Lęk przed Rydzykiem

21 czerwca, 2010

Według sondaży opublikowanych zaraz po zamknięciu lokali wyborczych ponad 40% wyborców zagłosowało na Bronisława Komorowskiego.
Okazuje się, że nie zniechęciły ich ani jawne przejawy niekompetencji prezentowane w trakcie kampanii przez tego kandydata (takie jak wypowiedź o wydobywaniu gazu łupkowego metodą odkrywkową czy stwierdzenie, że Polska jest w Unii Europejskiej płatnikiem netto, bo więcej od niej otrzymuje, niż daje), ani jego bieżące i byłe gafy (zapowiedź „wyjścia z NATO”, sformułowanie o „przyjemności wizytowania terenów powodziowych”, stwierdzenie, że znajdowane miesiąc po katastrofie szczątki w Smoleńsku to nie jest wielki problem, nazwanie kobiet „kaszalotami”), ani jego brak empatii prezentowany podczas przemówień na pogrzebach ofiar katastrofy Tu-154.
Nie zniechęciły ich popisy chamstwa w wykonaniu członków jego sztabu wyborczego i jego kolegów partyjnych.
Nie zniechęciło ich to, że oficjalne poparcie dla niego zapowiedział były szef Wojskowych Służb Informacyjnych – służby specjalnej będącej prostą kontynuacją (praktycznie bez weryfikacji) PRL-owskiej WSW – a także (w II turze) sam autor stanu wojennego.

Po czynach ich poznacie ich

16 czerwca, 2010

Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że tuż po wygranych wyborach w 2007 r. politycy PO obiecywali nam publicznie, że:
* zmniejszą liczbę koncesji, licencji i pozwoleń “do stanu mniej więcej z roku 1991″ (wg “Dziennika” w 1991 r. zezwoleń wymagało jedynie 11 rodzajów działalności gospodarczej, w 2007 r. już ok. 270);
* od 2009 r. wprowadzą podatek liniowy 15% od dochodów osobistych, z zachowaniem ulg – kwoty wolnej od podatku i odpisów na każde dziecko; podatek od firm (CIT) będzie wynosił również 15%, a może nawet uda się go zredukować do 10%;
* zniosą “podatek Belki” od zysków kapitałowych oraz większość z 267 (wg “Dziennika”) istniejących podatków – m. in. od psów, pojazdów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną;
* przy tym wszystkim obniżą deficyt budżetowy z 30 do 20 miliardów złotych;
* zlikwidują Krajową Radę Radiofonii i Telewizji;
* odbiorą większość ośrodków wypoczynkowych instytucjom rządowym, w tym ZUS-owi – pozostaną tylko “nieliczne reprezentacyjne ośrodki dla premiera i prezydenta”;
* zlikwidują agencje rządowe, takie jak Agencja Mienia Wojskowego i Agencja Nieruchomości Rolnych.
Minęło dwa i pół roku. Agencje rządowe, KRRiT i rządowe ośrodki wypoczynkowe mają się dobrze. Wysokość podatków dochodowych się nie zmieniła. Nadal płaci się podatek od psów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną. Autor wciąż istniejącego „podatku Belki” został właśnie prezesem NBP. Liczba koncesji, licencji i pozwoleń nie zmniejszyła się bynajmniej do stanu z roku 1991. A deficyt budżetowy na rok 2010 założono w rekordowej wysokości 52,2 mld zł.
Jak to mówi Biblia, „po czynach ich poznacie ich”.

Zanieczyszczający płaci… częściowo

12 czerwca, 2010

Na prawdziwie wolnym rynku British Petroleum byłoby odpowiedzialne nie tylko za pokrycie kosztów oczyszczenia wycieku ropy z zatopionej platformy wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej, ale też za wyrównanie całości szkód wyrządzonych przez ten wyciek, takich jak wieloletnie straty dla rybołówstwa i turystyki w tym rejonie. Zdaniem wolnościowego teoretyka i publicysty Kevina Carsona, koszty te mogłyby przekroczyć wartość całkowitego kapitału własnego BP, wynoszącą ok. 100 miliardów dolarów. Z uwagi na to, potentat naftowy najprawdopodobniej bardziej dbałby o to, by taka katastrofa się nie wydarzyła, a jeśli – co logiczne – próbowałby wykupić polisę ubezpieczeniową od takiego zdarzenia, to ubezpieczyciel (dbając o swoje finanse) wymógłby na nim zachowanie podwyższonych rygorów bezpieczeństwa.
Ponieważ jednak nie mamy (również w USA) wolnego rynku, tylko realny kapitalizm, to BP odpowiedzialne jest – dzięki państwowym regulacjom (Oil Pollution Act 1990) – jedynie do wysokości 75 milionów dolarów ponad koszt oczyszczenia. Teraz niektórzy politycy zaczynają przebąkiwać o podwyższeniu (choć nie zniesieniu!) tego limitu, ale nie zmienia to faktu, że wskutek tego ryzyko wycieku było wyceniane przez korporację znacznie niżej – co w efekcie mogło zwiększyć prawdopodobieństwo tego, co się stało. No i oczywiście, jeśli nawet ktoś coś zapłaci poszkodowanym rybakom i przedsiębiorcom turystycznym, to nie będzie to zanieczyszczający, ale podatnicy…

Pogarda dla dziewcząt uciesznych

9 czerwca, 2010

Kandydatka PiS na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, p. Zofia Romaszewska, zapytana w wywiadzie radiowym czy środowiska gejów i lesbijek mają prawo demonstrować pani zdaniem w Warszawie, na głównej ulicy wdała się w dość chaotyczne rozważania o tym, że jej zdaniem pomysł wynoszenia tego [sfery seksualnej] na świat zewnętrzny jest po prostu przesadą współczesnego życia i wymieniła obok siebie, jako przykładowe kategorie osób, gejów, lesbijki i prostytutki. Wywołało to oburzenie prowadzącej wywiad p. Dominiki Wielowieyskiej, która od razu zapytała: „Czy jednak porównanie gejów i lesbijek do prostytucji nie jest obraźliwe? Bo wydaje mi się, że bardzo pani obraziła w tej chwili te środowiska?.
Zastanowiło mnie, dlaczego p. Wielowieyskiej wydaje się, że wymienienie w trakcie argumentacji, jako przykładu, w jednym rzędzie gejów i lesbijek oraz prostytutek bardzo obraziło środowiska gejów i lesbijek. Mnie np. takie przyrównanie np. w stwierdzeniu „prawo do demonstrowania mają i prostytutki, i libertarianie, a nawet Jacek Sierpiński” wcale by nie obraziło. Również jeśli ktoś by powiedział „uważam, że ci, którzy, tak jak Jacek Sierpiński, negują zasadność istnienia państwowego małżeństwa, godzą w instytucję rodziny podobnie jak prostytutki”, to nie obraziłoby mnie postawienie w jednym szeregu z prostytutkami, choć zupełnie nie zgadzałbym się z zarzutem.

PedoShakespeare?

8 czerwca, 2010

Dzisiaj wchodzi w życie nowo wprowadzony artykuł 200b Kodeksu Karnego:
„Kto publicznie propaguje lub pochwala zachowania o charakterze pedofilskim, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Ciekawe, czy w związku z tym „Romeo i Julia” Szekspira będzie wystawiana w teatrach w wersji ocenzurowanej, z pominięciem fragmentów:
„MARTA
Mniej czy więcej, czy okrągło,
Ale dopiero w wieczór na świętego
Piotra i Pawła skończy lat czternaście.
Ona z Zuzanką, Boże zbaw nas grzesznych!
Były rówieśne. Zuzanka u Boga —
Byłże to anioł! ale, jak mówiłam,
Julcia dopiero na świętego Piotra
I Pawła skończy spełna lat czternaście.
(…)
PANI KAPULET
Zamęście!
To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.
Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie
Są chęci twoje we względzie małżeństwa?
JULIA
O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.
(…)
PANI KAPULET
Myślże o tym teraz.
Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych
Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;
Ja sama byłam już matką w tym wieku,
W którym tyś jeszcze panną.”

Komorowski wybrany to Internet cenzurowany

6 czerwca, 2010

Mimo iż po debacie z zaangażowanymi internautami i przedstawicielami organizacji pozarządowych rząd wycofał zapisy o cenzurze Internetu (Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych) z projektu ustawy „o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw” nie oznacza to wcale, że pomysł ten nie może wrócić i to już w najbliższym czasie. Należy przypomnieć, że premier wprost powiedział podczas tej debaty, że argumenty przeciwników cenzury go nie przekonały. Na oficjalnej stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów można przeczytać następującą wypowiedź Donalda Tuska: „Chcemy, aby do Sejmu poszła ustawa na razie bez tych zapisów. A czy Rejestr wróci, czy będą innego typu instrumenty, będzie zależało od wyników konsultacji społecznych”. Wyraźnie zapowiedziana jest tu chęć powrotu do koncepcji Rejestru (czyli przymusowego blokowania dostępu do stron i usług internetowych uznanych za „niedozwolone”) lub „innych tego typu instrumentów”. I nie powinno to nikogo dziwić – skoro takie zapisy były przygotowywane i przez długi czas forsowane na kolejnych etapach procedury legislacyjnej, mimo pojawiających się coraz liczniejszych głosów sprzeciwu, to znaczy, że rząd miał w ich uchwaleniu jakiś interes. A skoro miał, to ma nadal i trudno przypuszczać, by łatwo jego realizację „odpuścił”. Już miesiąc po wyżej wymienionej deklaracji premiera wiceminister finansów Jacek Kapica zaproponował stworzenie nieco zmodyfikowanego rozwiązania przewidującego blokowanie dostępu do stron oferujących internetowy hazard.
Może wprawdzie wydawać się, że skoro premier zapowiedział uzależnienie tego, „czy Rejestr wróci, czy będą innego typu instrumenty” od wyników konsultacji społecznych, a wspomniana debata wypadła dla koncepcji Rejestru zdecydowanie negatywnie, to można być spokojnym, bo przecież wynik tych konsultacji również będzie negatywny dla tego lub zbliżonego pomysłu. Jednak przebieg procesu legislacyjnego ustawy „o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw” pokazał wyraźnie, że jeśli się chce, to „konsultacje społeczne” można przeprowadzić jedynie z tymi podmiotami, których zdanie będzie wygodne dla rządu. Albo przynajmniej zaprosić do konsultacji taką liczbę tych podmiotów, by ogólny wynik konsultacji był korzystny dla przedstawionego projektu. W tym przypadku oficjalne konsultacje przeprowadzono w tempie wyjątkowo ekspresowym (kilka dni na wyrażenie stanowiska), a do wyrażenia opinii nie zaproszono środowisk związanych z Internetem, branżą telekomunikacyjną czy prawami człowieka. Większość konsultowanych podmiotów nie wyraziła zasadniczych zastrzeżeń do  koncepcji Rejestru, a niektóre (konkretnie ABW) proponowały jeszcze rozszerzenie zakresu stron i usług, które mogłyby być cenzurowane. Gdy do urzędników odpowiedzialnych za projekt zaczęły napływać liczne zastrzeżenia i protesty internautów, firm i organizacji pozarządowych związanych z Internetem i prawami człowieka, nie spowodowało to żadnych zasadniczych zmian – wprowadzono jedynie kosmetyczne poprawki polegające na dodaniu iluzorycznej „uprzedniej kontroli sądu” oraz usunięciu z kategorii podpadających pod Rejestr „treści propagujących faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa”. Projekt ustawy został oficjalnie przyjęty przez Radę Ministrów. Dopiero w tym momencie premier zdecydował się na nadzwyczajną, dodatkową konsultację w postaci sławetnej debaty z internautami, po której zdecydował się zapisy o Rejestrze wycofać, ale jedynie czasowo, do dalszych konsultacji.
Dowodzi to, że konsultacje społeczne zawsze mogą być przeprowadzone, a ich wyniki interpretowane w taki sposób, w jaki premier i rząd sobie tego zażyczą. Zwróćmy uwagę, że nawet wynik wspomnianej debaty, i to po wcześniejszej zmasowanej krytyce, nie był dla nich na tyle jednoznaczny, by definitywnie odrzucić pomysł Rejestru. Czy można zatem wyobrazić sobie konsultacje społeczne, które spowodują w ich oczach jego odrzucenie? Zwłaszcza, że w tych konsultacjach może ponownie brać udział ABW i inne podmioty popierające cenzurę?

Czekając na Grossa

5 czerwca, 2010

Szwajcarski członek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Andreas Gross, badający od kilku lat okoliczności katastrofy lotniczej, w której zginął prezydent Macedonii Boris Trajkovski, poinformował media, że są dowody wskazujące na to, że mogło być to morderstwo. „Jestem osobiście przeświadczony, że chodzi o morderstwo” – oświadczył publicznie na sesji Zgromadzenia.
Oficjalny raport sporządzony po katastrofie przez śledczych z Bośni, Macedonii, USA i NATO stwierdzał, że jej przyczyną było to, że załoga samolotu podczas burzowej pogody błędnie zinterpretowała istotne dane dotyczące lotu. Raport ten wzbudził jednak wątpliwości związane m. in. z tajemniczym „zaginięciem” 18 sekund zapisu rozmowy w czarnej skrzynce oraz nieprzesłuchaniem kontrolerów lotu. Należy dodać, że władze Macedonii domagały się i doprowadziły do analizy czarnych skrzynek w uznanym przez nie za neutralne laboratorium w Niemczech.
Przydałby się taki Gross do poprowadzenia niezależnego śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Może ktoś go oficjalnie poprosi?

Zapobiec inwigilacji internautów

4 czerwca, 2010

W związku z inicjatywą eurodeputowanych Anny Zaborskiej i Tiziano Mottiego w sprawie oświadczenia Parlamentu Europejskiego wzywającego Radę UE i Komisję Europejską do (między innymi) „rozciągnięcia na wyszukiwarki” dyrektywy dotyczącej tzw.  retencji danych (już niewiele brakuje, by inicjatywa stała się oficjalnym oświadczeniem PE) napisałem do polskich członków Parlamentu o niepodpisywanie tego oświadczenia:
„Szanowni Państwo,
proszę o niepodpisywanie Oświadczenia Pisemnego Parlamentu Europejskiego nr 0029/2010 „w sprawie utworzenia systemu szybkiego reagowania przed pedofilami i osobami molestującymi seksualnie” (http://smile29.eu/doc/DS29_PL.pdf), lub o wycofanie swojego podpisu spod tego oświadczenia, jeśli już Państwo go podpisali.
Oświadczenie to zakłada bowiem między innymi zwrócenie się do Rady i Komisji o wdrożenie dyrektywy 2006/24/WE (w sprawie zatrzymywania generowanych lub przetwarzanych danych w związku ze świadczeniem ogólnie dostępnych usług łączności elektronicznej lub udostępnianiem publicznych sieci łączności – http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=CELEX:32006L0024:PL:HTML) z jednoczesnym rozciągnięciem jej na wyszukiwarki. Inaczej mówiąc, zakłada wezwanie do takiej modyfikacji istniejącej dyrektywy, aby nakazała zapisywanie i przechowywanie wszystkich słów wpisywanych w wyszukiwarkach (takich jak Google czy Bing) przez użytkowników Internetu na obszarze państw członkowskich UE, lub uzyskanych w ten sposób wyników wyszukiwania, w celu ich ewentualnego udostępniania organom odpowiedzialnym za egzekwowanie prawa.

Test wyborczy

3 czerwca, 2010

Zrobiłem sobie test sprawdzający zbieżność moich poglądów z poglądami kandydatów w wyborach prezydenckich. Oto wyniki (procentowa zgodność poglądów danego kandydata z moimi):
1. Janusz Korwin-Mikke – 69,23%
2. Andrzej Lepper – 63,46%
3. Waldemar Pawlak – 57,69%
4. Marek Jurek – 53,85%
4. Bogusław Ziętek – 53,85%
6. Kornel Morawiecki – 51,92%
7. Jarosław Kaczyński – 50%
8. Grzegorz Napieralski – 48,08%
9. Andrzej Olechowski – 40,38%
10. Bronisław Komorowski – 38,46%.
Wynik z grubsza potwierdził moją intuicję. To znaczy, że po pierwsze brak kandydata, z którego poglądami mógłbym się jednoznacznie identyfikować, po drugie najbliżej moich poglądów plasuje się mimo wszystko Janusz Korwin-Mikke i po trzecie kandydatem najbardziej od nich odległym jest Bronisław Komorowski. Pozycje Andrzeja Olechowskiego i Grzegorza Napieralskiego też nie są dla mnie zaskoczeniem. Przewidywałem natomiast, że nieco niżej znajdą się Marek Jurek, Bogusław Ziętek i Waldemar Pawlak, nieco wyżej zaś Jarosław Kaczyński i Kornel Morawiecki. Ale procentowe różnice między tymi pozycjami nie są w sumie duże.
Moim zdaniem w teście brakuje kilku istotnych kwestii (np. stosunek do cenzury Internetu, do mediów publicznych, do dekomunizacji i emerytur byłych funkcjonariuszy służb specjalnych PRL, do podatków ogólnie), ale rozumiem, że kandydaci nie wypowiadali się na wszystkie możliwe tematy i w niektórych kwestiach trudno byłoby ustalić zgodność poglądów.
A oto, jak odpowiadałem:

Uczniowie do garnizonów, czyli najnowszy pomysł JKM

30 maja, 2010

Janusz Korwin-Mikke był dotąd znany jako zwolennik wolnościowego modelu szkolnictwa, gdzie każda szkoła (oczywiście prywatna) ustala swój własny program nauczania – zgodnie z życzeniem rodziców uczniów:
„Niemniej jednak polski inteligent widzi, że ludzie myślą coraz bardziej schematycznie – ale ratunku upatruje nie w likwidacji totalitaryzmu – czyli zniesieniu przymusu szkolnego i zezwoleniu na powstawanie prywatnych szkół, w których uczono by tego, czego życzą sobie rodzice dzieci (a teoretycznie biorąc może to być, ostrzegam, nawet satanizm, albo co gorsza marksizmleninizm!!) – lecz w dalszych „reformach systemu oświaty””
(„Spiskowa teoria dziejów”, 2001 r.).
„Z naszego punktu widzenia nie powinno być w ogóle ministra oświaty, jeden sobie posyła dziecko do szkoły, gdzie są trzy godziny dziennie religii, a drugi posyła dziecko do szkoły, gdzie w ogóle nie ma religii. To rodzice decydują, a nie minister, który jest niepotrzebny i szkodliwy”
(wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 2005 r.)
„III Rzesza: Treść programów szkolnych układa państwo. RFN: Treść programów szkolnych układa państwo. UPR: Oświata dobrowolna. Rodzaj szkoły wybierają wyłącznie rodzice” (artykuł z „Najwyższego Czasu”, 2007 r.).
„W normalnym państwie o tym, w jakim wieku dziecko idzie do szkoły – i czy w ogóle idzie do szkoły – decydują rodzice. I żadna dyskusja nie jest potrzebna. Istnieją szkoły kształcące może nawet i czterolatków – podobnie jak istnieją restauracje dla wegetarian. I nikomu to nie przeszkadza. (…) To, nawiasem pisząc, usuwa również problem nauki dziewcząt. Jedni rodzice posyłaliby córki na naukę wyłącznie fizyki teoretycznej – a drudzy na naukę gotowania na gazie. I też nikogo by to nie obchodziło” („Sześciolatki mają rodziców”, 2008 r.).
Jednak, jak się okazuje, Pan Janusz nie jest w tych poglądach do końca konsekwentny. Bo oto PAP podała, że na ostatniej konferencji prasowej w ramach kampanii wyborczej powiedział:
„Musimy również zrobić w szkołach program przysposobienia obronnego, ale poważnego, tzn. młodzież – męska oczywiście – jedzie do garnizonu i przez tydzień siedzi w garnizonie, widzi, jak się strzela”.
Czyli wolność wolnością, życzenia rodziców życzeniami rodziców, ale przysposobienie obronne musi być. No i obowiązkowo w garnizonie, a nie na żadnej strzelnicy szkolnej. Tak, jakby bardziej chodziło nawet nie o naukę strzelania (kto w tydzień nauczy się porządnie obsługiwać broń i strzelać?), a o to, by chłopcy posmakowali wojskowego drylu…