., w obliczu zmasowanej krytyki, rządu Donalda Tuska od pomysłu Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych temat cenzurowania Internetu poprzez blokowanie dostępu do jego zasobów w zasadzie ucichł. Wprawdzie z Ministerstwa Finansów pojawiały się sporadyczne głosy o możliwości powrotu do idei blokowania stron z nielicencjonowanym hazardem (głównym „spiritus movens” był tu były wiceminister Jacek Kapica), nigdy nie wyszły one poza etap pomysłu. Po wyborach w 2015 r. i zmianie rządu wydawało się, że temat zostanie zamknięty na dobre, jako że Prawo i Sprawiedliwość podczas całego okresu rządów koalicji PO-PSL występowało raczej w obronie wolności Internetu i nie zgłaszało (poza pomysłem wprowadzenia obowiązkowej darmowej usługi dostępu do Internetu z zablokowanymi stronami pornograficznymi zgłaszanymi przez Solidarną Polskę, obecnego koalicjanta PiS) pomysłów jego cenzurowania.
Jednak temat wrócił. Pierwszą jego oznaką były doniesienia prasowe na początku 2016 r., że Ministerstwo Finansów pracuje nad zmianą ustawy regulującej hazard i rozważa pomysł blokowania stron internetowych z grami hazardowymi należących do nielicencjonowanych podmiotów. Doniesienia te zostały szybko zdementowane przez ministerstwo, jednak po paru miesiącach okazało się, że prace nad zmianą ustawy „hazardowej” są jednak prowadzone i faktycznie bierze się pod uwagę cenzurowanie stron z nielicencjonowanym hazardem. Wiceminister Marian Banaś pytany przez posłów sejmowej Komisji Kultury Fizycznej i Sportu stwierdził, że obecnie „brakuje instrumentów, by wprowadzić blokadę w wypadku stron na serwerach zagranicznych”, ale „dokonujemy bardzo głębokiej i pełnej analizy, aby temu przeciwdziałać”.
W międzyczasie posłowie Jakub Kulesza, Jacek Wilk, Tomasz Jaskóła, Magdalena Błeńska i Rafał Wójcikowski wnieśli do ministra finansów interpelację, której projekt przygotowałem. W interpelacji pytali o następujące rzeczy:
„Czy prawdą jest, że planowany jest przez Pana ministerstwo projekt zmian w ustawie przewidujący blokowanie stron internetowych?
A jeżeli tak, to:
1. Czy obowiązek ten będzie nałożony na dostawców Internetu, czy będzie technicznie realizowany przez państwo?
2. Czy przewiduje się w związku z tym również blokowanie połączeń VPN, sieci TOR, I2P, JAP i serwerów proxy na całym świecie, mogących służyć do obejścia takiej blokady?
3. W jaki sposób zamierza się zapewnić, że przy okazji nie będą blokowane także inne zasoby znajdujące się w tej samej domenie czy pod tym samym adresem IP, co blokowane strony?
4. Czy oszacowano koszty, jakie państwo lub dostawcy Internetu będą musieli ponieść w celu zapewnienia technicznych możliwości takiego blokowania?
5. Czy nie obawia się Pan, że stworzenie prawnego i technicznego mechanizmu pozwalającego na blokowanie stron internetowych oferujących nielicencjonowany hazard może być w łatwy sposób wykorzystane do blokowania dowolnych innych treści w Internecie, w tym niezależnych informacji i krytyki władz, jak np. w Chinach – niekoniecznie przez obecny rząd, ale przez któryś z następnych?
6. Czy jest to wykorzystanie gotowego projektu pozostałego po poprzednim rządzie i wiceministrze Jacku Kapicy?”
Odpowiedź na tę interpelację, podpisana przez sekretarza stanu Wiesława Janczyka, była bardzo ogólnikowa i sprowadzała się do sformułowania, że „podejmując inicjatywę ustawodawczą w zakresie zmiany wspomnianych regulacji, kwestie poruszone w Interpelacji nr 1880 poddam pogłębionej analizie”. Jak na razie projekt zmian w ustawie nie został opublikowany, jednak istnieje realna możliwość, że zapisy nakazujące blokadę stron z nielicencjonowanym hazardem jednak się pojawią. Zwłaszcza, że pomysł wydaje się mieć poparcie również Platformy Obywatelskiej – na wspomnianym wyżej spotkaniu z wiceministrem Banasiem poseł PO Ireneusz Raś sugerował zasłanianie takich stron „kurtynkami” i blokowanie kont bankowych osób, które próbowałyby je obchodzić.
Równocześnie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji opracowało projekt ustawy o działaniach antyterrorystycznych. Projekt ten zawiera zapis umożliwiający szefowi ABW zarządzenie zablokowania lub zażądanie od administratora systemu teleinformatycznego zablokowania dostępności określonych danych informatycznych w systemie teleinformatycznym, w celu „zapobiegania i wykrywania przestępstw o charakterze terrorystycznym oraz ścigania ich sprawców”. Wymagane jest wprawdzie późniejsze zatwierdzenie tego przez sąd, jednak takie zarządzenie obowiązywać ma już od momentu wydania.
Jako że pojęcie „systemu teleinformatycznego” nie jest zdefiniowane w tym projekcie, nie ma przeszkód w interpretowaniu tego zapisu tak, że zezwala on również na zarządzenie zablokowania dostępu do danych znajdujących się w Internecie na serwerach poza granicami Polski i zażądanie tego od przedsiębiorców telekomunikacyjnych świadczących usługi dostępu do Internetu (dostawców Internetu) lub zarządzających sieciami szkieletowymi (operatorów). Taka interpretacja zgodna jest z definicją systemu teleinformatycznego znajdującą się w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną („zespół współpracujących ze sobą urządzeń informatycznych i oprogramowania, zapewniający przetwarzanie i przechowywanie, a także wysyłanie i odbieranie danych poprzez sieci telekomunikacyjne za pomocą właściwego dla danego rodzaju sieci telekomunikacyjnego urządzenia końcowego w rozumieniu ustawy z dnia 16 lipca 2004 r. – Prawo telekomunikacyjne (Dz. U. Nr 171, poz. 1800, z późn. zm.)”) – zgodnie z tą definicją zarówno całą ogólnoświatową sieć Internet, jak i jej fragment zarządzany przez danego przedsiębiorcę telekomunikacyjnego można uznać za system teleinformatyczny.
W praktyce oznacza to, że projektowana ustawa dałaby szefowi ABW prawo do zarządzenia zablokowania dostępu do dowolnych danych znajdujących się w Internecie, czyli cenzury całego Internetu, i to z dopiero następczą kontrolą ze strony sądu. Jednocześnie obarczyłaby przedsiębiorców telekomunikacyjnych problemem technicznego rozwiązania takiej blokady (zwłaszcza, jeżeli dane, do których dostęp ma być zablokowany znajdują się w tzw. darknecie) oraz ewentualnymi kosztami, które w związku z tym musieliby ponieść.
Z jednej strony całkowite zablokowanie dostępu do wskazanych danych (również za pośrednictwem serwerów proxy, VPN, sieci TOR itd.) jest technicznie bardzo trudne, co mogłoby narażać przedsiębiorców telekomunikacyjnych na odpowiedzialność, z drugiej – obowiązek zapewnienia takiej blokady może skłaniać tych ostatnich do jak największego ograniczenia dostępu do wszelkich usług zapewniających anonimowość oraz blokowania wszystkich zasobów znajdujących się pod adresem IP, pod którym znajdują się wskazane dane. Niewykluczone, że przedsiębiorcy telekomunikacyjni zainwestują w infrastrukturę pozwalającą na bardziej wyrafinowane filtrowanie (np. blokowanie hybrydowe – jak NetClean Whitebox), co potencjalnie może okazać się bardzo niebezpieczne. Możemy skończyć jak Chińczycy za „złotą tarczą”.

Za seksting do rejestru przestępców seksualnych?

18 stycznia, 2016

27 stycznia w Sejmie odbędzie się pierwsze czytanie projektu ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym. Wzorem amerykańskim, sprawcy gwałtów oraz przestępstw o charakterze pedofilskim (również osoby, przeciwko którym warunkowo umorzono w takich sprawach postępowanie oraz nieletni, wobec których za takie czyny orzeczono środki wychowawcze, poprawcze lub wychowawczo-lecznicze) mają być wpisywani do specjalnego rejestru, do którego dostęp ma mieć policja, prokuratura, sądy, służby specjalne, w szczególnych przypadkach też organy administracji oraz pracodawcy i inne podmioty przed dopuszczeniem osoby do działalności związanej z wychowaniem, edukacją, leczeniem małoletnich lub z opieką nad nimi. Osoby znajdujące się w rejestrze nie będą mogły być dopuszczane do takiej działalności, będą musiały też zgłaszać na policji każdorazową zmianę adresu pobytu. Sprawcy zgwałceń ze szczególnym okrucieństwem na małoletnich poniżej 15 lat oraz recydywiści będą wpisywani do rejestru publicznego, do którego dostęp ma mieć każdy, a wpis do niego ma być dożywotni.
Niestety okazuje się, że katalog przestępstw mających być podstawą do wpisu do rejestru jest na tyle szeroki, że może się okazać, iż do rejestru na równi z gwałcicielami i pedofilami będą trafiać sprawcy stosunkowo mało szkodliwych czynów. A ponieważ wprowadza się sztywne kryterium powrotu do przestępstwa jako podstawę umieszczenia w rejestrze publicznym, może okazać się, że niektóre z takich osób zostaną dożywotnio publiczne napiętnowane. O jakich czynach mowa?
Art. 200 par. 3 kk przewiduje karę za rozpowszechnianie treści pornograficznych w sposób umożliwiający małoletniemu poniżej lat 15 zapoznanie się z nimi. Zarzut popełnienia takiego czynu można postawić w zasadzie każdemu właścicielowi strony internetowej z treściami pornograficznymi, do której dostęp nie jest weryfikowany w sposób wykluczający takich małoletnich (np. kartą kredytową czy podpisem elektronicznym – kliknięcie w przycisk „Mam 18 lat” jest tu niewystarczające). Co więcej, gdyby się uprzeć, to można go postawić też osobom zamieszczającym własne porno-treści na takich stronach (np. forach, serwisach randkowych czy stronach z seks-kamerkami). Dotychczas przepis ten był pod tym względem w zasadzie martwy, ale nie znaczy to, że praktyka organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości nie może się tu zmienić. A po wejściu w życie ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym autor nieszkodliwej amatorskiej stronki porno albo dziewczyna pokazująca się na seks-kamerkach nie dość, że mogą zostać skazani, to jeszcze trafią do rejestru z koniecznością meldowania na policji zmiany adresu pobytu. Choćby nawet sprawę im warunkowo umorzono. A jeśli zostaną za to skazani dwukrotnie (w tym za pierwszym razem trafią choćby na krótko do więzienia), to w rejestrze znajdą się dożywotnio i zostaną ujawnieni publicznie jako przestępcy seksualni.
Jeżeli nastolatek mający poniżej 18 lat zrobi i wyśle swoje nagie zdjęcia swojej dziewczynie lub chłopakowi (tzw. seksting – zjawisko stosunkowo popularne wśród młodzieży), to może odpowiadać z art. 202 par. 3 kk („Kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, przechowuje lub posiada albo rozpowszechnia lub prezentuje treści pornograficzne z udziałem małoletniego”), a osoba, której je wysłał z art. 202 par. 4a kk („Kto przechowuje, posiada lub uzyskuje dostęp do treści pornograficznych z udziałem małoletniego”). W obu przypadkach skazanie lub choćby warunkowe umorzenie sprawy skutkuje wpisem do rejestru. Jeżeli osoba, której zostaną wysłane takie zdjęcia ma poniżej 15 lat, to wysyłający może odpowiadać też z art. 200 par. 3 kk, a jeżeli sam ma poniżej 17 lat, to może być orzeczony wobec niego środek wychowawczy. W tym przypadku (nawet, jeśli dostanie jedynie upomnienie) też oczywiście trafi do rejestru i będzie musiał się meldować na policji przy każdej zmianie adresu pobytu – mimo że ten ostatni obowiązek dotyczy jedynie „skazanych”. Ale zgodnie z art. 18 ust. 4 proponowanej ustawy taka osoba też jest w jej świetle uznawana za skazaną.
Art. 202 par. 4b kk przewiduje karę dla tego, kto „produkuje, rozpowszechnia, prezentuje, przechowuje lub posiada treści pornograficzne przedstawiające wytworzony albo przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej”. Czyli inaczej mówiąc, pornograficzne rysunki mające przedstawiać osoby małoletnie – na przykład anime hentai. Przepis ten trafił do polskiego kodeksu karnego jako realizacja dyrektywy unijnej i o ile można przypuszczać, że sądy będą w przypadku posiadaczy hentai stosować raczej warunkowe umorzenie, to i tak nie uchroni przed wpisem do rejestru ze wszystkimi jego konsekwencjami.
W projektowanej ustawie jest wprawdzie furtka dająca sądowi możliwość wyłączenia zamieszczenia danych o skazanym w rejestrze, gdy „zamieszczenie danych spowodowałoby niewspółmiernie surowe skutki dla skazanego”. Jest to jednak wyjątek, z którego sądy nie muszą korzystać. Pytanie, czy nie lepiej usunąć czyny określone art. 200 par. 3, art. 202 par. 3, art. 202 par. 4a i art. 202 par. 4b z katalogu przestępstw, za które grozi wpis do rejestru? Ostatecznie w tym katalogu nie mają znaleźć się np. sutenerzy (chyba, że popełniliby przestępstwo na szkodę małoletniego), jak również osoby, które znęcają się nad dziećmi czy nawet mordercy (bo to nie przestępczość seksualna). Renata K., która zamordowała swojego pasierba, a po wyjściu z więzienia wróciła do pracy w szkole, nie znalazłaby się w projektowanym rejestrze. Dlaczego mają do niego trafiać autorzy stronek porno, miłośnicy hentai czy nastolatki wysyłający sobie nawzajem swoje nagie fotki?

Telewizja publiczna

7 stycznia, 2016

Jedynym medium naprawdę publicznym jest Internet. Każdy może nie tylko korzystać z większości informacji w nim zamieszczanych za darmo, ale może też je tam umieszczać. Każdy, nawet nie dysponując szczególnymi środkami finansowymi, może – umieszczając materiały interesujące dla innych i umiejętnie je promując – stać się gwiazdą Internetu, zdobyć popularność i nawet na tym zarabiać.
Jednocześnie większość elementów składających się na Internet jest własnością prywatną. Internet nie ma władz, narzuconych przez państwa prezesów i dyrektorów. Żadne państwo nie decyduje o tym, co jest w nim zamieszczane i co można oglądać – może co najwyżej próbować, nakładem ogromnych środków, go cenzurować – ale cenzura ta nie jest nigdy stuprocentowo szczelna.
Medium publiczne, którym nigdy nie udało się być żadnej telewizji. Nawet te nazywane „publicznymi” są narzędziami określonych grup, które decydują, co i kiedy nadawać – zwykle rządów.
Jeśli rząd chce stworzyć telewizję prawdziwie publiczną, to mam pomysł – czemu nie zrobić namiastki Internetu w telewizji? Niech na antenę trafiają materiały przygotowywane przez samych telewidzów. O tym, które, decydowałoby np. głosowanie społeczności takie jak na np. Wykop.pl. Każdy mógłby się zarejestrować na specjalnym telewizyjnym portalu, wrzucać tam swoje materiały wideo, wykopywać i zakopywać. Najlepsze trafiałyby – tak jak na Wykopie na stronę główną – na antenę. Im więcej plusów, tym w lepszym czasie antenowym.
Może taka telewizja nie każdemu by odpowiadała. Ale byłaby naprawdę publiczna.