Strzały do Lenina

30 sierpnia, 2021

30 sierpnia 1918 roku działaczka Partii Socjalistów-Rewolucjonistów Fejga Rojtbłat, znana inaczej jako Fanni Kapłan, dokonała zamachu na Włodzimierza Lenina, strzelając do niego trzykrotnie (ponoć zatrutymi pociskami, jak uczono mnie jeszcze na lekcjach rosyjskiego w szkole w czasach PRL) po wiecu w jednej z moskiewskich fabryk broni. Dyktator jednak przeżył – został tylko ranny, choć mogło to przyczynić się do tego, że zmarł już kilka lat później – natomiast od jednej z kul zginęła postronna osoba.
Fanni Kapłan została ujęta i zabita bez sądu cztery dni później. Zamach stał się dla bolszewików pretekstem do rozpoczęcia „czerwonego terroru”, który, wg różnych źródeł zebranych przez badacza democydu prof. Rudolpha Rummela, doprowadził do śmierci od 250 tysięcy do nawet ponad trzech i pół miliona ludzi (Rummel przyjął pół miliona, zaś ogólną liczbę cywilnych bezbronnych ofiar celowych działań bolszewickich rządów od końca 1917 r. do 1923 r. – wraz z ofiarami głodu wywołanego kolektywizacją i rekwizycjami żywności, tłumienia buntów i obozów pracy, bez ofiar walk w wojnie domowej – oszacował na niecałe 3,3 miliona).
Czy śmierć Lenina w zamachu powstrzymałaby terror i zmniejszył liczbę ofiar? Raczej nie należy sądzić, że państwo kierowane od 1918 r. przez Trockiego lub Stalina byłoby mniej mordercze. Ale warto sobie uzmysłowić, że już leninizm – a nie dopiero stalinizm – był zbrodniczy w wielkiej skali.

Dać wizy „imigrantom Łukaszenki”

23 sierpnia, 2021

Oczywiście, że kryzys związany z imigrantami na granicy został zaplanowany i zorganizowany przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Jednak jeśli grupa kilkudziesięciu, kilkuset, a choćby i kilku tysięcy „wypychanych” w ten sposób z Białorusi imigrantów może zdaniem premiera zdestabilizować Polskę, warto zastanowić się, dlaczego.
W Polsce przebywa około dwóch milionów cudzoziemców (na przełomie 2019/2020 r. było ich wg GUS ok. 2,1 mln, po wybuchu epidemii COVID-19 ich liczba zmniejszyła się do kwietnia 2020 r. o około 200 tysięcy, można przypuszczać, że obecnie nadal jest zbliżona). W żadnej mierze nie destabilizuje to sytuacji w Polsce, a wręcz ją polepsza.
Z tych samych danych GUS można wyliczyć, że w marcu i kwietniu 2020 r. codziennie przyjeżdżało do Polski średnio ponad 11 tysięcy cudzoziemców (owszem, akurat wtedy więcej wyjeżdżało, ale można założyć, że w normalnych nieepidemicznych warunkach przyjeżdżało ich co najmniej tyle samo, albo i więcej). To też nie destabilizowało sytuacji w Polsce.
Czyli ani bardzo duża ogólna liczba cudzoziemców, ani duża liczba przyjeżdżających cudzoziemców dziennie nie powoduje automatycznie destabilizacji.
Dlaczego więc ci imigranci przechodzący z Białorusi, dużo mniej liczni, mogą tę sytuację zdestabilizować? Nasuwa się tu jedna odpowiedź: niewydolność organizacyjna państwa.
Bo o ile cudzoziemiec legalnie przyjeżdżający do Polski z wizą nie wymaga żadnej „obsługi” przez państwo poza przepuszczeniem przez granicę i ewentualnie wydaniem potem zezwolenia na pracę, o tyle cudzoziemca przybywającego nielegalnie trzeba zatrzymać, umieścić w ośrodku i zdecydować, co z nim zrobić. Jeśli złoży wtedy wniosek o ochronę międzynarodową (jest to dla niego jedyna droga powstrzymująca deportację), trzeba go rozpatrzyć (ustawowy termin to nawet 15 miesięcy) i przez czas rozpatrywania – a przynajmniej przez pierwszych sześć miesięcy, w ciągu których nie może legalnie pracować – zapewnić mu pomoc socjalną (zakwaterowanie, wyżywienie, naukę języka, edukację dzieci lub/i świadczenia pieniężne) oraz medyczną przy pomocy ograniczonych państwowych zasobów przeznaczonych na ten cel.
Najwyraźniej polski „system obsługi uchodźców” zatyka się już przy paru tysiącach kandydatów w krótkim czasie. Problemem nie są cudzoziemcy jako tacy, nawet ci przybywający nielegalnie, ale państwowe procedury z nimi związane.
Można jednak je przeskoczyć nawet bez zmian ustawowych. Dlaczego na przykład nie wydać tym wszystkim cudzoziemcom wiz „w celu przyjazdu ze względów humanitarnych” na 90 dni, z możliwością ich przedłużenia? Z takimi wizami mogliby uzyskać następnie zezwolenie na pracę i zostać zatrudnieni. Potem mogliby już starać się o pobyt czasowy. Mogliby również legalnie przedostać się do innego państwa strefy Schengen i tam próbować szczęścia. Niczym nie różniliby się wtedy od innych obcokrajowców przyjeżdżających legalnie, którzy w żaden sposób nie destabilizują Polski.

Środkowy palec dla burżujów i syjonistów

16 sierpnia, 2021

„Dzisiaj odbudowujemy Pałac Saski, musimy go zwrócić Warszawie i Polsce. Ale nic nikomu innemu nie musimy dzisiaj zwracać, nikomu innemu nic nie jesteśmy winni”powiedział prezydent Andrzej Duda przy okazji podpisania ustawy o odbudowie Pałacu Saskiego. Tym samym pokazał symboliczny środkowy palec wszystkim tym, którym – lub których przodkom – rządzone przez komunistów państwo polskie zagrabiło mienie na podstawie wydanych przez siebie dekretów i ustaw nacjonalizacyjnych, przeważnie bez odszkodowań. Dekretów i ustaw, które – jak można przeczytać choćby na stronach Internetowego Systemu Aktów Prawnych – nadal mają status obowiązujący, więc ich legalności nie można podważyć w sądzie.
Środkowy palec został pokazany również tym, którym mienie zostało zabrane z naruszeniem nawet tych dekretów i ustaw, i którzy dotąd starali się o jego zwrot lub odszkodowania. A którym została właśnie praktycznie zamknięta – lub co najmniej bardzo utrudniona – droga do otrzymania nawet tych ostatnich, wraz z nowelizacją kodeksu postępowania administracyjnego podpisaną przez prezydenta w ostatnią sobotę.
Wypowiedź Andrzeja Dudy – podobnie jak wcześniejsza wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego – oznacza, że politycy obecnie rządzący Polską jednoznacznie stają w obronie decyzji komunistycznej władzy sprzed kilkudziesięciu lat, i to nie tylko ich litery, ale i ducha. Uznają się za kontynuatorów rządów Bieruta i Gomułki. „Ludowe”, przepraszam, „narodowe” państwo nic nie jest winne burżujom i syjonistom.

„Lex TVN” i argumenty Kukiza

14 sierpnia, 2021

Odniosę się do argumentów Pawła Kukiza przedstawionych za głosowaniem przez niego i jego dwóch kolegów z koła za projektem ustawy mającej wykluczyć możliwości dalszego posiadania przez spółkę TVN S.A. koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych przy zachowaniu obecnej struktury właścicielskiej, czyli tak zwanego „lex TVN”.
Po pierwsze, jego zdaniem jest to działanie w kierunku „repolonizacji rynku medialnego”. Jednak projekt ten nie wyklucza otrzymania koncesji przez podmiot zagraniczny. Wyklucza jedynie otrzymanie jej przez podmiot spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego lub zależny od innego podmiotu spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Czyli, mówiąc prościej, kapitał amerykański nie będzie mógł otrzymać koncesji, ale kapitał np. niemiecki, luksemburski czy węgierski – już tak. TVN będzie mógł zostać kupiony np. przez Bertelsmanna, który następnie będzie mógł wystąpić samemu o koncesję, lub – przy ewentualnym przeniesieniu siedziby TVN S.A. do dajmy na to Niemiec – chyba nawet o przedłużenie koncesji dotychczasowej. Taki scenariusz nie miałby oczywiście nic wspólnego z „repolonizacją”, a preferowanie akurat kapitału niemieckiego nad amerykańskim nie jest krokiem w jej kierunku.
Z drugiej strony, większość koncesji na polskim rynku telewizyjnym już obecnie należy do podmiotów polskich. Obok TVN, praktycznie jedynymi należącymi do zagranicznych właścicieli podmiotami działającymi na tym rynku w oparciu o polskie koncesje jest nadający satelitarnie francuski Canal+ oraz Kino Polska TV S.A. (Stopklatka). Reszta to nadawcy polscy: oprócz państwowej TVP, są to Polsat, Puls, TV Trwam, MWE Networks, Wirtualna Polska, TVT, TVS, wPolsce.pl, Epicom (4Fun), TV Republika oraz cała chmara lokalnych telewizji mających koncesje na nadawanie w sieciach telekomunikacyjnych. Również pod względem udziału w rynku większość mają programy nadawców polskich. Mówienie więc o potrzebie jego „repolonizacji” nie ma sensu.
Po drugie, Paweł Kukiz twierdzi, że został uwzględniony jego warunek wykluczenia „upaństwowienia” mediów prywatnych poprzez nabycie akcji/udziałów w nich przez Skarb Państwa lub spółki z jego nawet pośrednim udziałem. Jednak nie jest to prawda. Projekt wyklucza jedynie możliwość bezpośredniego nabycia przez takie podmioty udziałów lub akcji zbywanych w celu dostosowania się do nowych przepisów. Czyli po wejściu w życie tej nowelizacji Skarb Państwa lub np. Orlen nie będzie mógł kupić akcji TVN od dotychczasowego właściciela, możliwy będzie jednak scenariusz, w którym akcje te kupi podmiot niezwiązany z polskim Skarbem Państwa (np. Polsat), a następnie po krótkim czasie odsprzeda go spółce kontrolowanej przez rząd. Oczywiście kupno samego Polsatu przez Orlen – jeżeli dotychczasowy właściciel zechciałby go sprzedać – też będzie dalej możliwe.
Argumenty przedstawione przez Pawła Kukiza trudno więc nazwać przekonującymi. Albo faktycznie nie zdaje sobie sprawę z konsekwencji wprowadzanych przepisów, albo jego argumentacja jest tylko zasłoną dymną dla innych powodów, dla których wraz z kolegami zagłosował tak, a nie inaczej.

PiS, Lewica, narodowcy i Korwin legalizują komunistyczne bezprawie

12 sierpnia, 2021

Sejm odrzucił wczoraj poprawkę Senatu do uchwalonej 24 czerwca br. nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego, nakazującej nie wszczynać postępowań w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji, od której ogłoszenia lub doręczenia upłynęło trzydzieści lat – a trwające umorzyć.
Poprawka (poprawka nr 2) miała umożliwić ewentualne stwierdzenie, że decyzja została wydana z naruszeniem prawa, choć bez stwierdzenia jej nieważności. W ten sposób spadkobiercy właścicieli nieruchomości przejętych po wojnie przez komunistyczne władze z naruszeniem ówczesnego prawa (m. in. należących do ofiar Holokaustu) mieliby nadal podstawę do ubiegania się o odszkodowanie w sądzie, choć nie mogliby domagać się ich zwrotu, jak do tej pory.
Ale osobliwy sojusz posłów (PiS, Lewica, trzech posłów koła Kukiz’15, trzech posłów „niezależnych” (m. in. Monika Pawłowska z Porozumienia, dawniej z Lewicy) oraz pięciu posłów Konfederacji (czterech członków Ruchu Narodowego i Janusz Korwin-Mikke), tę poprawkę odrzucił. Jeśli Prezydent RP podpisze ustawę, bardzo utrudni to – a może zamknie – drogę do uzyskiwania rekompensat za bezprawnie zagrabione mienie.
Jak widać, Lewicy nie wystarcza zabezpieczenie interesów lokatorów poprzez zagwarantowanie, że mienie to nie wróci do dawnego właściciela w drodze unieważnienia decyzji. Chce najwyraźniej ostatecznie pognębić potomków byłych właścicieli uniemożliwiając im uzyskanie odszkodowania. A narodowcy i Janusz Korwin-Mikke mają gdzieś poszanowanie własności, gdy w grę mogą wchodzić roszczenia Żydów.

Trzeba żyć z wirusem, ale nie trzeba z przymusem

11 sierpnia, 2021

Wg naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego nie jest możliwe osiągnięcie odporności zbiorowej na wirusa powodującego COVID-19, w sensie całkowitego wygaszenia jego transmisji w populacji.
Bo zakażają się nim – w przypadku wariantu Delta – także osoby zaszczepione. Wymienieni wyżej naukowcy twierdzą, że dwie dawki szczepionki to prawdopodobnie tylko 50 procent ochrony przed infekcją, a z czasem może pojawić się nowy wariant, który będzie jeszcze lepszy w zakażaniu zaszczepionych osób.
Jeśli to prawda, to oczywiście nie znaczy, że szczepienia nie mają sensu. Przeciwnie, są ważne, bo w dużym stopniu chronią przed ciężkim przebiegiem choroby i zgonem (na dowód tego można porównać aktualne statystyki zgonów w związku z COVID-19 w Wielkiej Brytanii i Rosji: przy podobnej liczbie zakażeń, w tym pierwszym kraju, gdzie zaszczepiono dużo większą część populacji, zgonów i ciężkich przypadków jest o wiele mniej). W sytuacji, gdy nie da się zahamować rozprzestrzeniania się wirusa, lepiej zrobić wszystko, by zapewnić sobie łagodny przebieg zakażenia.
To jednak znaczy, że osoby, które nie chcą się szczepić, ryzykują co najwyżej jedynie swoim zdrowiem, a nie zdrowiem innych. Nie blokują osiągnięcia pełnej odporności zbiorowej, bo i tak jest to niemożliwe. Co najwyżej wirus rozprzestrzenia się nieco szybciej, niż w populacji w pełni zaszczepionej. Odpada więc „wolnościowy” argument za przymusem szczepień, że społeczeństwo ma prawo bronić się przed „agresją” w postaci zakażania.
To również znaczy, że wszelkie przymusowe lockdowny i ograniczenia w rodzaju obowiązku noszenia maseczek, w celu spowolnienia transmisji wirusa do momentu, aż wszyscy się zaszczepią lub przechorują i epidemia wygaśnie, nie mają sensu. Wirus będzie z nami już na stałe, jak wirus grypy. Co można zrobić, to skupić się na ograniczaniu jego szkodliwości poprzez dobrowolne szczepienia, opracowywanie nowych doskonalszych szczepionek, a także wprowadzanie nowych leków (są wstępne pozytywne rezultaty badań skuteczności takich znanych leków jak aplidin czy fenofibrat, obiecująco wyglądają też testy nowego leku EXO-CD24).
A co z argumentem, że lockdowny są konieczne, bo inaczej ciężkich przypadków COVID-19 będzie mimo wszystko tak dużo, że system opieki medycznej nie wytrzyma?
Po pierwsze, dość duża część populacji w Polsce (obecnie ponad 40%) jest już w pełni zaszczepiona, sporo osób też już przebyło zakażenie i ma nabytą odporność. To powinno znacznie ograniczyć liczbę ciężkich, wymagających hospitalizacji przypadków.
Po drugie, przez ostatni rok zdążono jednak stworzyć dużą bazę łóżek szpitalnych dla ewentualnych pacjentów. Jest ich potencjalnie ponad 35 tysięcy (krytycznych przypadków w Polsce jest aktualnie – jak informuje Worldometer – 48 na ponad 154 tysiące wszystkich aktywnych, a wg raportu Ministerstwa Zdrowia ogółem hospitalizowanych w związku z tą chorobą jest 307 osób, czyli 2 promile wszystkich zakażonych). Obecnie przygotowanych jest 6 tysięcy łóżek i prawie 600 respiratorów (na wiosnę było przygotowanych ich ponad 3300).
Po trzecie, jeśli jest to niewystarczające, można dalej rozbudowywać tę bazę. Zamiast wydawać obecne i przyszłe pieniądze podatników na pokrycie strat wywołanych kolejnymi lockdownami (przypominam – do tej pory ponad 200 miliardów złotych). Albo na kolejne świadczenia dla wybranej grupy, jaką są rodziny z dziećmi.
A jeśli państwo ma sobie z tym nie radzić, to może lepiej pozostawić ochronę zdrowia innym podmiotom i zorganizować ją na zasadzie dobrowolnych, konkurencyjnych ubezpieczeń? Fachowcy wycenialiby koszty leczenia, ryzyko zachorowania i na podstawie tego wyliczaliby składki wystarczające do zapewnienia wszystkim wystarczającej opieki medycznej. Być może niezaszczepieni płaciliby wtedy więcej – no i dobrze.

Narkobiznes

8 sierpnia, 2021

Właściwie co takiego złego stałoby się, gdyby narkobiznes z jakiegoś państwa OECD (domyślam się, że Jarosław Kaczyński miał tu na myśli Kolumbię lub Meksyk) zainwestowałby w telewizję lub radio w Polsce?
Byłoby w Polsce więcej zainwestowanego kapitału i tyle.
Ja tam bym chciał, żeby wszyscy posiadacze kapitału ze wszystkich państw OECD inwestowali wyłącznie w Polsce i pomagali tym samym tworzyć tu nowe bogactwo oraz zwiększali popyt na pracowników. Mógłbym więcej zarobić i więcej kupić.
Wszystko jedno, czy ten kapitał został uzyskany z produkcji np. tequili, czy kokainy. Jedno i drugie to używka dająca ludziom przyjemność, a poza tym, jak powiedział cesarz Wespazjan, pecunia non olet. Pieniądze nie śmierdzą.
No a jak fakt posiadania telewizji w Polsce przez jakiegoś narkotykowego bossa z Meksyku wpłynąłby na jej treść?
Najprawdopodobniej tylko tak, że nie byłaby ona podporządkowana rządzącej partii i nie przekazywałaby rządowej propagandy w takim stopniu, w jakim robi to Telewizja Polska. No bo Jarosław Kaczyński ma ograniczone środki nacisku na meksykańską mafię.
Bo jaki interes, poza zarabianiem, miałby narkotykowy boss z Meksyku w Polsce? Czym tu różniłby się od dowolnego biznesmena z np. Wielkiej Brytanii?
Być może taka telewizja delikatnie lobbowałaby za legalizacją posiadania zakazanych obecnie narkotyków, żeby ludzie chętniej kupowali produkty jej właściciela. Ale co w tym złego? Byłby to lobbing za większą wolnością.
Oczywiście, realna możliwość zainwestowania przez kartel narkotykowy w telewizję czy radio w Polsce jest znikoma. Gdyby taki kapitał był tym zainteresowany, już dawno stworzyłby spółkę-córkę w Europie, która starałaby się o koncesję na rozpowszechnianie w Polsce, zgodnie z obowiązującymi przez wiele lat (i nadal)  przepisami.
Tak naprawdę w straszeniu „narkobiznesem”, chodzi o to, by wyrwać TVN z rąk koncernu Discovery (już wkrótce AT&T) i by kupił tę telewizję podmiot polski, na który polski rząd miałby dużo większą możliwość nacisku. Albo może węgierski, związany z Viktorem Orbánem?

O wynagrodzeniach polityków

3 sierpnia, 2021

Uważam, że parlamentarzyści nie powinni w ogóle otrzymywać wynagrodzenia. Ich praca w Sejmie czy Senacie powinna być działalnością społeczną – wolontariatem, wspieranym dobrowolnymi jawnymi datkami za pośrednictwem platformy np. takiej, jak Patronite.pl. Skoro twórcy, dziennikarze czy organizacje społeczne mogą w ten sposób pozyskiwać środki, to czemu nie posłowie i senatorowie? Wyborcy mogliby dobrowolnie wspierać – lub nie wspierać – swoich przedstawicieli, co stanowiłoby dla tych ostatnich bodziec do nieustannego działania w ich interesie, a każdy mógłby zobaczyć, kto i jaką sumą sponsoruje danego parlamentarzystę.
Duża część posłów i senatorów w takiej sytuacji wykonywałaby zapewne swoją dotychczasową pracę, co też byłoby korzyścią – nie byliby tak oderwani od życia normalnego pracującego obywatela.
A prezydent, ministrowie, podsekretarze stanu i inne osoby zajmujące kierownicze stanowiska państwowe? Jeśli już są utrzymywani z przymusowych podatków, to ich wynagrodzenia powinny być konstytucyjnie uzależnione od mediany dochodów w Polsce. Wtedy mieliby interes w podnoszeniu ogólnego dobrobytu rządzonych.

„Lex TVN” i traktat z USA

27 lipca, 2021

Niech mnie ktoś poprawi, jeśli nie mam racji.
1. Traktat o stosunkach handlowych i gospodarczych między Rzecząpospolitą Polską a Stanami Zjednoczonymi Ameryki z 1990 r. generalnie nakazuje traktować amerykańskie inwestycje w Polsce (zdefiniowane jako „będące własnością lub znajdujące się pod bezpośrednią i pośrednią kontrolą obywateli lub spółek drugiej Strony” – w tym przypadku USA) w sposób „niedyskryminacyjny”, to znaczy co najmniej taki, jak najlepsze traktowanie przyznane spółkom lub obywatelom polskim lub spółkom i obywatelom stron trzecich (korzystniejszy z tych dwóch).
2. Artykuł II ust. 1 ww. Traktatu przyznaje wprawdzie stronom prawo ustanawiania lub utrzymywania wyjątków mieszczących się w jednym z sektorów lub dziedzin wymienionych w aneksie (w tym „własności i prowadzeniu stacji nadawczych radiowych i stacji telewizyjnych” – ust. 4 aneksu), ale z zastrzeżeniem, że „jakikolwiek wyjątek wprowadzony w przyszłości przez którąkolwiek ze Stron nie będzie miał zastosowania względem inwestycji już istniejących w danym sektorze lub dziedzinie w momencie wejścia w życie tego wyjątku”.
3. Protokół dodatkowy do ww. Traktatu podpisany w 2004 r. rozszerzył aneks o ustępy 5 i 6 dające Polsce prawo ustanowienia lub utrzymania wyjątków od traktowania narodowego lub najbardziej uprzywilejowanego m. in. w „sektorze audiowizualnym” – ale tylko, gdy „jest to konieczne do wypełnienia przez nią zobowiązań wynikających ze środków przyjętych przez Unię Europejską”, ponadto zgodnie z wprowadzonym równocześnie ustępem 7 żaden z takich wyjątków nie ma zastosowania do inwestycji obywateli lub spółek USA istniejących w dniu wprowadzenia takiej zmiany przez dziesięć lat od jego przyjęcia.
4. Czyli, traktując TVN S.A. jako amerykańską inwestycję już istniejącą w Polsce w rozumieniu tego Traktatu (znajduje się pod pośrednią kontrolą spółki amerykańskiej), Polska nie może wprowadzić wyjątku dyskryminującego tę inwestycję wobec spółek polskich lub państw trzecich (np. z Europejskiego Obszaru Gospodarczego) poprzez uniemożliwienie przyznania jej lub utrzymania koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych. Ewentualnie nie będzie on jej dotyczył przez dziesięć lat – jeśli da się udowodnić, że to ograniczenie wynika z zobowiązań narzuconych przez Unię Europejską (raczej wątpliwe).
Inaczej byłoby to złamanie Traktatu. No chyba, że Polska powoła się na ustęp 3 artykułu XII, mówiący, że „niniejszy traktat nie narusza praw żadnej ze Stron do stosowania środków koniecznych do (…) ochrony jej podstawowych interesów w zakresie bezpieczeństwa”.
Ale to byłoby grube, bo oznaczałoby, że amerykańska telewizja w Polsce, w odróżnieniu od np. niemieckiej czy francuskiej, zagraża bezpieczeństwu Polski. Czyli niemalże to, że USA są wrogiem.
Jeżeli „lex TVN” wejdzie w życie, TVN S.A. może po sześciu miesiącach poddać spór międzynarodowemu arbitrażowi.
Ponadto może dochodzić swoich praw w polskich sądach, jako że wymieniony Traktat został ratyfikowany za zgodą wyrażoną w ustawie z 26 lipca 1991 r. , a umowy międzynarodowe ratyfikowane w taki sposób mają konstytucyjne pierwszeństwo przed ustawami.

Jak mieszkać taniej

25 lipca, 2021

Łukasz Dąbrowiecki – którego znam jako jednego z subskrybentów wydawanego przeze mnie w latach 90. XX w. biuletynu „Gazeta An Arché”opisał ciekawą inicjatywę na niemieckim rynku mieszkaniowym, polegającą na tym, że grupy ludzi zainteresowanych kupnem lub budową domów czy mieszkań przystępują jako stowarzyszenia do holdingu o nazwie Mietshäuser Syndikat (Syndykat Domów Czynszowych), a ten pomaga w opracowaniu planów finansowych oraz uzyskaniu kredytów (które żyruje). W zamian staje się współwłaścicielem inwestycji, choć o większości rzeczy z nią związanych (w tym o wysokości czynszu) decydują same stowarzyszenia mieszkańców. Nie mogą jednak sprzedać nieruchomości bez zgody całego holdingu, czyli wszystkich pozostałych jego członków – praktycznie gwarantuje to, że tak zbudowana czy kupiona nieruchomość nie pojawi się już na rynku wtórnym i nie zostanie wykupiona przez kogoś, kto dla zysku narzuciłby wyższe czynsze.
Jak pisze Dąbrowiecki, czynsze w mieszkaniach należących do Syndykatu są wyraźnie (nawet 2-3 razy) niższe od średnich rynkowych – nie jest to bowiem inicjatywa nastawiona na zysk. Czynsze idą jedynie na spłatę kredytów, bieżące zarządzanie oraz tzw. fundusz solidarnościowy Syndykatu, składki na który mogą być częściowo umorzone w przypadku, gdyby czynsz przekroczył 80% stawki rynkowej.
Coś w rodzaju spółdzielni mieszkaniowej – ale nieruchomości nie można sprzedać (trochę jak w ordynacjach rodowych 🙂 ). Coś w rodzaju polskiego TBS – ale bez potrzeby korzystania z pomocy państwa regulującego czynsze i udzielającego kredytów.
Inicjatywa realizująca idee tradycyjnego lewicowego anarchizmu czy kooperatyzmu, który z jednej strony dążył do zastąpienia przedsięwzięć nastawionych na zysk przedsięwzięciami non-profit, z drugiej promował działania oddolne, dobrowolne i niezależne od państwa.
Co ciekawe, dla samego autora jest to przykład „deprywatyzacji”, „zerwania z dyktaturą rynku” i „odrynkowienia”. Jednak tak naprawdę nieruchomości Syndykatu są własnością prywatną tak samo, jak nieruchomości należące do spółek nastawionych na zysk. Syndykat działa też jak najbardziej na rynku – mieszkania lub materiały i usługi niezbędne do ich wybudowania są kupowane – choć nie chce swoich nieruchomości sprzedawać. Jest to więc przykład raczej tego, że własność prywatna i rynek nie musi koniecznie wiązać się z dążeniem do maksymalizacji zysku rozumianego w tradycyjny sposób (bo wszak mieszkanie za niższą cenę to dla mieszkającego też zysk).
Fajnie, gdyby lewica w Polsce też zaczęła coś takiego promować, zamiast koncentrowania się na postulatach budowy mieszkań przez państwo.