Cesarz powinien paradować nagi

14 lipca, 2011

Rząd chce ograniczyć dostęp do informacji publicznej. Do Sejmu wpłynął właśnie projekt nowelizacji dotychczasowej ustawy regulującej tę kwestię, przewidujący, iż:
„Prawo do informacji publicznej w zakresie:
1) stanowisk, opinii, instrukcji lub analiz sporządzonych przez lub na zlecenie Rzeczypospolitej Polskiej, Skarbu Państwa lub jednostki samorządu terytorialnego, na potrzeby:
a) dokonania rozstrzygnięcia lub złożenia oświadczenia woli w procesie gospodarowania mieniem Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego, w tym komercjalizacji i prywatyzacji tego mienia,
b) postępowań przed sądami, trybunałami i innymi organami orzekającymi, z udziałem Rzeczypospolitej Polskiej, Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego,
2) instrukcji negocjacyjnych oraz uzgodnionych projektów umów międzynarodowych w rozumieniu ustawy z dnia 14 kwietnia 2000 r. o umowach międzynarodowych (Dz. U. Nr 39, poz. 443, z 2002 r. Nr 216, poz. 1824 oraz z 2010 r. Nr 213, poz. 1395),
3) instrukcji negocjacyjnych dla przedstawicieli organów administracji rządowej uczestniczących w pracach Rady Europejskiej oraz Rady Unii Europejskiej i jej organów przygotowawczych
– podlega ograniczeniu do czasu odpowiednio dokonania ostatecznego rozstrzygnięcia, złożenia oświadczenia woli w procesie gospodarowania mieniem, ostatecznego zakończenia postępowania lub podpisania umowy międzynarodowej, ostatecznego zakończenia prac nad daną kwestią w Radzie Europejskiej oraz Radzie Unii Europejskiej i jej organach przygotowawczych, ze względu na ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa”.
Inaczej mówiąc, obywatele nie mają prawa wiedzieć, jakie stanowisko zajmuje i do czego tak naprawdę dąży władza negocjując umowy międzynarodowe, dyrektywy unijne czy sprzedając państwowy – teoretycznie wspólny – majątek. Jeśli nowelizacja wejdzie w życie, będą mogli się dowiedzieć dopiero po wszystkim – jak już dany kawałek majątku zostanie sprzedany, podpisana umowa będzie oczekiwać na ratyfikację, a Rada UE przyjmie dyrektywę nakazującą zmienić polskie prawo w określony sposób.

ABW właściwa do wszystkiego?

11 lipca, 2011

Prokuratura Rejonowa w Sieradzu odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy ABW i prokuratora w związku z przeszukaniem mieszkania i zatrzymaniem laptopa oraz dysków twardych należących do Roberta Frycza, autora strony Antykomor.pl. Według prokuratury, było to zgodne z art. 21 ust. 2 ustawy o ABW i Agencji Wywiadu, który dopuszcza możliwość wykonywania przez ABW czynności na polecenie prokuratora w zakresie określonym w Kodeksie postępowania karnego.
Rzeczywiście, wspomniany artykuł dopuszcza taką możliwość. Ale równocześnie art. 21 ust. 3 tejże samej ustawy stanowi, że „funkcjonariusze ABW wykonują czynności tylko w zakresie właściwości tej Agencji i w tym zakresie przysługują im uprawnienia procesowe policjantów, wynikające z przepisów Kodeksu postępowania karnego”. Również art. 313 ust. 1 kodeksu postępowania karnego stanowi, iż uprawnienia policji przysługują organom ABW „w zakresie ich właściwości”. A co do właściwości ABW, to art. 1 ustawy o ABW i Agencji Wywiadu określa wyraźnie, iż ABW jest właściwa „w sprawach ochrony bezpieczeństwa wewnętrznego państwa i jego porządku konstytucyjnego”.
Jaki z tego wniosek? Ponieważ przeszukanie mieszkania i zatrzymanie sprzętu komputerowego Roberta Frycza dokonane zostały w ramach śledztwa w sprawie znieważenia Prezydenta RP, to wynika z tego, że zdaniem Prokuratury Rejonowej w Sieradzu czynności podejmowane w ramach śledztwa w takiej sprawie jak najbardziej mieszczą się w zakresie właściwości ABW. Inaczej mówiąc, Prokuratura Rejonowa w Sieradzu zaliczyła znieważanie Prezydenta RP do przestępstw zagrażających bezpieczeństwu wewnętrznemu państwa lub jego porządkowi konstytucyjnemu. Co więcej, jak wynika z wypowiedzi prokuratora dla PAP, stanowisko prokuratury jest „zbieżne ze stanowiskiem sądu, który rozstrzygał zażalenie na tę czynności postępowania”.

Blogerzy, uciekajcie z Polski

4 lipca, 2011

Administrator Blox.pl (platformy blogowej należącej do Agora SA) zablokował blog FoxMuldera – popularny i być może znany niektórym z odwiedzających tę stronę blog poświęcony głównie (ale nie tylko) polityce międzynarodowej. Powodem były wpisy dotyczące Rafała Pankowskiego, działacza Stowarzyszenia „Nigdy Więcej” – stanowiące właściwie obszerne cytaty z oryginalnych materiałów znajdujących się na stronie Phalanx.pl, sugerujących, że ten znany wróg nazizmu i faszyzmu w młodości „hajlował”, a obecnie współpracuje ze środowiskami skrajnie lewicowymi, w tym komunistami. Według samego Pankowskiego oraz jego stowarzyszenia są to „wyssane z palca absurdalne oskarżenia”, a sfotografowany gest opisywany jako taki, który „sam określa jako faszystowskie pozdrowienie” jest w rzeczywistości gestem „pozdrowienia antyfaszystów z czasów hiszpańskiej wojny domowej”.
Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy materiały zawarte na Phalanx.pl zawierają prawdę, czy też nie. Faktem jest, że autorzy podają sporo źródeł, na których oparli swoje twierdzenia dotyczące współpracy Rafała Pankowskiego ze skrajną lewicą, w tym komunistami. Faktem jest zdjęcie, na którym widać młodego Rafała Pankowskiego (nikt temu nie zaprzeczył) z uniesioną zaciśniętą pięścią i że gest wygląda dość podobnie jak ten z imprezy Młodzieży Wszechpolskiej. Możliwe jednak, że faktycznie pozdrowienie antyfaszystowskie wygląda podobnie do wszechpolskiego. Mimo że jeden z wpisów wisi już od września 2010 r., to sprawa jak dotąd nie trafiła na drogę postępowania sądowego (choć Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” to zapowiada). Trudno więc zawczasu rozstrzygnąć, czy istotnie treści na Phalanx.pl (jak i te na blogu FoxMuldera) naruszają czyjeś dobra osobiste czy też są zniesławieniem.

Instalacje artystyczne zamiast domów

29 czerwca, 2011

Dwie informacje:
Pierwsza: „W 2006 roku Waldek Deska, znany muzyk reggae (współzałożyciel zespołu DAAB) wybudował na swej działce pod Kazimierzem domek (szopę z desek) za 10 tys. zł, w której zamieszkał wraz z żoną. Urzędnicy uznali to za samowolę budowlaną i wydali nakaz rozbiórki”. Waldek wciąż walczy o to, by nie zburzono mu domu.
I druga: „Najwęższy dom, jeśli nie świata, to Polski, wciśnie się między punktowiec i kamienicę na Woli, w najszerszym miejscu – 152 cm. To będzie pracownia m.in. izraelskiego pisarza Etgara Kereta. (…) To insert, dom niemożliwy – powtarza jego pomysłodawca i projektant, architekt Jakub Szczęsny. – Niezgodny z przepisami budowlanymi i przeciwpożarowymi, możliwy do zrealizowania tylko jako instalacja artystyczna, do czasowego w niej przebywania. (…) Stołeczny ratusz też jest zachwycony. Wsparł wczoraj ideę najwęższego domu kwotą 150 tys. zł (brakującą resztę wyłożą sponsorzy). Do listopada powstanie pracownia nie tylko dla Etgara Kereta, ale „szczelina pracy twórczej” dla osób z różnych dziedzin kultury, którzy mają w niej rezydować. Na chwałę sztuki, Warszawy, przyjaźni polsko-izraelskiej i z innymi narodami też”.

Polityka dokopywania

27 czerwca, 2011

„Netyści chcą wprowadzić Polskę w 21 wiek. Chcemy zreformować politykę, państwo, preferencje społeczeństwa – od czego powinniśmy zacząć REFORMĘ POLSKIEGO SKANSENU?” – tak brzmi tytuł krążącej na Facebooku otwartej ankiety rozpisanej przez ruch Netystów. Netyści są, jak sami piszą, „ruchem społeczno-politycznym zainicjowanym spontanicznie w Internecie przez grupę osób zróżnicowaną pod względem zawodowym, światopoglądowym i religijnym, którym nie jest obojętne to co dzieje się w otaczającej nas rzeczywistości”. Ci ambitni ludzie chcieliby „wypracować i wdrożyć w życie radykalnie nowy, progresywny sposób uprawiania polityki”, a „gospodarowanie państwem oprzeć na nowoczesnych metodach zarządzania, długoterminowych celach oraz nowym sposobie rozumienia społeczeństwa jako inicjatora i reżysera zmian”. Na swojej facebookowej stronie wymieniają szereg swoich postulatów, wśród których między innymi są: „dominacja konkretnych, ponad-instytucjonalnych powiązań (sieci) między jednostkami, grupami lokalnymi, społecznościami wirtualnymi, samorządami, ngo’sami itp., ponad centralistycznymi i hierarchicznymi organizacjami biurokratycznymi”; „demokracja realna, a nie formalna – dążenie do autentycznych, przejrzystych i do bólu uczciwych form życia politycznego – na wszystkich szczeblach społeczeństwa”; „całkowita równość wszystkich podmiotów politycznych”; „e-Demokracja – demokracja za pomocą Internetu – jako główny (ale nie jedyny!) system rządzenia i podstawowe narzędzie organizowania życia politycznego”; „pełna wolność jednostek – zasada: co nie jest zabronione – jest dozwolone”; „wysoka jakość życia – społeczeństwo tworzące warunki dla rozwoju materialnego, społecznego i psychicznego maksymalnej liczby ludzi”; „e-Administracja (e-Państwo) – administracja świadcząca usługi publiczne z pomocą Internetu – w sposób szybki, profesjonalny, przyjazny, a także bez inwigilacji”; „radykalne uproszczenie prawa”. No ale skoro e-Demokracja, to Netyści uczciwie rozpisali ankietę wśród użytkowników Facebooka, żeby zorientować się, czego tak naprawdę ludzie chcą i jakie konkretne reformy uważają za najpilniejsze. W ankiecie tego rodzaju można dopisywać samemu odpowiedzi jakie się chce, więc raczej nie należy sądzić, by była manipulowana.
No i po miesiącu odpowiadania na ankietę są już pierwsze wyniki. Od czego zdaniem ankietowanych – w praktyce w większości zapewne samych Netystów oraz ich znajomych – należy rozpocząć reformę „polskiego skansenu”? Od zmian w ordynacji wyborczej, reformy finansów państwa, systemu ubezpieczeń społecznych, walki z korupcją, odsunięcia nieudolnych polityków? Bynajmniej. Od reform gospodarczych, ułatwienia życia przedsiębiorcom, a może od reform socjalnych? Nie. Od zmian w zakresie polityki zagranicznej? Także nie. Od obrony i poszerzania wolności obywatelskich, na przykład wolności słowa, wolności w Internecie, walki z inwigilacją? A skąd. Postulatem, który zdobył największe poparcie jest opodatkowanie kościołów. Okazuje się, że ankietowanych najbardziej boli nie to, że sami muszą płacić wysokie podatki, że ceny w sklepach rosną, że mają problemy ze znalezieniem pracy, a własny biznes to droga przez mękę z biurokracją. Nie to, że państwowa służba zdrowia i sądownictwo są niewydolne, poziom nauczania w państwowych szkołach jest niski, koleje jeżdżą wolniej niż sto lat temu, a z obietnic budowy autostrad zostały nici. Nie naruszenia wolności słowa, groźby cenzury Internetu, inwigilacja. Nie to, że deficyt budżetu państwa jest rekordowo wysoki, a miliardy lekką ręką wydawane są na budowę stadionów na jednorazowe futbolowe igrzyska. Nie brak jakiejkolwiek – nawet politycznej, nie mówiąc o finansowej i karnej – odpowiedzialności polityków za szkody wyrządzane przez ich działania. Najbardziej boli to, że kościoły – w tym zapewne przede wszystkim Kościół katolicki – nie płacą podatków. Nie płacą ich podobnie jak wiele innych organizacji społecznych – stowarzyszeń czy fundacji przeznaczających dochody na określone cele statutowe – ale to ostatnie nikomu z ankietowanych już nie przeszkadza.

Sieć neutralna czy wolna?

22 czerwca, 2011

Jednym z tematów poruszanym na wczorajszym spotkaniu „Dialog Środowiska Cyfrowego” w Ministerstwie Infrastruktury, w którym miałem okazję uczestniczyć, była tzw. neutralność sieci. Chodzi w skrócie o to, czy dostawcy dostępu do Internetu powinni mieć swobodę różnicowania warunków dostępu (np. przepustowości, ceny) do zasobów znajdujących się w sieci (w szczególności różnicowania warunków dostępu do podobnego typu zasobów udostępnianych przez różne podmioty – np. różnych stron internetowych czy usług video-on-demand), czy też powinni być zobowiązani do oferowania równego dostępu do tych zasobów. O ile nikt nie wydawał się kwestionować swobody dostawców dostępu w różnicowaniu warunków dostępu w oparciu o typ usługi (np. priorytetyzacji określonego typu ruchu – takiej jak dawanie pierwszeństwa pakietom telefonii internetowej – czy ograniczania przepustowości dla transmisji wideo mogącej w innym przypadku „zapchać” łącza operatorów komórkowych), o tyle kontrowersje wzbudziła swoboda różnicowania warunków dostępu dla tego samego typu ruchu, w oparciu o adres zasobu. Część uczestników spotkania opowiedziała się tu za uregulowaniami prawnymi, które powinny tego ostatniego zakazać.

Bajka o Filipie, tyranie i łobuzach

20 czerwca, 2011

Był sobie Filip, który mieszkał w kraju rządzonym przez tyrana.
Nie podobało mu się, że tyran ściąga z niego i innych – zwłaszcza zamożniejszych – poddanych wysokie daniny, by mieć z czego zapłacić rosnącej rzeszy pachołków i skrybów oraz kupić sobie poparcie plebsu. Nie podobało mu się, że tyran zabrania swoim poddanym handlować i uprawiać rzemiosło bez swojego pozwolenia. Nie podobało mu się, że szkoły i szpitale w jego kraju należą w większości do tyrana, który zupełnie o nie nie dba, bo nie ma w tym żadnego interesu. Nie podobało mu się, że tyran dyktuje swoim poddanym, jak mają żyć.
Filipowi do tego stopnia to wszystko się nie podobało, że zdecydował się przystąpić do Zakonu Feniksa – nowo powstałej organizacji dążącej do – jak najbardziej legalnej – detronizacji tyrana i zastąpienia go oświeconym władcą, który zamiast gnębić swych poddanych broniłby ich wolności i własności. Jak również domagającej się surowego karania nawet najdrobniejszych przestępstw i skończenia z pobłażliwością wobec łobuzów nie potrafiących uszanować podstawowych zasad współżycia społecznego. To ostatnie Filipowi spodobało się najbardziej – bo miał już serdecznie dość pewnych łobuzów.

Naziści są wszędzie

15 czerwca, 2011

Do czego używany jest w praktyce artykuł 256 Kodeksu Karnego, przewidujący kary za propagowanie „faszystowskiego lub innego totalitarnego” ustroju państwa?
Okazuje się, że do ścigania takich ludzi jak Dariusz Kwiecień, bloger zajmujący się tropieniem tajemnic wiążących się jego zdaniem z Riese – podziemnym „miastem” wybudowanym w Sudetach przez hitlerowców pod koniec II wojny światowej. Na blogu pana Dariusza można przeczytać między innymi o eksperymentach na ludziach, o próbach stworzenia „superżołnierza”, o dziwnych istotach o szarej skórze, ze szponami zamiast rąk i głowie podobnej do wilczego łba, pracujących przy budowie kompleksu czy o dyrektywie Himmlera nakazującej stworzenie sztucznej kobiety mającej zaspokajać seksualne potrzeby niemieckich żołnierzy na froncie wschodnim. Są tam również zamieszczone zdjęcia znalezionych w okolicach przedmiotów – „pamiątek” po obecności SS-manów, takich jak dyplom nadania Krzyża Żelaznego czy opaska ze swastyką. I o ile autora bloga można uznać za ekscentryka albo propagatora fantastycznych teorii spiskowych, to z pewnością nie ma tam nic związanego z propagowaniem nazizmu lub innego totalitaryzmu. Przeciwnie – naziści przedstawiani są tam jako osobnicy na wskroś źli, przypominający powieściowego doktora Frankensteina.

Internet pretekstem do stanu wojennego?

14 czerwca, 2011

Prezydent Bronisław Komorowski przesłał do Sejmu projekt ustawy wprowadzającej poprawki do ustaw o stanie wojennym, stanie wyjątkowym oraz stanie klęski żywiołowej, przewidujący możliwość wprowadzenia tych stanów w następstwie działań w „cyberprzestrzeni”, rozumianej jako „przestrzeń przetwarzania i wymiany informacji tworzoną przez systemy teleinformatyczne, określone w art. 3 pkt 3 ustawy z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (Dz. U. Nr 64, poz. 565, z późn. zm.) wraz z powiązaniami pomiędzy nimi oraz relacjami z użytkownikami”. Projekt ten bardzo szeroko definiuje pojęcie „zewnętrznego zagrożenia państwa” będącego podstawą do wprowadzenia stanu wojennego. O ile do tej pory pojęcie to jest w ustawie o stanie wojennym oraz o kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych i zasadach jego podległości konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej niezdefiniowane (jako przykładowy powód zagrożenia wymienione są jedynie działania terrorystyczne), o tyle według proponowanej nowelizacji mają to być „celowe działania, w tym o charakterze terrorystycznym, godzące w niepodległość, niepodzielność terytorium lub w ważny interes gospodarczy Rzeczypospolitej Polskiej, a także zmierzające do uniemożliwienia lub zakłócenia wykonywania przez organy państwowe ich funkcji, podejmowane przez zewnętrzne w stosunku do niej podmioty, na lądzie, wodzie, w przestrzeni powietrznej, przestrzeni kosmicznej lub cyberprzestrzeni”.
Teoretycznie więc, jeśli nowelizacja wejdzie w tej postaci w życie, podstawą do wprowadzenia stanu wojennego będą mogły być np. ataki różnych Anonimowych na strony internetowe polskich instytucji państwowych, zwłaszcza takie, które bezpośrednio służą do realizacji pewnych zadań tych instytucji (np. e-sąd). Coś takiego można przecież uznać za zmierzanie do zakłócenia wykonywania przez organy państwowe ich funkcji, a anonimowych hakerów za zewnętrzne w stosunku do Rzeczypospolitej Polskiej podmioty – bo trudno wszak będzie stwierdzić, skąd pochodzą, nawet jeśli byliby to akurat hakerzy polscy, albo (to oczywiście oszołomska teoria spiskowa nie mająca w obecnej chwili żadnych realnych podstaw) działający w wyniku prowokacji polskich służb specjalnych.
Podstawą do wprowadzenia stanu wojennego będą mogły być też takie działania w cyberprzestrzeni, które zostaną uznane za godzące w ważny interes gospodarczy Rzeczypospolitej Polskiej – na przykład obniżające wpływy podatkowe do budżetu. Teoretycznie może być to choćby działalność zagranicznych internetowych serwisów umożliwiających Polakom uczestnictwo w hazardzie, konkurujących z koncesjonowanymi krajowymi kasynami i Totolotkiem. Albo rozwój zagranicznych serwisów dających Polakom możliwość sprzedaży i kupna towarów i usług poza oficjalnym obrotem pieniężnym, za bitcoiny czy inną podobną cyfrową walutę.
Wprawdzie obecnie, jeśli się uprzeć, też niby można pod takimi pretekstami uznać, że nastąpiło „zewnętrzne zagrożenie państwa” – skoro to ostatnie pojęcie jest niezdefiniowane. Ale jednak można narazić się tu z dużym prawdopodobieństwem na zarzuty naruszenia reguł „demokratycznego państwa prawnego” – tym bardziej, że przyczyny wprowadzenia stanu wojennego trzeba notyfikować Sekretarzowi Generalnemu ONZ i Sekretarzowi Generalnemu Rady Europy. Natomiast po nowelizacji będzie to całkiem zgodne wprost z literą ustawy, bez potrzeby dokonywania i bronienia karkołomnych interpretacji.

Telewizja internetowa pod nadzorem KRRiT

10 czerwca, 2011

Gdy w marcu br. po protestach społecznych oskarżających rząd o chęć cenzurowania Internetu Senat na wezwanie premiera usunął część zapisów z uchwalonej już przez Sejm ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji, zostało to przedstawione w mediach jako sukces obrońców wolności w Internecie i pozostawienie status quo oznaczającego brak regulacji w zakresie internetowych usług medialnych. Premier oświadczył dziennikarzom, że zaproponował, „by Senat usunął z ustawy całą tę część, która ma regulować Internet”, a w uzasadnieniu uchwały Senatu wprowadzającej poprawki można było przeczytać, iż „Senat postanowił przyjąć jedynie te rozwiązania, które mają na celu implementację wymienionej dyrektywy w odniesieniu do klasycznej telewizji” (chodzi o dyrektywę Parlamentu Europejskiego i Rady 2010/13/UE o audiowizualnych usługach medialnych). Nawet na stronach Fundacji Panoptykon – organizacji stojącej w pierwszej linii frontu walki z wszelkimi przejawami cenzury – można było przeczytać, że „ustawa została przyjęta bez przepisów regulujących media internetowe”.
Niestety sytuacja nie wygląda tak całkiem różowo. W rzeczywistości poprawki Senatu usunęły z nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji jedynie zapisy dotyczące „audiowizualnych usług medialnych na żądanie” – czyli wszelkiego rodzaju internetowych wypożyczalni filmów oraz serwisów dających użytkownikowi możliwość wybrania z katalogu i odtworzenia interesującego go nagrania wideo. Pozostały – i zostały wprowadzone do ustawy podpisanej przez prezydenta 4 kwietnia br. – zapisy rozszerzające zakres jej stosowania na treści wideo nadawane przez Internet w streamingu do równoczesnego odbioru przez więcej niż jednego odbiorcę, czyli, mówiąc inaczej, na internetową telewizję nadawaną „na żywo” (zgodnie z art. 2 ustawy nie stosuje się do programów radiowych rozpowszechnianych wyłącznie w systemach teleinformatycznych).