Archiwum kategorii ‘Polityka’

Czterdziestu za inwigilacją

piątek, 9 lipca, 2010

Czterdziestu polskich „europosłów” podpisało Deklarację Parlamentu Europejskiego z dnia 23 czerwca 2010 r. w sprawie utworzenia systemu szybkiego ostrzegania przed pedofilami i osobami molestującymi seksualnie. Deklaracja ta między innymi „zwraca się do Rady i Komisji o wdrożenie dyrektywy 2006/24/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 15 marca 2006 r. w sprawie zatrzymywania generowanych lub przetwarzanych danych w związku ze świadczeniem ogólnie dostępnych usług łączności elektronicznej lub udostępnianiem publicznych sieci łączności z jednoczesnym rozciągnięciem jej na wyszukiwarki w celu szybkiego i skutecznego przeciwstawienia się pedopornografii i molestowaniu seksualnemu on line”. Co to oznacza?
Dyrektywa 2006/24/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 15 marca 2006 r. w sprawie zatrzymywania generowanych lub przetwarzanych danych w związku ze świadczeniem ogólnie dostępnych usług łączności elektronicznej lub udostępnianiem publicznych sieci łączności zobowiązuje wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej (a więc i Polskę) do zapewnienia zatrzymywania (logowania) oraz przechowywania przez okres od 6 miesięcy do 2 lat danych o ruchu i lokalizacji oraz niezbędnych do identyfikacji użytkowników dostępu internetowego, telefonii stacjonarnej, komórkowej i internetowej oraz elektronicznej poczty internetowej (takich jak m. in. adres IP, nazwisko i adres abonenta, identyfikator użytkownika, numer telefonu, data i dokładny czas rozpoczęcia i zakończenia połączenia, data i godzina zalogowania i wylogowania z elektronicznej poczty internetowej, międzynarodowy numer tożsamości telefonicznej abonenta mobilnego (IMSI), międzynarodowy numer fabryczny mobilnego aparatu telefonicznego (IMEI) czy dane pozwalające ustalić położenie geograficzne komórek). Póki co, dyrektywa zabrania jednak zatrzymywania danych, które ujawniają treść komunikatu. Polska wdrożyła tę dyrektywę w prawie telekomunikacyjnym (zobowiązując operatorów publicznych sieci telekomunikacyjnych oraz dostawców publicznie dostępnych usług telekomunikacyjnych do zatrzymywania i przechowywania tych danych przez najdłuższy z możliwych okresów – 24 miesiące; szczegółowy katalog danych, które są oni zobowiązani zatrzymywać, przechowywać i udostępniać policji, służbom specjalnym, sądom i prokuratorom zawiera rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 28 grudnia 2009 r.).
„Rozciągnięcie na wyszukiwarki” wymienionej dyrektywy (do czego wzywa wspomniana wyżej Deklaracja) oznaczałoby w ostatecznej konsekwencji ni mniej, ni więcej, tylko zmuszenie tych operatorów i dostawców do zatrzymywania, przechowywania i udostępniania „uprawnionym organom” informacji o tym, czego polscy użytkownicy Internetu szukają w internetowych wyszukiwarkach, takich jak Google czy Bing. Wpisywane hasła – obojętnie, czy jest to „Michael Jackson”, „afera hazardowa”, „zamach w Smoleńsku”, „jak szybko schudnąć” czy też „czy jestem gejem jeśli polizałem” (zapytanie chyba dość często zadawane, jako że pojawia się w podpowiedziach Google zaraz po wpisaniu słowa „czy”) – wraz z adresami IP pozwalającymi na identyfikację pytającego będą trafiały do baz danych na terytorium Polski, do których policja i służby specjalne będą miały praktycznie swobodny dostęp.
Obecnie takie informacje trafiają jedynie do bazy danych Google czy Binga – i o ile mogę sobie wyobrazić sytuację, że Google udostępnia adres IP, z którego np. łączył się (powiedzmy) terrorysta@gmail.com oraz zawartość jego skrzynki na żądanie polskiej prokuratury lub sądu w śledztwie dotyczącym planowanego zamachu na prezydenta, o tyle raczej trudno jest mi wyobrazić sobie sytuację, że udostępnia polskiej policji bazę wszystkich adresów z podsieci należących do polskich dostawców dostępu do Internetu, z których w ostatnim miesiącu wysłano do wyszukiwarki zapytania o “lolita porn”, tylko dlatego, że policja właśnie rozpoczyna akcję “Pedofil” i chce w ten sposób namierzyć potencjalnych ściągaczy pedofilskiej pornografii oraz poprawić sobie statystyki.

Oto wielka tajemnica wiary

piątek, 9 lipca, 2010

Tak, jak nie potrafię zrozumieć, jak jeden Bóg może występować równocześnie w trzech osobach, albo jak miliony hostii na całym świecie mogą stać się równocześnie ciałem Jezusa bez zmieniania swojego wyglądu i struktury aż do poziomu kwarków, tak nie potrafię zrozumieć, dlaczego, zgodnie ze słowami prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, wystąpienie o to, by śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej prowadziła międzynarodowa komisja byłoby zrzeczeniem się przez Polskę elementów suwerenności w sytuacji, gdy śledztwo takie prowadzi już komisja i prokuratura rosyjska.
Bo na logikę są dwie możliwości: albo zgadzając się na prowadzenie śledztwa przez Rosję, RP zrzekła się elementów suwerenności – ale w takim razie nie może się już ich zrzec po raz drugi; albo też zgoda ta nie oznaczała zrzeczenia się elementów suwerenności – ale w takim razie również zgoda na prowadzenie śledztwa przez międzynarodową komisję tego by nie oznaczała.
Może ktoś mi to wytłumaczy? Tylko bez stwierdzania, że jest to „tajemnica wiary w Rosję”..

Komorodemot

czwartek, 8 lipca, 2010

 Pozwoliłem sobie strawestować pewien cytat z Bokonona. Moim zdaniem, bardzo pasuje do sytuacji. 🙂

Apolityczny elektorat Platformy

poniedziałek, 5 lipca, 2010

Po wygranej Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich pojawiły się liczne komentarze, że teraz dla rządzącej Platformy Obywatelskiej nadchodzi czas rozliczania obietnic, bo wzięła całą władzę i nie będzie mogła wymawiać się tym, że ktoś jej przeszkadza. W tym duchu wypowiadali się np. Bartosz Arłukowicz („od dzisiaj Platforma ponosi pełną odpowiedzialność za to, co się dzieje w Polsce”), Ryszard Czarnecki („już nikt z Platformy nie będzie mógł wciskać kitu, że Tusk dobrze chce, ale prezydent z PiS blokuje wetem reformy”), Zbigniew Kuźmiuk („dłużej kłamać się już nie da i trzeba będzie stanąć w prawdzie przed Polakami”) czy Paweł Lisicki („pierwszy raz PO nie będzie mogła uciekać się do wymówek, tłumacząc swoje zaniechania”). Na Facebooku powstała grupa „Platformo zapierdalaj” wzywająca do realizowania reform, bo „jak teraz dasz ciała to spuszczamy cię na bambus”.
Pozornie może to tak wyglądać. Jednak PO rządzi już dwa i pół roku i nie próbowała nawet realizować większości obietnic. Skoro nie przeszkodziło to jej kandydatowi w wygraniu wyborów (i raczej nie był on o te obietnice w kampanii wyborczej pytany), to niby dlaczego przejmować się ich realizacją? Politycy Platformy dostali jasny sygnał, że ich wyborcy (a przynajmniej znaczna ich część) zagłosują na nich bez względu na to, czy są realizowane jakiekolwiek reformy, obietnice i czy w ogóle rząd cokolwiek pozytywnego robi. Sądzę zresztą, że i wcześniej byli tego dobrze świadomi.

Make love, not war

niedziela, 27 czerwca, 2010

Zdaniem rzecznika rządu, Pawła Grasia, gdyby John Lennon żył w Polsce za rządów PiS, to zostałby wsadzony do więzienia za posiadanie i palenie marihuany, natomiast za czasów PO Lennon by nie siedział.
Otóż jest prawdopodobne, że Lennon siedziałby w więzieniu za posiadanie marihuany tak za rządów PiS, jak i za rządów PO. Jak również za rządów SLD czy PSL. Przepisy przewidujące karalność posiadania nawet niewielkiej ilości nielegalnych środków odurzających (w tym marihuany) na własny użytek obowiązują od 2000 r., kiedy to u władzy była koalicja AWS-UW. Głosowali za nimi ręka w rękę Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski, Jerzy Buzek i Leszek Miller, Waldemar Pawlak i Marek Borowski, Antoni Macierewicz i Stefan Niesiołowski, Józef Oleksy i Grzegorz Schetyna. Przepisy te obowiązują do dzisiaj i obowiązywały cały czas, bez względu, czy u władzy był SLD, czy PiS, czy PO. Na podstawie tych przepisów ścigano i skazywano coraz większą liczbę ludzi, w tym niektórych na karę bezwzględnego pozbawienia wolności. W 2008 r., a więc już za rządów PO, do więzienia trafił m. in. działacz ruchu na rzecz legalizacji marihuany, Artur Radosz – za posiadanie niecałego grama konopi indyjskich. Zatrzymywanie przez policję za posiadanie niewielkich ilości marihuany zdarza się nadal masowo – wystarczy wpisać w Google frazę „site:policja.gov.pl za posiadanie marihuany” i przejrzeć wyniki wyszukiwania. Policja zatrzymywała ludzi za to (a może pod tym pretekstem) również podczas tegorocznej i zeszłorocznej manifestacji za legalizacją marihuany.
Mam propozycję dla polityków wycierających sobie gęby Johnem Lennonem – skończcie z wpieprzaniem się państwa w to, co ludzie jedzą, piją, palą, wdychają i robią ze swoimi ciałami. Nawet, jeżeli może szkodzić to ich zdrowiu (notabene, marihuana nie szkodzi bardziej niż alkohol) – bo to ich zdrowie. Skończcie wojnę wypowiedzianą własnym obywatelom. Make love, not war.

Wybór Olejniczaka

sobota, 26 czerwca, 2010

Wojciech Olejniczak (jakby ktoś nie wiedział – były przewodniczący SLD, a obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego z listy koalicji SLD-UP) wyjaśnia na swoim blogu, dlaczego nie zagłosuje w wyborach prezydenckich na Jarosława Kaczyńskiego. Wśród wymienionych przez niego powodów znalazła się między innymi likwidacja przez PiS podatku spadkowego i 40% stawki podatku dochodowego dla osób o najwyższych dochodach. Zdaniem byłego lidera SLD, pieniądze z tych podatków mogłyby zostać w budżecie i zostać przeznaczone na „przedszkola, szpitale, czy in vitro”.
Jednocześnie Wojciech Olejniczak zapowiedział, że zagłosuje na Bronisława Komorowskiego – kandydata partii, w której oficjalnym, wciąż obowiązującym programie z 2007 r. (do którego ów kandydat napisał osobisty wstęp) znalazły się zapowiedzi wprowadzenia jednolitej stawki 15% w podatku dochodowym (zarówno od dochodów osobistych, jak i od przedsiębiorstw) oraz likwidacji opodatkowania nie tylko spadków, ale i dywidend.
Jak wytłumaczyć taką postawę Wojciecha Olejniczaka? Przecież jeśli program ten zostałby zrealizowany, to do budżetu państwa nie wpłynęłyby kolejne pieniądze, które mogłyby zostać przeznaczone na „przedszkola, szpitale, czy in vitro”.
Chyba, że były przewodniczący SLD, mimo młodego wieku od wielu lat obracający się w polityce, doskonale zdaje sobie sprawę, że obietnice Platformy Obywatelskiej dotyczące obniżenia podatków to zwykła ściema.

Odpartyjnienie

wtorek, 22 czerwca, 2010

W trakcie kampanii wyborczej Bronisław Komorowski zapowiadał kilkakrotnie, że zamierza odpartyjnić media publiczne. Powiedział to m. in. w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, w trakcie wideoczatu z internautami (zapowiadając rozwiązanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji) oraz na wiecu wyborczym w Kaliszu.
Można już przekonać się, jak w praktyce ma wyglądać to odpartyjnienie – czytając projekt ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz ustawy o opłatach abonamentowych, złożony 18 maja przez posłów Platformy Obywatelskiej (m. in. wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, szefa klubu parlamentarnego PO Grzegorza Schetynę oraz szefa sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, Sławomira Nowaka). Zgodnie z tym projektem (który okazał się nie do przełknięcia nawet dla wielu osób ze środowisk twórczych, raczej specjalnie nie sympatyzujących z siłami dotąd kontrolującymi media publiczne – pod ostrym listem protestacyjnym do Bronisława Komorowskiego podpisali się m. in. Zbigniew Hołdys, Agnieszka Holland czy Krzysztof Zanussi):

Lęk przed Rydzykiem

poniedziałek, 21 czerwca, 2010

Według sondaży opublikowanych zaraz po zamknięciu lokali wyborczych ponad 40% wyborców zagłosowało na Bronisława Komorowskiego.
Okazuje się, że nie zniechęciły ich ani jawne przejawy niekompetencji prezentowane w trakcie kampanii przez tego kandydata (takie jak wypowiedź o wydobywaniu gazu łupkowego metodą odkrywkową czy stwierdzenie, że Polska jest w Unii Europejskiej płatnikiem netto, bo więcej od niej otrzymuje, niż daje), ani jego bieżące i byłe gafy (zapowiedź „wyjścia z NATO”, sformułowanie o „przyjemności wizytowania terenów powodziowych”, stwierdzenie, że znajdowane miesiąc po katastrofie szczątki w Smoleńsku to nie jest wielki problem, nazwanie kobiet „kaszalotami”), ani jego brak empatii prezentowany podczas przemówień na pogrzebach ofiar katastrofy Tu-154.
Nie zniechęciły ich popisy chamstwa w wykonaniu członków jego sztabu wyborczego i jego kolegów partyjnych.
Nie zniechęciło ich to, że oficjalne poparcie dla niego zapowiedział były szef Wojskowych Służb Informacyjnych – służby specjalnej będącej prostą kontynuacją (praktycznie bez weryfikacji) PRL-owskiej WSW – a także (w II turze) sam autor stanu wojennego.

Po czynach ich poznacie ich

środa, 16 czerwca, 2010

Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że tuż po wygranych wyborach w 2007 r. politycy PO obiecywali nam publicznie, że:
* zmniejszą liczbę koncesji, licencji i pozwoleń “do stanu mniej więcej z roku 1991″ (wg “Dziennika” w 1991 r. zezwoleń wymagało jedynie 11 rodzajów działalności gospodarczej, w 2007 r. już ok. 270);
* od 2009 r. wprowadzą podatek liniowy 15% od dochodów osobistych, z zachowaniem ulg – kwoty wolnej od podatku i odpisów na każde dziecko; podatek od firm (CIT) będzie wynosił również 15%, a może nawet uda się go zredukować do 10%;
* zniosą “podatek Belki” od zysków kapitałowych oraz większość z 267 (wg “Dziennika”) istniejących podatków – m. in. od psów, pojazdów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną;
* przy tym wszystkim obniżą deficyt budżetowy z 30 do 20 miliardów złotych;
* zlikwidują Krajową Radę Radiofonii i Telewizji;
* odbiorą większość ośrodków wypoczynkowych instytucjom rządowym, w tym ZUS-owi – pozostaną tylko “nieliczne reprezentacyjne ośrodki dla premiera i prezydenta”;
* zlikwidują agencje rządowe, takie jak Agencja Mienia Wojskowego i Agencja Nieruchomości Rolnych.
Minęło dwa i pół roku. Agencje rządowe, KRRiT i rządowe ośrodki wypoczynkowe mają się dobrze. Wysokość podatków dochodowych się nie zmieniła. Nadal płaci się podatek od psów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną. Autor wciąż istniejącego „podatku Belki” został właśnie prezesem NBP. Liczba koncesji, licencji i pozwoleń nie zmniejszyła się bynajmniej do stanu z roku 1991. A deficyt budżetowy na rok 2010 założono w rekordowej wysokości 52,2 mld zł.
Jak to mówi Biblia, „po czynach ich poznacie ich”.

Zanieczyszczający płaci… częściowo

sobota, 12 czerwca, 2010

Na prawdziwie wolnym rynku British Petroleum byłoby odpowiedzialne nie tylko za pokrycie kosztów oczyszczenia wycieku ropy z zatopionej platformy wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej, ale też za wyrównanie całości szkód wyrządzonych przez ten wyciek, takich jak wieloletnie straty dla rybołówstwa i turystyki w tym rejonie. Zdaniem wolnościowego teoretyka i publicysty Kevina Carsona, koszty te mogłyby przekroczyć wartość całkowitego kapitału własnego BP, wynoszącą ok. 100 miliardów dolarów. Z uwagi na to, potentat naftowy najprawdopodobniej bardziej dbałby o to, by taka katastrofa się nie wydarzyła, a jeśli – co logiczne – próbowałby wykupić polisę ubezpieczeniową od takiego zdarzenia, to ubezpieczyciel (dbając o swoje finanse) wymógłby na nim zachowanie podwyższonych rygorów bezpieczeństwa.
Ponieważ jednak nie mamy (również w USA) wolnego rynku, tylko realny kapitalizm, to BP odpowiedzialne jest – dzięki państwowym regulacjom (Oil Pollution Act 1990) – jedynie do wysokości 75 milionów dolarów ponad koszt oczyszczenia. Teraz niektórzy politycy zaczynają przebąkiwać o podwyższeniu (choć nie zniesieniu!) tego limitu, ale nie zmienia to faktu, że wskutek tego ryzyko wycieku było wyceniane przez korporację znacznie niżej – co w efekcie mogło zwiększyć prawdopodobieństwo tego, co się stało. No i oczywiście, jeśli nawet ktoś coś zapłaci poszkodowanym rybakom i przedsiębiorcom turystycznym, to nie będzie to zanieczyszczający, ale podatnicy…